Proza

Andrzej


dodane wcześniej pozostała proza dodane później

29 stycznia 2012

"Profesor"

Podszedł do okna. Na chwilę przestał padać śnieg. Wiatr targał gałęziami drzew, które waliły o szyby. Otworzył drzwi na balkon. W oknach biblioteki i pracowni mikrofilmowej paliły się światła. Tuż obok wejścia do Oddziału stały zaparkowane jakieś dwa samochody. Samochód służbowy, którym dojeżdżał codziennie do pracy, i który przewoził akta do opracowania jesz-cze nie przyjechał.
Irytowało go to, że jego syn Wojciech nie odezwał się od jakiegoś czasu by spytać, jak się udała podróż i pobyt na wybrzeżu liguryjskim jego rodzicom. Prawdą jest, że wmawiał sobie, że syn ma bardzo dużo pracy. Jesienią podjął pracę na uniwersytecie w Genui.
O drugiej popołudniu zadzwoni do Marty Gzik do Gdańska . Odbędzie długą rozmowę na temat tego opracowania, a przede wszystkim w celu upewnienia się i podkreślenia związków Poznania i roli gospodarczej tego miasta w okresie panowania Przemysła II. To ostatnie to przecież ich wspólne przedsięwzięcie naukowe. Martę Gzik poznał w późnych latach sześć-dziesiątych ubiegłego wieku podczas ich wspólnej pracy w archiwum  i ich opracowań na temat rozwoju rzemiosła i lokalizacji cechów na Pomorzu i w Wielkopolsce. Znów zaczął pa-dać śnieg i wzmógł się wiatr. Lampy zawieszone nad ulicą rzucały mgliste światło. Zamknął drzwi na balkon. Już zdążył zapomnieć urlopie i o pięknej słonecznej pogodzie w okresie jesiennym w okolicach Alasio, Nicei, Monte Carlo i wędrówek po Alpach Liguryjskich i wej-ściu na szczyt Punta Marguareis. Jego żona zresztą też. Nim zasunął firankę nagle drgnął. Coś wyrwało go zamyślenia. Jakiś dźwięk. Nasłuchiwał. Przesłyszał się. Jeszcze raz spojrzał na otaczającą rzeczywistość. Tuż przed wejściem do Oddziału, ktoś pozostawił bryłę lodu w kształcie walca. Jakiś dowcipniś na bezkształtny walec lodu zawiesił wielki czerwony słomia-ny kapelusz.
Cieszył się, że Iwona, którą tak bardzo podziwiał, ale nie kochał, była szczęśliwą. Mieli swój jakiś dobry czas, dane im były szanse. Dobrze wykorzystali je. Dlaczego więc miałby się nie cieszyć, że jej jest dobrze? Dlaczego miałby nie porzucić myśli o tym, że mogło być inaczej, i po prostu żyć dalej własnym życiem? Obiecał sobie, że w przyszłości jeszcze bardziej się postara.
Po chwili zaniósł pustą filiżankę do sekretariatu. Wcisnął guzik przy napisie „gorąca woda" włączonego ekspresu. Nagle spostrzegł, że tuż obok stała filiżanka z świeżo zaparzoną  kawą. Co się tutaj dzieje, pomyślał i prychnął, z nieskrywanym obrzydzeniem patrząc, jak maszyna, charcząc i sycząc, pluje parą i wodą do białej filiżanki. Był zły. Jak ktoś mógł nie pytając o zgodę wtargnąć do jego pomieszczenia. Zaniósł obie filiżanki  do gabinetu i ostrożnie położył je na biurku, podniósł słuchawkę telefonu wykręcił znany sobie numer do portierni.
- Panie Stefanie, to ty? Próbuję się do pana dodzwonić.
-  Pan profesor Jan Poklej?  Gdzie pan jest, profesorze? Coś się stało?
-  Nie, nic ważnego. Jestem u siebie.
-  Gdzie?
- U siebie…w swoim pokoju. - Chryste, pomyślał, zmusić Stefanka do logicznego myślenia to nie raz jest równie trudno, jak wydobyć prawdę i tylko prawdę od polityka.
- Dlaczego pan wczoraj nie pojechał do domu? – zawołał Stefan Wał.
- Zostałem dłużej . A co? Coś nie poszło tak? Co się stało? Czy przypadkiem samochód nie powinien już przyjechać?  No, właśnie dlatego dzwonię.
- Aha. – Wał wreszcie zrozumiał już, o co chodzi. – Panie profesorze, no... to znaczy... nie będzie pan zadowolony.
Poklej nabrał tchu.
 -Co się stało?
- Pani Iwona też…?-zapytał Stefanek
