16 listopada 2013
Pimpirymcia Pudernica
Pimpirymcia Pudernica
W świńskim siodle i racicach
bez laptopa, kart tarota
egotyczna jak kocica
żyła mrówka pudernica.
Drobne ciało aż drętwiało,
kiedy kredką firmy”Pokaż”,
malowała szwy w galotach
i pazury dwa ostrzyła,
bo zdrapania knura żyła.
Kiedyś zaszli do księgarni,
bo im Lola złotousta
poleciła księgi ustaw.
Chcieli lepiej się ustawić,
rysem wiedzy myśl naprawić.
Ona powiedziała - co tam,
schodząc z siodła w papilotach.
Czytać dobrze nie umiała,
więc z wysiłku tak zsiniała,
że jej knur z Racic Przednich,
co już w kącie śledził Greya,
rzucił się jak hiena tłusta
na metodę usta usta.
Mrówką jeno biedną była,
więc się w ślinie podtopiła,
a papilot został.
I tak topiąc się bez krzyku,
wnet trafiła do przełyku.
Potem do żołądka knura,
tam cholesterolu góra,
porośnięta kanapkami,
dżemem, tłuszczem, kasztanami.
W dole rwąca nurtem rzeka,
Fisher King już na coś czekał.
Zsumowanie wszystkich sumów,
z wąsem Dali, wsparciem tłumu.
I narcyza miał też w klapie,
w nosie fochy, szpadel w łapie.
Znał się ciut na polityce,
trendach w modzie i muzyce.
Miał też barwną osobowość,
świtę wokół, rybek talerz,
lecz to pozór był niestety,
bo samotnie żył jak palec.
Wcielał się więc w różne cuda,
by precz wreszcie poszła nuda.
W poniedziałki nosił spodnie,
wtorki były dniem spódnicy,
środy świętem służącego,
czwartki Joanny Dziewicy.
W piątki wszystko się mieszało,
a w weekendy to już gęby nie poznawał
nawet w lustrze.
To ci bagno – mówił życiu
i zabierał się za granie
na swym jakże wysłużonym,
rachitycznym fortepianie.
Wtedy właśnie Pimpirymcia
pojawiła się w przełyku,
przerażeniem zamulona,
z pudrem już na obojczyku.
I galoty się porwały,
szwy seksowne zamazały.
Obraz zrodzony z rozpaczy,
wszak nie mogło być inaczej.
Przerwał więc swe rzępolenie,
łypnął okiem, skręcił wąsa.
- O! Przekąska w świńskiej ślinie
zaplątana, jakby w dąsach.
Niezbyt słodka, lekko zimna,
taka jaką być powinna.
I już miał ją wziąć do pyska,
ale przyszło mu do głowy,
że to nie jest feministka,
bo strój nawet nie sportowy.
Może przyda się na służbę?
Ugotuje pieprzną strawę,
a wieczorem to na pewno
zafunduje mi zabawę.
Wmówię jej garść miałkich zdań
i już ją w kieszeni mam.
Mrówczy mózg na szali źrenic
zważył knując łowczy plan.
Najpierw zagra króla Ubu,
zafunduje wielki bal,
że tańcować lata będzie
nim zaskoczy, że on drań.
- Och ty moja cudna pani!-
rzekł więc do niej po królewsku.
-Zostań rychło moją żoną,
bo bez ciebie w łóżku kiepsko.
Czuję żeś ty ta jedyna,
już na wieki, cóż tam grób.
Przyszłaś, gdy przestałem śnić,
że się kiedyś zdarzy cud.
A ty wprost z innego świata
w tych galotach, ślinotokach
pojawiłaś się tak nagle
jakby zesłał cię sam Bóg.
Nie mów więc, że jest inaczej.
Nie twórz zdań i nie plącz znaczeń,
bo zaprzeczyć przeznaczeniu,
to pogrążyć się w cierpieniu.
