24 września 2018
Kosma i Damian
Dobra księgarnia rzadko kiedy jest duża. Właśnie wchodzą do niej Kosma i Damian, tak ich ochrzcijmy. Nie wiemy skąd, ani dokąd zdążają. Chociaż zgadnąć nietrudno; morska opalenizna. Wracają znad morza; może troszkę niedomyci, ale nie wymagajmy od dziewiętnastolatków wszystkiego. Układnie zapytali, czy mogą plecaki postawić przy kasie? O podłogę stuknęły jachtowe karabinki i szpej, który nie zmieścił się we wnętrzu tobołków. Ruszyli między książkowe regały. Szybko odnaleźli półkę z poezją. – Zobacz! Zobacz! O, jaaa! Jaa cię!, tak mniej więcej rozmawiali, pokazując sobie okładki delikatnie wyciąganych z półek książek. Koszule mają flanelowe; ochłodziło się dzisiaj. Kudłatego blondyna, z włosami jak snopek pszenicy, nazwijmy Kosmą. Damian – ciemniejszy – nadgarstek obwiązał bawełnianą czerwoną chustą. Ramiona mają szerokie, nogi mocne. Od wspinaczkowej ścianki? Od jachtingu? Do czego są te komplety karabinków przytroczone do plecaków i cały ten szpej?
Przyjaciele przy półce z poezją są na etapie kalkulowania. Z portfelami w rękach (Kosma ma portfel od f4, Damian ma portfel moro) przeliczają pieniądze. – Nie starczy na bilety do Krakowa! – Ale ja muszę kupić tego Rimbauda! – Ale bilety kosztują... – Ale ja muszę kupić tę książkę!
Chłopcy, o wyschniętych od morskiego słońca twarzach, uważnie liczą pieniądze. Rozłożyli monety i dwa banknoty na blacie. – Oby tylko stykło na pociąg... Zapomnij o książce.
Sprzedawca przygotowywał księgarnię do zamknięcia. Nastoletni klienci deliberowali nad Rimbaudem i ceną biletów kolejowych. – Może jeżdżą Przewozy Regionalne, będzie taniej... Księgarz, zamykając wewnętrzną kratę wystawowego okna, od niechcenia zapytał: Skąd was panowie Pan Bóg prowadzi? – Znad morza – chórem odpowiedzieli i roześmiali się z tej jednoczesności i zgodności słów. – Macie pewnie najdłuższe wakacje między maturą a studiami?, indagował sprzedawca. – Zgadł pan! – znowu jednocześnie potwierdzili. – I jak się Poznań spodobał?, podtrzymywał rozmowę właściciel księgarni. – Wysiedliśmy w Poznaniu tylko na kilka godzin. Jesteśmy spod Krakowa. W Poznaniu specjalnie wysiedliśmy, żeby zobaczyć grobowiec Józefa Wybickiego. – I co? Zobaczyliście? – Nie udało się. Zamknięte było. Kościelny chamidło nie chciał nam otworzyć wejścia do krypty. Powiedział, żebyśmy przyszli we wtorek. Ewidentne, ch-o-dz-ą-c-e k-o-ś-ci-e-l-n-e c-h-a-m-i-d-ł-o.
Księgarz przemilczał odpowiedź chłopaków. Niby co mógł był powiedzieć? Jakiś truizm, których się jeszcze w życiu nasłuchają? Zamiast tego, abiturientom życzył sympatycznych współpodróżnych w przedziale do Krakowa i w podróży przez życie.
Chłopcy chętnie zostaliby w księgarni dłużej; cieszył ich widok jeszcze tej i jeszcze tamtej, książki. Nie kupili nic. Nawet Rimbauda. Podnosząc plecaki, powiedzieli: Ma pan wspaniałe książki! Żal, że nie mamy pieniędzy.
Księgarz z oszczędnym, ciepłym półuśmiechem powiedział, że pieniądze z reguły biorą się z pracy.
Kasa fiskalna, raporty, wydruki z hurtowni, zamknąć kratę od zaplecza, włączyć alarm..., szeptał do siebie właściciel księgarni.
Do domu wracał przez park. Na ławce siedzieli Kosma i Damian. Trzymali w rękach jakieś koperty, papiery i przekrzykiwali się. Ich wielkie oczy były jeszcze większe, niż przed pół godziny w księgarni. Białe zęby były jeszcze bardziej odsłonięte, niż przed pół godziny. Kulali się z radości. Kiedy zobaczyli sprzedawcę, ruszyli do niego. – Proszę pana! Mamy do pana wielką prośbę! Przed chwilą tu na ławce znaleźliśmy kopertę; w środku są rachunki za mieszkanie, gaz i prąd, i sześćset pięćdziesiąt złotych. Tu jest adres. My nie zdążymy oddać, nie wiem gdzie to jest. O dwudziestej mamy pociąg. Prośba, czy mógłby pan zanieść, tu jest adres, i oddać pieniądze tej pani?