3 września 2013
Przybysz
Zachodzące słońce oświetlało niebo ciemnopomarańczowym blaskiem, a przybrane tą samą barwą chmury piętrzyły się w różne kształty, tworząc na horyzoncie malowniczy pejzaż. Gwałtowne podmuchy wiatru rozbijały się o ściany stojących licznie budynków, a te którym udało się czmychnąć pomiędzy nie, docierały do wędrujących ludzi i rosnących drzew, smagając zielonymi koronami na wszystkie strony.
Miasteczko leżało w dolinie, prawie ze wszystkich stron okolone było niewielkimi wzniesieniami. Liczyło dwie główne drogi. Pierwsza mierzyła mniej więcej dwa kilometry długości, natomiast prostopadle leżąca do niej siostra była dwa razy krótsza. Odchodziły od nich w niemałej liczbie mniejsze ulice i uliczki otoczone wszelkiego typu zabudowaniami, znakami drogowymi, latarniami, chodnikami, czy roślinnością. Ten zespół gęsto piętrzących się ulic i budynków przypominał zniekształcony but. Na jego załamaniu leżało niemałe jezioro, na brzegach którego wiły się piaskowe ścieżki i porastająca wkoło flora, tworząc razem miejski zieleniec.
Kolejny skwer wznosił się równolegle do krótszej z głównych ulic i mimo iż powierzchnią znacznie ujmował temu w okolicach jeziora, to ciągnął się przez ponad połowę długości drogi. Roślinność rosła gęsto, a jasnozielona, przystrzyżona trawa tłoczyła się wszędzie, robiąc jedynie miejsce bujnym drzewom, sztucznie zasadzonym kwiatom, ułożonym w różne, przyjemne dla oczu wzory oraz ciągnącym się zewsząd dróżkom, których brzegi upstrzone były ławkami. Na domiar prostokątny skwer co kilkadziesiąt metrów przecinały poboczne jezdnie, dzieląc go na jeszcze mniejsze, trawiaste prostokąty, prowadzące do wewnętrznych uliczek oraz jeziora.
Park wieńczył wyłożony jasną kostką parking, przy którym wznosił się gmach Urzędu miasta. Budynek został wzniesiony na bazie prostokąta, którego ściany miały kolor piaskowej żółci. Tuż nad dwuczęściowymi, masywnymi drzwiami, wznosiły się trzy rzędy okien, których białe ramy były już odrobinę wyblakłe. Budynek pokrywał czterospadowy dach, wykonany z ciemnoczerwonej dachówki, na którego środku wznosiła się nieduża zegarowa wieża zakończona dwumetrowym masztem.
Blisko parkingu, jedną z parkowych ławek zajmowała grupka znajomych. Na brzegu ławki siedziała Ania, niewysoka, lecz urzekająca figurą dziewczyna, o długich, brązowych włosach i ciemnych oczach. Podobnie jak jej znajomi liczyła dziewiętnaście lat. Obok niej usadowił się Marek, jak na chłopaka, był średniego wzrostu. Teraz w pozycji pochylonej, oparłszy łokcie o kolana, przez szkła okularów wpatrywał się w pobliską zieleń. Środek ławki zajmowała Paulina. Jej smukłą twarz, pokrywały jasne niczym promienie słońca, sięgające do ramion włosy. Była trochę wyższa od Ani, lecz figurą nie ujmowała koleżance wcale. A dużymi, niebieskimi oczyma, podobnie jak reszta znajomych obserwowała siedzącego tuż przy niej Jakuba, który jak zwykle się wygłupiał. Wyrzucał z ust słowa, jednocześnie machając rękoma, a okalająca jego wypukły brzuch bluzka zaczęła falować zgodnie z ich ruchami. Chłopak był niższy od Marka i przy tym dosyć korpulentny, a na okrągłej głowie, wśród czarnych, smołowatych włosów, rysowały się lekkie zakola. Kiedy już skończył mówić i machać rękami, zebrani zareagowali śmiechem, a po paru chwilach euforii, atmosfera wśród kolegów uspokoiła się. Na końcu ławki, tuż przy Jakubie siedział Łukasz. Był szczupły oraz najwyższy spośród całej grupy. Wysportowane ręce, ułożone miał wzdłuż torsu, a dłonie wsunięte w kieszenie dżinsów. Nie siedząc, a prawie leżąc na oparciu ławki z odchyloną głową, obserwował pomarańczowe niebo. Na podłużnej głowie gęsto piętrzyły się jasne włosy, wśród których nie było widać ubytków, jak w przypadku Jakuba.