A to ci dopiero, pomyślał Poklej.
- Sądzę, że lepiej, żebyś pan do nich zadzwonił i spytał kiedy przyjadą do Oddziału - odpo-wiedział.
– Też racja. Trzeba było o tym wcześniej pomyśleć.
Przyjemności w swoim życiu człowiek może smakować na różne sposoby. Wyrobił w sobie nawyk codziennego rannego delektowania się filiżanką kawy. Umiejętne delektowanie się dobrą kawą to rozkosz dla wszystkich z naszych zmysłów.
- Stefanie...
Cisza.
Klika minut po piątej po południu nareszcie skończył. Napisał bardzo szczegółowy konspekt ponad stustronicowy przyszłej monografii osady Gotarda jednej z najstarszych części miasta Poznania. Zależało mu bardzo, żeby to nowe opracowanie obejmowało zagadnienia dotych-czas nieznane i poparte było badaniami archeologicznymi. Świadczyło o silnych ówczesnych związkach  Poznania. z Saksonią i było jednym z pierwszych kroków ówczesnego władcy do przygotowania do lokacji miasta lewobrzeżnego. Wielokrotnie wyrzucał nieudane próby do kosza. W pewnym momencie miał ochotę zrezygnować, ale teraz ten plan leżał przed nim na biurku. Wstał i poczuł dolegliwości kręgosłupa. Długie spędzone chwile przy biurku stawały się coraz bardziej dokuczliwe. Człowiek taki jak ja i w moim wieku, pomyślał nie powinien już pracować zawodowo. Doskonale wiedział, że to nie jest prawdą. Postaram się być aktywny dopóki starczy mi sił i jego umysł będzie pracował tak jak teraz.. Był przecież docentem hi-storii. Tytułu profesora się nie doczekał. Nie należał do żadnych organizacji politycznych. Kiedyś był dyrektorem generalnym archiwum akt dawnych i wykładowcą w dwu uniwersyte-tach, i wielkim znawcą okresu wczesnośredniowiecznej monarchii Piastów i Wielkopolski, potem wskutek zawirowań został dyrektorem archiwum w Wypisowie. Kiedy skończył sie-demdziesiąt lat złożył dyrektorowi wniosek o przeniesienie go na stanowisko kierownika Od-działu w Kamlotach.
Nowopowstały oddział w Kamlotach to jego dziecko. Tutaj mieściła się pracownia mikrofil-mowa, oddział akt zlikwidowanych zakładów i dział udostępniania.
Po jakimś czasie ktoś w sekretariacie zapalił światło. Cicho zaczął pracować faks. Sekretarka weszła do gabinetu i przyniosła prasę i korespondencję i położyła to wszystko na biurku Pokleja.
- Dziękuję. Pani Jadziu. Dzisiaj później niż zwykle, co? – powiedział Poklej.
Cisza.
Gospodarz był średniego wzrostu siwym i szczupłym mężczyzną w okularach. Miał siwe, krótko obcięte włosy, ostre rysy twarzy i piorunujące błyski w przymrużonych oczach. Miał na sobie popielate matowe z wełny ubranie, szyte na miarę, niebieską koszulę i modny dobrany gustownie do całości krawat tworzony przez najlepszych "designerów" włoskich fabryk sku-pionych wokół okręgu Como na co dzień współpracujących z największymi projektantami mody - Hugo Boss, Trussardi, Giorgio Armanii. Gabinet szefa był dużym prostokątnym po-mieszczeniem
W sekretariacie rozdzwonił się telefon. Potem nagle telefon przestał dzwonić. I znów zaczął.
- Stefanek w recepcji rozrabia. Proszę zostawić.
Sekretarka cicho wróciła do gabinetu
- Jak pani sądzi, kto jest właścicielem tego samochodu? To pewnie jest jakaś nówka?
- Panie docencie, to być może samochód doktora Smęta..  A właściwie, o którym to samo-chodzie pan docent myśli? - sekretarka podeszła do okna.
- O tym stojącym niedaleko wejścia.
- Nie wiem. Zaraz sprawdzę.
Poklej z zastanowieniem kiwnął głową. Po czym, gwałtownie jej przerwał.
- Proszę nie dzwonić do Stefanka. Tylko nie to!  Trzeba wyłącz go, teraz.
Cisza
Znów rozdzwonił się telefon.
- Nie chcę by mi ktoś teraz przeszkadzał i proszę na razie z nikim nie łączyć rozmów.
