16 października 2018
Łatwe opowiadanie
Dzień dobry, w dzisiejszym odcinku opowiem wam, jak samemu można szybko i bez problemu napisać Łatwe opowiadanie. Potrzebna nam będzie do tego tylko jakaś przeczytana książka, którą mamy w domu pod ręką, i jedna kremówka papieska.
W moim liberalno-lewackim Poznaniu przy ulicy Głogowskiej powstała Po-Dzielnia. Sklep, w którym wszystko jest za darmo. Wchodzisz i bierzesz, co chcesz. Nie musisz nic w zamian zostawiać. Poszedłem na otwarcie.
Regulamin Po-Dzielni jest taki:
1. Zabierz to, co jest Ci potrzebne. Nie musisz niczego zostawiać w zamian. Uporządkuj półki po swojej wizycie.
2. Możesz zostawić w Po-Dzielni przedmioty, których nie potrzebujesz, poza meblami, dużym sprzętem AGD etc. Pamiętaj, że zostawione rzeczy muszą być w dobrym stanie (ubrania wyprane!), by ktoś mógł z nich po Tobie skorzystać.
3. Przynoś pojedyncze rzeczy. Nie przyjmujemy całych kartonów, toreb, worków i siatek. Rzeczy poukładaj w wyznaczonych miejscach na konkretnych regałach/skrzyniach/drążkach.
4. Nie zostawiaj produktów spożywczych. Do tego celu powstała Jadłodzielnia na Rynku Wildeckim (stragan nr 78). Można z niej również wziąć artykuły spożywcze.
5. Osoba pełniąca dyżur w Po-Dzielni może nie przyjąć przedmiotów ze względu na widoczny zły stan techniczny, mocne zużycie lub brak miejsca.
6. Prowadzący Po-Dzielnię nie ponoszą odpowiedzialności za stan przedmiotów (w szczególności kompletność zestawów, sprawność sprzętu elektronicznego itp).
7. Po-Dzielnia jest dostępna dla wszystkich wyłącznie w godzinach otwarcia lokalu. Nie zostawiaj nic na zewnątrz!
8. Po-Dzielnia to społeczna inicjatywa non-profit. Dbajmy o nią wspólnie.
Otwarcie było o dwunastej. Przemawiała Kalina; że dwa lata pomieszczenie przygotowywali; że miasto dało lokal z bezpłatnym czynszem na trzy lata; że pomogli ludzie z Politechniki; że dwustu ludzi się zaangażowało i wpłaciło datki, żeby lokal wyremontować. Powiedziała, o co w inicjatywie chodzi; żeby przeciwstawiać się konsumpcjonizmowi; żeby uczyć ludzi naprawiania starych rzeczy; żeby przerabiać stare na nowe; i żeby brać i przynosić, samemu na półki układać. Nie chodzi, żeby znosić to, co wyrzuca się przy remanencie szafy, nie! Trzeba przynosić pojedyncze ubrania. Nie chodzi o to, żeby zwozić całe kartony, nie. Pojedyncze ubranka samemu trzeba na wieszak, drążek zakładać i uśmiechać się.
Zanim Kalina skończyła przemawiać, zdążyłem wyłożyć na półkę dziecięcą komplet zapakowanych klocków, a na półkę z książkami dałem Stendhala i książkę pod tytułem Sandały. Do plecaka zgarnąłem zaś Historie warte Poznania i czaiłem się na mydełko, które ktoś przyniósł i położył na półce z tabliczką kosmetyki. Zawsze dobrze jest się umyć mydłem.
W końcu Kalina powiedziała, że jest wzruszona i przecięto wstęgę otwarcia. Podano szampana. Były też orzeszki, czekoladki z Biedronki, brzoskwinie, jabłka i winogrona. Sympatyczni ludzie przyszli na otwarcie, wróć... przyjechali rowerami. Jak wspomniałem na wstępie: lewactwo zobowiązuje, lewactwo nie wozi się furami. Zagadałem do Ani, która miała najpiękniejsze w całym lokalu spodnie w kwiaty. Ania nie przyjdzie na osiemnastą na tańce, które są w programie, szkoda. Ja przyjdę.
Dotarłem po dziewiętnastej. Konsolę obsługiwały dwie didżejki. Ludzie byli, ci co w południe, a także wciąż napływali nowi. Doniosłem trochę książek. Zgarnął do plecaka Słowniksynonimów i antonimów. A dla mamy i siostry zabrałem szal z kaszmiru nowiuśki z niemiecką metką i szal z takiej tkaniny, z której wyrabia się arafatki; też nowiuśki i pachnący. Trochę żałowałem, że nie wziąłem dla Bartka gustownej wielbłądziej marynarki Zary. Marynarkę zabrał Patyczak. Najpierw wzbraniał się, że on raczej na czarno się nosi, ale gdy założył skrojonego wielbłąda Zary, to już marynarki nie oddał. Zatem wyglądajcie na mieście Patyczaka nie w czerni, lecz w beżu.
