2 marca 2013
Dobry początek dnia
Kiedyś, udając sie rano do toalety, z zamiarem załatwienia spraw doczesnych, nie cierpiących zwłoki, zastałem tam moje ego. Zupełnie nie zwracało na mnie uwagi, jak nigdy! Wpatrzone mętnym wzrokiem w otwartą muszlę klozetową, zdawało się być pogrążone w głębokiej zadumie.
Nie pierwszy raz mnie zaskoczyło. To była jednak ta z tych sytuacji, kiedy poważnie zastanawiałem się nad tym, czy aby nie powinienem wysłać go na przymusowy urlop.
Już nawet chwyciłem za słuchawkę, wystukując na klawiaturze trzycyfrowy numer. Rozmyśliłem się jednak.
Skoro mi nie potrafili pomóc, to co zrobią z nim? Cóż, jest mi potrzebne, a poza tym nawet je lubię. Czasami.
- Co ty, do iabła, wyprawiasz z samego rana - wrzasnąłem na nie dosadnie.
Aż się wzdrygnęło. Typowa oznaka powrotu do rzeczywistości. Odwróciło raptownie głowę i spojrzało na mnie z ukosa, rozbrajająco szczerząc ząbki w uśmiechu, lub czymś, co miało być jego parodią. Uniosłem brew.
- Jak to co? - odpowiedziało, jakby wpatrywanie się w otwartą muszlę klozetową o szóstej rano, było czymś najzupełniej normalnym, czemu dziwić się nie sposób.
Milczałem, smagając je spojrzeniem niezbyt przyjaznym spojrzeniem.
- No zobacz! - krzyknęło zniecierpliwione, wskazując paluchem porcelanowy owal sedesu.
Niezbyt pewnie zbliżyłem się nieco, wychylając na palcach, by zerknąć na to, co chciało mi pokazać. Wolałem być ostrożny. Nigdy nie było wiadomo, co mogło mu strzelić do łba. Cóż, oboje mieliśmy podobny problem. Teraz jednak ego wydawało się być całkowicie pochłonięte tym, co tkwiło w muszli, do tego będąc chorobliwie rozentuzjazmowanym.
Spojrzałem nieco w głąb, chwytając wzrokiem wnętrze klozetu, opadające lekkim łukiem w studzienkę. Nie wiem, czego się spodziewałem. Bryłki złota? Może jakiegoś monstrum, które wyrwało się z tajnego laboratorium rządowego, i przedostając się tu przez kanalizację, założyło gniazdo w naszym kiblu, albo czegokolwiek. Nie dostrzegłem jednak nic interesującego. Choć nie za bardzo wiedziałem, czy to dobrze, czy źle. Na pewno była w nim woda, więc przynajmniej tyle dobrego, że ego niczego nie spierzyło w tym względzie.
- No i...? - zapytałem zafrasowany. Ego spojrzało na mnie, jak na totalnego kretyna, co wprawiło mnie w niemałą irytację. - No co tam znalazłeś?! - uniosłem głos - Jeżeli to nie jest coś wartościowego, ani też Twój rozum, to mnie przepuść, bo chcę się odlać!
- Głupek! - wrzasnęło na mnie - patrz! - i pociągnęło mnie za rękę, tak, że wtoczyłem się do łazienki, i chcąc, nie chcąc, spojrzałem w muszlę z odległości znacznie blizszej, niżbym sobie tego akuratnie życzył.
I, rzeczywiście, coś tam było. A nie było to nic innego, jak mętne, falujące razem z taflą wody odbicie twarzy mojego ego. Tak samo nie reprezentacyjne, jak zawsze, i tak samo głupkowato uśmiechnięte, jak w tej chwili.
Obrzuciłem ego chmurnym spojrzeniem grabarza, któremu właśnie złamał się ostatni szpadel, i została tylko saperka.
- Widzisz?!
- Widzę - odburknąłem przez zaciśnięte zęby
- Ha! Zawsze narzekałeś, że za dużo narzekam i takie tam, co nie?
Moja mina wskazywała na to, że jeżeli szybko nie dowiem się, co jest powodem tego całego zamieszania, dostarczę mojemu ego powodów do narzekania nie tylko na ten dzień...
- No, i zobacz! - kontynuowało, zupełnie nie zważając na moją irytację - a tu masz mnie - wskazało na swoje odbicie w muszli - takiego jak tutaj - wskazało na siebie - i tutaj... - wycelowało teraz palec w lustro, wiszące na ścianie.
- I co z tego, do kurwy nędzy?! - wrzasnąłem
- Ano to, że Ty znowu wstałeś lewą nogą, a ja od samego rana staram się we wszystkim dostrzec dobre strony.
Zapadła cisza, jak przed uderzeniem bomby. Ego nadal uśmiechało się głupkowato, dumnie wypinając pierś, jakby odkryło jakieś nieznane remedium na wszystkie bolączki świata. W mgnieniu oka chwyciłem butelkę szamponu, stojącą na wyciągnięcie ręki, i odwracając sie w zgrabnym piruecie, cisnąłem nią prosto w plecy ego, które bezbłędnie wyczuwając moje zamierzenie, dało susa przez przedpokój w ostatniej chwili unikając trafienia. Jak zwykle się spóźniłem. Ale chyba nikomu jeszcze nie udała sie sztuka pokonania samego siebie. Zdziwiłbym się, gdybym nie wiedział, co miałem zamiar zrobić, no tak...
Zatrzasnąłem z wściekłością muszlę, będąc pewnym, że gdy będę wyrzucał śmieci, wypomni mi to pani Jarzębowska, którą huk niesiony przez rury zapewne oderwał od judasza w drzwiach, przez który długie godziny potrafiła szpiegować klatkę schodową. Cholera, a w autobusach, to narzeka, że ją nogi bolą. Stara raszpla!
"Założyć zamek w łazience, założyć zamek w łazience", myślałem gorączkowo. Rezygnując z załatwienia sprawy niecierpiącej zwłoki, podreptałem niemrawo z powrotem do łóżka, obiecując sobie stanowczo, że dzisiaj nie otworzę lodówki.