Proza

Aldona Latosik


dodane wcześniej pozostała proza dodane później

18 listopada 2012

U Zośki na imieninach proza w gwarze poznańskiej

http://fotozrzut.pl/zdjecia/6a5103572d.gif


U Zośki na imieninach – proza w gwarze poznańskiej

Kumpela Zojdy  łopowiadała, jak to nie zaplanowanum miała w chacie balangę.
Było pitnastygu maja, a una miała imininy. Myślała, że cały wiaruchnie sie ze łbów wymskło.
A tu pod chałupą drynda za dryndum sztopała. Zwaliła sie kupa wiary, cało ferajna ze swoimi bachorami sie przywlekła. Sidym dni do tyłu godali że idum na majle, no to ji rychtyk pasowało, bo z bejmami było cinko.
Szwagry – kożdy z flachum, a une w łapach jakieś wiechcie miały, bo solenizantce powinszować trzeba. Tak z pustum łapą jak by to wyglundało.
Zojdzie ślepia  wyszły, wybałuszyła gały, że by ji na wiszch wypały.  Migiem opepłane grabule we fartuch łobtarła i powinszowania przyjyła. Ziótasowi to rych na łape było, bo łod rana mioł ochotę wychloć, ale Zojda łape trzymała i mu pyska nie dawała zalywać. Ziótas inaczy na nium nie godoł jak  heksa.
Niczegu ni miała naszykowanygo, bo skindyk mogła wiedzieć że się przywlekum i to jeszcze z tymi szczunami, co to dupy na miejscu nie posadzum. Lotali jak takie eibry – szpliny jedne.
W gorku na blasze pyrliły sie śleperyby z myrdyrdum. Mioł to być futer na dwa dny. Na drugie miała już utarte pyry, żeby plindzów nasmażyć. Wymiotali z talyrzy, jakby nigdy nic nie  żarli.
A te szczawiki, po dwa na roz ze stołu ściągali i lotali do łogrodu, bo myśleli, że już świntojanki dojrzoły. Na szczynście kierzki były jeszczyk zielune, łobżarli by wszysko. Powiadum ci jakie to głodomory z tych łogarów.
Zótkowi to grało, baby godały, a un ino szwagrum polywoł. Uchlapali sie wszyscy, a kielunki ino  dzwuniły za zdrowie Zojdy.
Jak już mieli fest w dupach, zaczyli pyski wydzirać kożdy na swojum nute. Zaczyli tańcować. Jedyn ze szwagrów nie ruszo sie z chaty bez swoji harmoszki, a groł ino takie kawołki z przytupym. Rumel jak jasno cholera, oż sunsiod zza miedzy dwa razy przychodził uspokoić,
bo był kolejorzym i banum jeździł. Rych trafiło, że na dzionke łaził i z wyra wyłaził rychło.
Nie dawoł rady uspokoich, no to po glinów dryndnół. Dzielnicowy przyjechoł sukum, a że kumpel Ziótasa, to i kielunka nie odmówił, bo za starum kumpla ździelić jednygo czeba i to na obie giry. Jakby to wyglundało, że za zdrowie nie wychlo. Obalił kilka, bo nie lubioł odmowiać. Siedzioł na ryczce blisko framugi, no to go fest wziło. Legnuł sie w antryjce, bo po pijoku nie dołby rady do suki wleźć. Wszyscy zresztum nachlani byli, jak to na wiejskich imininach. Szczuny sie pohakały o coś i  sztachytami chcieli sie loć, ale nie dali rady wyrwać. A sunsiod - sundiod blisko stacji miszkoł, w ty nocy poszed do dyżurnygo, żeby zgłosił, że do roboty nie przynizie i majum kogo innygo zornąć, bo un jest chory i strzeli se blałke, bo do doktorów daleko. Psiajuche chyntka wziła, a od kielunka nie struni w wolne dny. Ubroł portki w bigle i sie przyrechloł ze swojum flaszkum. Wiadumo – flaszka umi czarować i jakby nic sie nie stało, zaczuł z babami migać.
Eiberki pomynczune swojum rozrubóm padły, dzie bundź i gnili do południa. Baby tyż już miały dosyć, uwaliły sie koło nich i sie przekimały. Ziótek ze szwagrami wszystkie flachy do dna opróżnili, jeszcze na piwo zarobił, bo po złotówie w skupie dostoł. Na drugi dziń wszyscy brand mieli jak jasno cholera.