Na stolach w bród było tart wege; tyle różnego wegetariańskiego jedzenia. Nie znam nazw tych potraw, więc ich nie nazywałem tylko jadłem. Było też piwa do woli. Harnaś, bo Harnaś, ale za darmo.
Zacząłem się bujać na parkiecie. Muza klubowa, transowa. Dziewczyny-didżejki znają się na robocie. Świecąca kula dyskotekowa; wszystko pasuje. Nie za głośno, nie za tłoczno. Papierosiarze gawędzą na zewnątrz, na Głogowskiej. Przechodnie zaglądają przez szybę, co za impreza się odbywa? Obok mnie do Paktofoniki buja się oryginalny Chińczyk z Chin. Wybujał się, wybujał i potem tylko chrupał popkorn. Wyszedł na zewnątrz i przez telefon po chińsku opowiadał, jak świetnie się bawi chyba. Są też Ukraińcy; oni już są wszędzie. Jedzenie za darmo, muzyka za darmo, piwo za darmo. Ubrać można się za darmo, wziąć można, co się chce za darmo. I jak tu się dziwić Chińczykowi, że tak długo opowiada, na jakiej jest imprezie, w jakim coolowym lokalu.
Gdy tak najedzony i napity bujam się beztrosko, podchodzi do mnie didżejka i pyta, czy nie wypadło mi z kieszeni dwadzieścia złotych, bo leżało obok mnie. Tak, to moje dwadzieścia złotych.
Nadszedł moment, że grano Jestem Bogiem. Grano, śpiewano, tańczono. Wszyscy zlepili się. Jedna świecąca, obracająca się dyskotekowa kula się z ludzi zrobiła. Przytulaliśmy się. Jak ty właściwie masz na imię, pytały dziewczyny. Kalina powiedziała, że lokal potrzebuje mocnych osobowości.
Zatem, jak widzicie, bez problemu samemu szybko można napisać opowiadanie z udanej dyskoteki w sklepie, w którym wszystko jest za darmo. Dyskoteka, jedzenie i piwo też za free. Łatwe opowiadanie samo się pisze. Jeszcze snadniej opowiadanie można wykończyć dniem następnym czyli niedzielą.
Poszedłem na Mszę, do kościoła w którym dawno nie byłem. Msza była dla dzieci. Pod ołtarzem intronizowany był wielki, metrowy pluszowy miś. Misia po Mszy wylosowała Gabrysia. Inna dziewczynka wylosowała po Eucharystii Kubusia Puchatka. Za tydzień pewnie intronizowana pod ołtarzem będzie Myszka Miki, pomyślałem, ale nie pójdę sprawdzić. Irytował mnie kapłan. Na środku głównej nawy na dziękczynienie z mikrofonem w ręku śpiewał infantylne piosenki, które z liturgią nie mają nic wspólnego. Drażniły mnie jego trekingowe buty wystające spod alby; sutanny bynajmniej na sobie nie miał. Przypominam: jesteśmy w centrum dużego miasta; jest niedzielna Msza Święta, a ksiądz skacze po kościele w trekingowych butach. Zasada godnego stroju w świątyni kapłanów nie obowiązuje? Żaden dres, ani łysy kark w dresach do kościoła nie wejdzie; do kościoła ubiera się odświętnie. A księdza magistra w seminarium przez sześć lat nie nauczono, że buty trekingowe są do trekingu, a na Mszę Świętą, zwłaszcza niedzielną! wkłada się buty wizytowe.
Przed rozesłaniem, kapłan ogłosił, że dzisiaj przypada Dzień Papieski i z tej wspaniałejokazji przed kościołem można kupić kremówki papieskie. Kremówka jedna kosztuje dwa złote, pakowane są po dwie, czyli cztery złote, z opakowaniem osiem złotych.
Przeżegnałem się. Wychodząc z kościoła, dla pewności jeszcze skropiłem się święconą wodą.
Lewacy potrafią zorganizować w mieście sklep, w którym jest wszystko za darmo. Potrafią zorganizować kulturalną dyskotekę, w której wszystko jest na poziomie zadowalającym takiego marudę jak ja. I za darmo jest wymyślne jedzenie i piwo (chociaż Harnaś, to nie piwo). A parafianie nawet z „okazji wspaniałego dnia” nie potrafią zorganizować sami dla siebie kremówek, tylko osiem złotych żądają.
Tak więc, jak widzicie, bez problemu możne powstać Łatwe opowiadanie i samemu łatwo można się wpisać w „zmasowany atak różnych ideologii na Kościół”, jak mówi Ojciec Tadeusz.
W następnym odcinku opowiem wam, jak szybko samemu napisać Opowiadanie oprzesłaniu z epoki. Potrzebna nam będzie do tego tylko jakaś epoka, którą akurat mamy w domu pod ręką.
Do zobaczenia za tydzień!