16 lipca 2016
Zauroczenie
No i stało się.
Jak grom z jasnego nieba spadło na mnie zakochanie.
Bum!
A przecież tak dziękowałam Bogu, że mimo wszystkich trosk, oszczędza mi tego – tak znanego z młodości uczucia, tej dręczącej chemii, tym gorszej, że miałam notoryczne skłonności do zakochiwania się w mężczyznach, którzy w ogóle tego ode mnie nie oczekiwali i nielubienia wszystkich, którzy gotowi byli skoczyć za mną w ogień.
I co? To, za co dziękowałam zostało mi odebrane? Podobnie jak wcześniej, kiedy pragnęłam wyrazić Stwórcy wdzięczność, a że nie wpadłam na inny pomysł – dziękowałam za piękne i zdrowe nogi… Rychło okazało się, że muszę się poddać operacji wstawienia endoprotezy biodra, na szczęście udanej.
Nic nie zapowiadało uczuciowej burzy. Z braku innych atrakcji siedziałam w Internecie i pośród wielu tekstów, czytałam wiersze Michała – utrzymane w moim smętnym klimacie, ale – przyznam nieskromnie –mniej przemyślane, rzewnie spontaniczne. Nie wiedziałam, dlaczego mnie irytuje. Dla zabawy wysyłałam do niego buńczuczne i -maile, on nie pozostawał dłużny.
Później poczęstowaliśmy się swoimi fotografiami. Tu już można było być czujną, przezorną i wycofać się rakiem. Jak zaczarowana wpatrywałam się w jego usta, jakże pięknie wykrojone! Ale zamiast uciekać, beztrosko przeszłam do następnego etapu znajomości: rozmowy telefonicznej.
Jaki on miał głos! Jaki głos! Wibrował w każdej mojej komórce, rozlewał po wszystkich zakamarkach ciała tak, że nie bardzo wiedziałam, co do mnie mówi. Sama też nie wiedziałam, co mówię. Nie byłam w stanie logicznie myśleć. Wiem, że pierwsza wyznałam mu uczucie. Inicjacja! Nigdy wcześniej pomimo miłosnych mąk, tego nie zrobiłam – a tu nagle tracę dziewictwo! Wierna żona, dzielna matka, zasłużona pracownica, niedaleka emerytury, nie mówiąc o możliwości renty najlepiej przyklaśniętej przez psychiatrę. Nieumiejąca wybaczyć mężowi zdrady i ciągle na nowo nią zdumiona, jakby ludziom to nie miało prawa się zdarzyć.
Podczas jednej z rozmów Michał mi powiedział, że jedyną przeszkodą naszej bliższej znajomości jest to, że jestem mężatką. Nie bardzo kojarzyłam, co mu przeszkadza mój mąż – zawsze nieprzyzwoicie wręcz zadowolony z życia i kwitujący moje rozliczne rozterki machnięciem ręki. Toż korzystał tylko. Nagle rozbudziłam się erotycznie, wyobrażając sobie, że jest Michałem. Wąchałam kwiaty w ogrodzie, jakby wcześniej nigdy nie kwitły. Tanecznym krokiem rajcowałam w kuchni, przygotowując wymyślne potrawy.
Otóż Michał znał mężowski ból spowodowany przez zdradzającą żonę i nie chciał, żeby ktokolwiek przez niego tak cierpiał. Jaki szlachetny! Jego żona była o niego chorobliwie zazdrosna, oczywiście bez żadnej przyczyny. Nawet jak jakiejś kobiecie na moście pokazywał drogę dokądś tam – o ten most zrobiła mu awanturę! Aż sama go zdradziła i zostawiła, a on w ciągu miesiąca posiwiał. Gołąbeczek niewinny. Kochany, skrzywdzony chłopczyk. Cud świata! Niemniej nie jest sam. Ma jakąś panią, O! Tu już byłam bliska stanu jego byłej żony! Ciężko było mi uporać się z tym faktem. Z całego serca życzyłam tej kobiecie, żeby ją porzucił. Dla mnie!
Przeglądałam się w lustrze pod kątem naszej niechybnie zbliżającej się randki. Czułam się tak, jakbym pierwszy raz spotkała się z własnym ciałem po niemal dwudziestoletniej śpiączce. Oględziny wypadły pomyślnie. Ząb czasu nie ponadgryzał zbyt wiele, nadal byłam atrakcyjna. Postanowiłam zrzucić kilogram, najwyżej dwa, nie więcej, bo Michał może nie lubić zbyt szczupłych.
Jego imię wymawiałam we wszystkich tonacjach, na jakie stać było moje struny głosowe. Chałchałam namiętnie. A czegóż nie czyniłam w wyobraźni! Wstyd się przyznać, bo czytelnik mógłby tego nie udźwignąć lub uznać mnie za mniej poczytalną niż jestem w istocie. Powiem tylko, że ulubionym motywem było polewanie jego drogiego ciała sokiem malinowym w celu zlizania. W ogóle byłam gotowa uczcić go na wszelkie sposoby wyrafinowanej i oddanej kochanki.
W trakcie pogłębiania się telefoniczno – giegiegowej znajomości dowiedziałam się, że jest kierownikiem jakiejś wielkiej budowy. Innym razem, że gotuje właśnie ulubiony bigos staropolski. Łał!! Budowniczy, kucharz i poeta o cudownym głosie. Czyż można pragnąć więcej?
I właśnie wtedy, kiedy byliśmy już niemal umówieni na spotkanie, kiedy zaczęłam wylewnie dziękować Bogu za to orzeźwiające moją depresyjną naturę uczucie – stała się rzecz straszna!
Otóż on zamilkł! Tak po prostu!
Mogłabym pomyśleć, że coś złego mu się stało, gdyby nie fakt, że na portalach był jak najbardziej dostępny – tylko nie dla mnie! Ku tępej rozpaczy moich oczu wpatrzonych w gadu gadu i telefon, który śmiał przysyłać bezczelne esemesy z promocjami w Monari i fakturami z Orange.
Przez pierwszy tydzień nie wiedziałam, co ze sobą począć.
Później próbowałam rozprawić się z tym uczuciem. Jeszcze raz analizowałam nadesłane przez niego zdjęcia i rozmowy, wyciągając detektywistyczne wnioski: nie jest kierownikiem, bo ma kombinezon typowy dla robotnika. I co z tego? Jest nie tylko siwy, ale zaczyna łysieć. I co z tego? Przepis na bigos staropolski był mocno podejrzany. I co z tego? Ma śmieszne, odstające uszy. I co z tego? Nic. Poczucie nagłego osierocenia nie opuszczało mnie, szło w zaparte.
W swojej bezradności zwróciłam się do Boga:" Boże, już nie będę cię o nic prosić ani za nic dziękować. Będziesz miał mnie całkowicie z głowy. Ale pod pewnym warunkiem… że sprawisz, aby on jeszcze raz, jeden jedyny, choćby ostatni raz…zadzwonił…."