*Gwara poznańska


Tłumaczenie

U Zośki na imieninach - proza


Koleżanka Zosi opowiadała, jak to niezaplanowaną imprezę miała w domu.
Był piętnasty maj i miała imieniny. Myślała że wszystkim gościom z głów wypadło. A tu taksówka za taksówką przed domem się zatrzymywały. Zjechało się wielu gości i wszyscy ze swoimi dziećmi.
Tydzień wcześniej mówili, że idą na majówkę. Zoście to było na rękę, bo akurat z pieniędzmi się wtedy nie przelewało.
Szwagrowie – każdy z butelką w ręku, a kobiety z bukietami. Solenizantce życzenia należy złożyć, a z pustą ręką nie wypada. Zosi oczy wyszły na wierzch, jakby jej chciały wypaść.
Szybko zabrudzone ręce wytarła w fartuszek i przyjęła życzenia.
Józkowi to akurat na rękę było, bo od rana szukał okazji żeby sobie wypić. Zosia wiedziała że lubi czasem przeholować i nad wszystkim trzymała rękę. Inaczej na Zośkę nie mówił, tylko że jest złośnicą.
Zosia nie była uszykowana, bo skąd mogła wiedzieć, że przyjadą goście, a do tego z dziećmi, co to w miejscu nie usiedzą. Łobuziaki biegali, a w garnku na piecu wrzała się zupa ziemniaczana, w której zamoczona była kopyść. Miał to być obiad na dwa dni. Na drugie danie miały być placki ziemniaczane. Znikało z talerzy, jakby nigdy nic nie jedli. Chłopcy po dwa placki zabierali z talerza i biegali do ogrodu zobaczyć czy już dojrzały porzeczki. Na szczęście krzewy były jeszcze zielone, bo pozjadali by wszystko. Mówię tobie, że chłopcy mają apetyt. Józek był zadowolony, bo kobiety sobie rozmawiały, a on mógł szwagrom nalewać. Upili się wszyscy, słychać było stukanie się kieliszkami za zdrowie Zosi. Kiedy mieli już dobrze wypite, zaczęli śpiewać, każdy na swoją nutę. Zaczęli tańczyć. Jeden ze szwagrów nigdy nie wychodził z domu bez akordeonu, a grał tylko kawałki z przytupem.
Głośno było, aż sąsiad zza miedzy dwa razy zwracał uwagę. Był kolejarzem- maszynistą  i prowadził pociąg. Akurat  trafiło się, że chodził na ranną zmianę i musiał wcześnie wstawać z łóżka.
Nie skutkowały zwracane uwagi, więc zadzwonił po policję. Dzielnicowy przyjechał gazikiem, a że był kolegą Józefa, to i kieliszka za zdrowie żony nie odmówił. Wypić trzeba na obydwie nogi. Przewrócił więc kilka kieliszków, bo odmawiać nie lubił.
Siedział na stołku blisko piekarnika, wtedy go dobrze wzięło. Położył się w przedpokoju. Po pijanemu nie dałby rady do gazika wejść. Wszyscy byli pijani, jak to na wiejskich imieninach. Chłopcy posprzeczali się o coś i deskami wyrwanymi z parkanu chcieli się bić, jednak nie dali rady.
A sąsiad – sąsiad blisko stacji mieszkał. W nocy poszedł do dyżurnego, by zgłosić, że do pracy nie przyjdzie i mają zastępstwo załatwić, ponieważ on jest chory. Zrobi sobie wagary, bo do lekarza daleko. Ochotę miał również sobie wypić, a od kieliszka w wolne dni nie stroni. Ubrał się więc w spodnie z kantem i przyszedł ze swoją butelką. Wiadomo zawartość butelki potrafi zaczarować i jakby nigdy nic się nie stało, zaczął z kobietami tańczyć. Chłopcy zmęczeni swoją bójką, położyli się gdzie bądź i spali do południa. Kobiety również miały dosyć, położyły się koło nich i trochę się przespały.
Józek ze szwagrami wszystkie butelki do dnia wypili, jeszcze na piwo zarobił, ponieważ po złotówce w skupie dostał.
Na drugi dzień wszyscy byli skacowani jak jasna cholera.


Aldona Latosik

15.XI.2012






Zgłoś nadużycie

 


Regulamin | Polityka prywatności

Copyright © 2010 truml.com, korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu.


Opcja dostępna tylko dla użytkowników zalogowanych. zarejestruj się

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1