- Dobrze. Czy mam podać?
- Dziękuję. - Poklej posłał jej gniewne spojrzenie.
Wstał podszedł do segmentowej szafy biurowej z książkami, potem wrócił do biurka, otworzył zieloną teczkę z korespondencją. Z uwagą przeczytał pierwszy dokument i zaczął stukać palcami w blat biurka. Zapisał coś na otwartym dokumencie i chwilę się zastanawiał, cicho gwizdnął, uniósł gwałtownie głowę znad biurka i wstał.
W jednym przypadku będzie musiał odmówić dalszych badań. Z znanych jemu materiałów wynikało, że w tej rodzinie pojawiły się osoby, z którymi pozostałe nie są związane pokre-wieństwem. Znał dobrze tą kobietę i należało odmówić. Jeżeli zechce dalej drążyć ten temat to niech to zleci do Oddziału.
Nasze społeczeństwo wcale nie jest tak monogamiczne, na jakie wygląda, i nigdy takie nie było. Ale to również jest dbałość o różnorodność genetyczną. Tutaj Iwona moja asystentka będzie miała pole do popisu. Z sympatią myślał o dwudziestopięcioletniej kobiecie. – Tak —  powiedział uśmiechając się do siebie samego i znów wyjrzał przez okno. Krajobraz ukazywał  jedynie odbicia czarnych zaśnie-żonych nagich drzew, ciemnego nieba i białych pól, które łagodnie opadały do jeziora, które stało za widnokręgiem gdzieś w dole.
Nagle zadzwonił telefon.
Poklej zgrzytnął zębami i zawrócił do swojego niedużego narożnego wygodnego biurka z komputerem i przylegającym doń stołem konferencyjnym złożonym z dwóch elementów, które stanowiło wygodne miejsce obrad dla kilku osób.
Podniósł słuchawkę.
- Mówi Janes.
- Nie spodziewałam się….
- Tak? Skoro nie spodziewała się pani mnie zastać, to dlaczego pan dzwoni? Ach to pani. Witam - rzucił do słuchawki.
Na drugim końcu przez moment panowała cisza.
- Dzwonię  w imieniu państwa Lateta.
Poklej zaklął w duchu.
- Tak?
- Reprezentuję tych państwa. Pan Lateta w imieniu rodziny występował  do państwa z wnio-skiem o ustalenie
Poklej nie odpowiedział.
- Czy zechciałby pan docent odpowiedzieć jaki jest los tego pisma.
Pauza
- Halo?
- Jestem. To jest długotrwały proces. Prosimy zdać sobie sprawę że nikt z genealogów nie posiada całej dostępnej wiedzy w pamięci.
- To rozumiem.
- Z jednej  udało nam się poczynić pewne postępy w badaniach genealogicznych i ustalić kolejnych przodków. – Poklej łgał w żywe oczy. - Obecnie będziemy analizować dokumenty metrykalne parafii i dziedzica części tej wsi..- Poklej wyjrzał przez okno. Za oknem, na ulicy, przesuwał się wolno jakiś samochód.
- Kiedy możemy spodziewać się odpowiedzi?
Cisza. Poklej zadarł brodę i pociągnął skórę na szyi.
- Pracuje pan w genealogii genetycznej, prawda?
- Prawda.
- Interesują nas też koszty.
- To nie jest rozmowa na telefon. Ceny opracowań są różne i zależą od zlecenia, każde jest bowiem indywidualne.
- No tak. Całkowicie się z panem zgadzam. Kiedy będzie można rozmawiać osobiście. Panie docencie, może troszeczkę inaczej.
- Słucham?
- Państwo Lateta nocują dzisiaj w hotelu Zacisze. Chciałam pana spytać, czy nie miałby pan ochoty zjeść z nami kolacji. Byłoby nam miło…
- Niestety, wieczorem będę zajęty.
- Rozumiem pana. To tak wyszło tak bardzo spontanicznie i znienacka. – A może jutro?
- Mówiła pani, że ci państwo nocują w tym hotelu dzisiaj?
- Zgadza się. – Rozmowa została zakończona. Poklej odłożył słuchawkę. A może raczej nią rzucił.*






Zgłoś nadużycie

 


Regulamin | Polityka prywatności

Copyright © 2010 truml.com, korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu.


Opcja dostępna tylko dla użytkowników zalogowanych. zarejestruj się

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1