11 sierpnia 2016
Biskupi są jak ludzie
Nie umiem nosić spinek przy rękawach koszuli. Lubię za to siadać na murkach i, o zgrozo, zdarza mi się na murkach spożywać wiktuały. Ludzi nie róbcie tak! Nie uczcie się ode mnie! Kiedyś taki nie byłem, kiedyś bardziej się starałem o formę, fason i etykietę. Teraz dostrzegam co innego. Właśnie wróciłem z wakacji, z bardzo bogatego miasta. Najbardziej z tego wyjazdu zapamiętałem scenkę jeszcze z poznańskiego dworca kolejowego, czy raczej z poznańskiej hybrydy ̶ dworca i galerii handlowej w jednym. I tym razem dworzec-hydra chwycił zębami, utrudnił życie. Między halą dworcową a galerią handlową ̶ trakt poprowadzony jest tak, żeby ludzie z pociągu lub do pociągu wędrowali z tobołami przez sklepy ̶ jakiś geniusz architekt-marketingowiec wmontował obrotowe drzwi. Wiara wali z pociągu lub na pociąg, a tu trach! – obrotowe drzwi. Podróżni w Poznaniu, jak na wszystkich dworcach w dużych miastach świata całego, przemieszczają się raczej szybciej, niż wolniej dopóki nie zderzą się z drzwiami obrotowymi. Otóż właśnie w tych obrotowych drzwiach, zanim jeszcze moja podróż rozpoczęła się, zakleszczyłem się razem ze starszym panem. Ja w złość i wściekłość; jak można zamontować drzwi obrotowe, w miejscu, w którym ludzie z bagażami spieszą się?! Starszy pan natomiast, zaiste cudzoziemiec, uśmiechnął się w taki sposób, że uśmiech ten zapamiętałem jako najważniejszą scenkę z całego wakacyjnego wyjazdu. Do czego zmierzam? Do tego, że prawda o człowieku tkwi głęboko w jego sercu. Taka jest prawda – prawdziwego globtrotera nic nie jest w stanie wytrącić z równowagi. Nawet uwięzienie w obrotowych drzwiach, gdy za chwileczkę nasz pociąg odjeżdża. Chciałbym mieć taki uśmiech jak ten pan, z którym razem zakleszczyłem się w drzwiach, już teraz, a nie dopiero, gdy będę stary. Treść serca tego gościa przybrała formę ciepłego, życzliwego uśmiechu skierowanego do mnie. Teraz dostrzegam w ludziach prawdę, nie spinki przy mankietach koszuli. W przeddzień wyjazdu, pod wpływem impulsu, postanowiłem, że dostarczę dwóm poznańskim biskupom moją książkę. Zacząłem przeprowadzać rewizję we własnym mieszkaniu w celu znalezienia przyzwoitych kopert. Wybebeszyłem regał i wysypałem na podłogę zawartość szuflad. Koperty miałem marne. To znaczy, wiedziałem, że gdzieś mam kupione koperty w miarę normalne i przyzwoite, ale znalazłem tylko mizerne; jedna w dodatku już raz była użyta. Ale impuls, to impuls – postanowiłem przed wyjazdem dostarczyć biskupom książki. Zapakowałem je w takie koperty, jakie znalazłem. Jeden biskup dostanie książkę w marnej kopercie, a drugi biskup dostanie książkę w kopercie jeszcze marniejszej, bo już raz użytej. Poszedłem na Ostrów Tumski. Książkę w nieco lepszej kopercie zostawiłem w Archidiecezjalnym Seminarium przy Wieżowej 2/4 u dyżurującego brata kleryka. Z drugą książką w kopercie troszkę przybrudzonej, i co nieco pomiętej, poszedłem pod dom drugiego biskupa. W bramie była skrzynka na listy. Nie miałem jednak pewności, czy skrzynka jest używana. Kilka metrów dalej jest druga brama i tam też jest skrzynka na listy. Prawdopodobnie jedna z dwóch skrzynek jest martwa, ale która? Przecież nie zostawię książki w martwej skrzynce. Obydwie skrzynki mogą być martwe a korespondencję księdzu biskupowi doręczają przez sekretariat. Nie będę zostawiał książki w niepewnej skrzynce w bramie. Śmignąłem kopertą z książką przez ogrodzenie, tak jak niektórzy rzucają prze płot na cudzą posesję butelkę po wypitym piwie. Już za chwilę żałowałem tego. Jak ja się zachowuję? Rzuciłem księdzu biskupowi przez płot. Zero szacunku dla hierarchy. Zero szacunku dla człowieka. Przecież nie rzuca się za płot. Brzydziłem się sam sobą. W dodatku w wymiętolonej kopercie. Kiedy ja dorosnę i zacznę zachowywać się godnie? Kiedy nabiorę szacunku dla profesorów, ludzi na stanowiskach i w ogóle? Kiedy przestanę traktować wyżej stojących ode mnie jak kumpli? Kiedy nauczę się używać należnych tytułów i zasłużonych godności. Kiedy w końcu nauczę się pisać listy na gatunkowym papierze i wkładać je do czystych kopert? Księdzu biskupowi nie rzuca się niczego przez płot! ̶ dręczyłem się i biadoliłem nad własną niedojrzałością i szczeniactwem.
Wróciłem z wakacji z bardzo bogatego miasta. W pamięci tkwi obraz szczerego, pogodnego, ciepłego, chciałoby się powiedzieć ̶ ponad wakacyjnego uśmiechu starszego gościa, z którym przed wyjazdem zablokowałem się w obrotowych drzwiach poznańskiego „hybrydowego” dworca. W mojej pocztowej skrzynce były reklamy, ulotki i, o dziwo, jeden list. Spojrzałem na nadawcę: Ostrów Tumski 10. Siostry zakonne, które pracują u księdza biskupa, pewnie coś mi kurtuazyjnie odpisały, żebym na przyszłość nie wrzucał im niczego na ich posesję. Ale nie. W kopercie był ręcznie napisany przez księdza biskupa list do mnie. Porównałem charakter pisma, z tym na kopercie, był taki sam, zatem ksiądz biskup nawet sam zaadresował kopertę a nie przez sekretariat. List jest serdeczny i osobisty, zatem wybaczcie, nie zacytuję treści.