W pewnym momencie Marek wyciągnął telefon z kieszeni, a po spojrzeniu na ekran westchnął cicho. Wstał powoli, obrócił się do kolegów i powiedział:
- No nic, spadam zaraz
- Tak szybko? – zapytała zdziwiona Ania, patrząc na stojącego kolegę, po czym przeniosła wzrok na jeden z oświetlonych słońcem samochodów stojących na parkingu. Marek zerkając na ścieżkę, którą za moment podąży do domu, szykował się do odpowiedzi, kiedy rzekł żartobliwym tonem Kuba:
- A co? Komputerek już woła, nie? – wszyscy zareagowali stłumionym śmiechem
- Obiecałem mamie, że wieczorem będę w domu, by jej pomóc, bo jakieś porządki robi, czy coś
- A my coś jutro robimy? – zapytał odrobinę znużonym głosem Łukasz, spoglądając na Marka, który odparł:
- W sumie nie wiem, może plaża rano, póki ciepło jest jeszcze
- Potem można by jechać do Żarnic, bo koncert grają na zakończenie wakacji – ochoczo zaproponowała Paulina
- Brzmi obiecująco – powiedziała Ania – pozostali przytaknęli z aprobatą
- A więc widzimy się rano – rzekł Marek żegnając się i kiedy chciał już udać się do domu, jakiś obcy głos rozległ się w otoczeniu:
- Musicie stąd iść, natychmiast!
Wszyscy machinalnie zwrócili się w stronę parkingu, z której to dobiegł nieznajomy głos. Ujrzeli idącego w ich kierunku chłopaka. Szedł zdecydowanym krokiem, a wyprostowana postawa i zuchwały uśmiech zdradzały pewność siebie. Wzrostem dorównywał Łukaszowi, lecz był od niego masywniejszy. Biała bluzka oraz spodnie opinały ciało chłopaka, w pełni ukazując wydatne mięśnie. Na rękach miał czarne rękawiczki, natomiast na nogach tego samego koloru, skórzane buty z wysoką cholewą. Przy udach widniały dwa, podłużne, czarne przedmioty, podobne do tych, przytroczonych do tyłu ciała, na wysokości lędźwi.
Był coraz bliżej, a jego ciemnoszare włosy, poruszały się zgodnie z kierunkiem wiatru. Zatrzymał się parę metrów od ławki, lecz na tyle blisko by wszyscy na niej zebrani usłyszeli każde jego słowo.
- Musicie zaraz opuścić to miejsce – rzekł już teraz z poważnym wyrazem twarzy, na co Łukasz parsknął lekceważąco
- Bo co? – zapytał – niech zgadnę, to twoja ulubiona ławka, w całym parku, a my ci ją zajmujemy, nie? - Na twarzy przybysza ponownie zawitał uśmieszek.
- W sumie niepotrzebnie się proszę, niedługo i tak stąd pójdziecie, w podskokach
- Posłuchaj no, nikt z nas tego nie zrobi, no może z wyjątkiem ciebie, już od lat spotykamy się przy tej ławce i na niej zostaniemy, czy ci się to podoba, czy nie, masz ich wiele w parku, wybierz sobie jakąś – powiedział wzburzony Łukasz. A kiedy machinalnie spojrzał na Paulinę, wyczytał z jej miny, iż ma się opanować. Dziewczyna zwróciła głowę w stronę przybysza, po czym rzeczowym tonem rzekła:
- Mówisz nam, że mamy stąd iść, ale nie podajesz powodu, mógłbyś?
Kąciki ust przybysza uniosły się w jeszcze większym uśmiechu.
- A więc chcesz znać powód?
