29 stycznia 2012
"Nocna zmiana"
Dochodziła piąta rano, wokół było jeszcze ciemno, gdy śnieg i wiatr tańczyły w powietrzu, a posrebrzane igły sił przyrody odbijały się w powietrzu. Mężczyzna w ciemnej kurtce z kapturem narzuconym na głowę zaklął i zapalił papierosa. Nalał sobie herbaty do dużego kubka. Czuł kłujący ból w zgiętych plecach i pieczenie zmęczonych oczu. W kotłowni było ciemno i duszno. Przez ledwie uchylone okno do wnętrza niewiele wpadało świeżego powietrza. W powietrzu unosił się zapach przepracowanego i przepalonego oleju i ropy. Z maszynowni dochodził do niego miarowy i jednostajny odgłos pracy pomp. Co jakiś czas tłoki silnika wydawały z swego wnętrza charakterystyczny syk tłoczonej pary. Jeszcze trochę – pomyślał – i trzeba będzie wyjść na zewnątrz przez nikogo niezauważonym.
Podszedł do okna i nagle gdzieś niedaleko, głuchą ciszę przerwał nadjeżdżający samochód. Samochodem szarpnęło na nierównościach. Ogromna ilość lodowatej wody chlusnęła na boki, ale samochód trzymał się obranego kursu. Potem pojazd zatrzymał się, choć praca silnika nie ustała i usłyszał rzucenie czegoś ciężkiego, potem trzask zamykanych drzwi samochodu, po chwili ruszył dalej bez oświetlenia. Nagle śnieg przestał padać tak samo jak zaczął.
– Oj. Może będzie robota. – Znów zaklął i zapalił papierosa. Prawie zawsze o tej porze czekał w okolicach placu wysypiska śmieci, by wśród znieruchomiałych kształtów stert śmieci wydobyć aluminiowe opróżnione puszki po napojach. Potem je zbywali u profesjonalnych odbiorców złomu. Tym się wraz z innymi zajmował. Siedział przy oknie w ciemnościach.
Po jakimś czasie usłyszał czyjeś nieśmiałe stąpanie.
Hieny! –splunął na betonową posadzkę. Odczekał jeszcze chwilę, zgasił papierosa w palenisku i w zupełnej ciszy otworzył okno i wyszedł na zewnątrz. Po czym, jakby zacierając swoją obecność zamknął okno od zewnątrz. Omiótł wzrokiem okolicę. Nieopodal nagromadzonego w boksie opału leżało coś, co przypominało worek.
Zaczął znów padać gęsty śnieg.
– Ty bydlaku – fuknął podchodząc bliżej do mężczyzny niewielkiego wzrostu, który mocował się by zarzucić worek na wózek.
- Pomożesz majster – odpowiedział tamten uśmiechając się ukazując pustostan uzębienia oraz pozostałość nadpsutych pożółkłych dolnych zębów.
-Tak. Zamknij pysk. - Święcąc sobie latarką zbliżył się do brezentowego i zamkniętego na błyskawiczny zamek worka. - Poczekaj.
Delikatnie kopnął worek nogą. Był ciężki i miękki . Trącił go ponownie, tym razem silniej.
- To nie ten towar – mruknął pod nosem.
- Otwórz Edi. Pokaż, co tam masz.
Kiedy Edi rozsunął suwak ich oczom ukazała najpierw głowa mężczyzny. Im więcej Edi odsuwał suwak brezentowego worka, tym bardziej odsłaniał się obraz nieżyjącego mężczyzny.
- Oj kurteczka – zawołał Edi i odskoczył na bok.
- Spadamy Edi – majster z trudem przełknął ślinę i bez słowa na miękkich nogach zaczął się odsuwać coraz bardziej.
Potem biegli w nieznanym kierunku byleby jak najdalej. Im było bliżej lasu tym rozbiegli się każdy w swoim kierunku.
*