- Tak – odparła Paulina przewracając oczami z irytacją
Nieznajomy jednak nic nie odpowiedział, jedynie wyciągnął przed siebie rękę, spojrzał na przytroczony do niej, prostokątny ekran, którego wcześniej Paulina w ogóle nie zauważyła i po chwili wyczekiwania rzekł:
- Powód moja droga zjawi się – urywając w pół zdania, cały czas obserwując dziwny ekran na nadgarstku – teraz – po czym uliczny zgiełk, gwałtownie, wręcz brutalnie przeciął ogłuszający ryk. Z konarów drzew uleciały w przestrachu wszelkie ptaki, a okoliczni przechodnie jaki i kierowcy przejeżdżających samochodów z szeroko rozpostartymi powiekami, zaczęli szukać źródła przeraźliwego dźwięku.
Na wieży zegarowej urzędu miasta stała dziwaczna istota. Podłużna, jajowata głowa nie mieściła żadnych włosów, była całkowicie gładka, podobnie jak całe ciało stwora. Z olbrzymiego torsu wyrastały cztery potężne ręce, zakończone sześcioma palcami każda, oraz dwie równie masywne, żylaste nogi. Tępymi, hebanowymi, niczym dno oceanu oczyma rozglądał się, powoli przesuwając masywną głowę to w prawo, to w lewo, kłapiąc przy tym bezzębną szczęką.
Grupka przyjaciół, jak zahipnotyzowana obserwowała całą sytuację, nie wiedząc, czy zostać, czy uciekać. Wręcz nie mogli wykonać żadnego ruchu. Zaistniała sytuacja przerastała ich. Niczym marmurowe posągi trwali w swoich pozach, obserwując przybyłą istotę.
Nagle nieznajomy zrobił kilka kroków w stronę potwora, który obserwował jego chód tępymi ślepiami, po czym unosząc ręce ku górze rozpostarł je na boki. Stwór błyskawicznie zareagował czyniąc to samo, a podnosząc ku niebu swoje cztery masywne ramiona, znowu potwornie zawył. Tym razem ryk nie zdołał spłoszyć ptaków, bo już ich w pobliżu nie było.
Po chwili, napinając mięśnie skoczył w powietrze. Ponad trzymetrowa, kredowobiała sylwetka brutalnie wbiła się wszystkimi sześcioma kończynami w parking, a dziesiątki małych odłamków jasnej kostki, poleciały w górę, wzbijając tumany pyłu. Kiedy widok stał się już przejrzysty, wzroku przyjaciół doszedł grzbiet kreatury. Otóż z pleców potwora gęsto wyrastały kilkudziesięciocentymetrowe, matowo – czarne szpikulce.
Wśród grupki kolegów oczekiwanie mieszało się teraz z przerażeniem, jedynie Paulina zdawała się zachowywać resztki rozsądku – jeśli ruszy w naszą stronę, uciekamy, na razie, przy dzielącej nas odległości jesteśmy bezpieczni – spostrzegła dziewczyna i słusznie. Bowiem bestia była olbrzymia, ale przez to dosyć powolna.
Stwór zrobił właśnie pierwsze kroki w stronę przyjaciół i nieznajomego. Paulina spoglądając w wyrażające strach oczy kolegów, sama zaczynała go odczuwać. Chciała dać znak do ucieczki, lecz wtem przybysz chwycił prawą dłonią jeden z czarnych przedmiotów przytroczonych do uda. Trzymając na nim palce, lekko nimi poruszył w sposób trudny do określenia, a mieszczący się w dłoni przedmiot momentalnie zwiększył swoje rozmiary, przekraczając dwa metry, jeden z końców zakończony był szpicą.
Nie wahając się nieznajomy przeniósł środek ciężkości na prawą nogę, lekko ją uginając, po czym z widoczną swobodą cisnął włócznią w stwora, który był zbyt powolny by zrobić unik. Broń bez przeszkód do połowy swej długości wbiła się w ciało kreatury, która zawyła, tym razem z bólu. Nie spuszczając oczu z chłopaka, jedną ze swych masywnych rąk chwyciła włócznię tuż przy plecach, po czym wydając stłumione piski, wyjęła ją z ciała. Teraz z nieposkromionym gniewem, pochwyciła broń we wszystkie dwadzieścia cztery palce, a następnie stopniowo napinała mięśnie. Po chwili włócznia łamiąc się w pół strzeliła, a stwór rzucił jej resztki prosto pod nogi nieznajomego, zupełnie jakby na znak tego, iż nic jej nie zrobił, iż przebijając nią bestię nic nie zyskał.
Przybysz tylko się uśmiechnął.