Droga wprost do jądra złości
by zdziwaczeć w samotności.
Pimpirymcia mrówka mała,
oświadczyny mu przerwała.
- Słowem się napinasz, starasz,
magik z ciebie czy kawalarz?
Łatwo pleciesz takie rzeczy,
z których trudno się wyleczyć.
I pod nosem rzekła – frajer,
albo jakaś sprytna świnia,
na cymbała nie wygląda,
gdy tak bacznie się przygląda.
Zresztą co to za figura
może mieszkać w brzuchu knura?
Bawidamek? Gnój? Czy Fryc?
Z tego będzie wielkie nic.
Jednak sobie ciut pohulam
nim zamieni się znów w gbura.
- Rybi królu! –powiedziała.
- Mądra jestem choć tak mała,
ale trudno mi się oprzeć
nie potrzeba tanich pochlebstw.
Świat do stóp mi już rzucano,
gdy budziłam się co rano.
Tłum adoratorów czyhał,
z nimi jadła pełna micha
i szampanów przednich skrzynie
zaś brylantów sznury całe…
Wiodłam życie doskonałe.
Choć to blaga była wielka
Fisher King począł zerkać.
Wciągnął bebech, przetarł oczy,
skoro cud się napatoczył!
Choć zdawała się wciąż wątła
obraz zaczął mu się plątać.
- Nóżka szczupła, buźka w pąsach,
wcześniej była jakby w dąsach,
no i szelma wygadana,
bystra woda z niej źródlana.
To nie może wszak być pic,
mrówka to księżniczka z lic.
I te dłonie z alabastru.
I ta kibic nazbyt wąska.
Męskość już po gaciach pląsa,
rybia czacha się aż dymi
w tłustym brzuchu wielkiej świni.
Na to mrówka - że ambaras!
Dwoje musi być, by zaraz,
a tu ona niegotowa,
ją dziś nazbyt boli głowa,
więc jej Goździkowej trzeba,
potem z dwa bochenki chleba,
bo po bólu czuje głód
aż przeszywa trupi chłód.
Chciałaby więc też kołderkę
i baranią kamizelkę,
świerszczyk polny by się przydał
żeby do snu zagrał z nut
i koniecznie musi znaleźć
zagubiony prawy but.
Zresztą ona łatwa nie jest.
Tu potrzebny męski trud
jeśli chce z nią być na wieki
i poślubić taki cud.
Sum się rychło aż zasumił
- cóż to babsko tak mamrocze,
żądań w sercu ma zbyt wiele
tylko wiać helikopterem.
- Panną jestem ciut nieśmiałą
biedną, głodną, obolałą.
Nie zostawiaj mnie w potrzebie?
Razem będzie nam jak w niebie.
Więc się Fisher King nastroszył
miałby może nad czym gdybać.
gdyby mrówką była ryba.
Kupił jednak, co też chciała,
skoro taka biedna, mała.
Potem lekko się przytulił,
żeby poczuć gibkość ciała
gdy zapragnął się zanurzyć,
ona wnet zlodowaciała.
- Hola, hola! Panie drogi! -
teraz zjadłabym pierogi.
Zobacz! Moje smętne nogi
potrzebują i red bulla
żeby się rozpłynąć w chmurach.
Więc się udał po towary.
Potem chciała trzy migdały,
pięć rodzynek w twardym cieście,
nadziewane koprem leszcze.
Cztery grzyby w złotym sosie,
tak by zagrać mu na nosie.
A on latał i spoglądał,
coraz bardziej jej pożądał.
Po tygodniu coś zakłuło
gwóźdź w przełyku albo rak,
że zwyczajnie na pysk padł.
Tylko jęknął biedaczysko
- mrówka stała się modliszką
choć się nigdy nie zadałem
z rachityczno wątlym ciałem.
Z bajki morał płynie taki
przez miraże i pozory
zęsto można wypruć flaki
gdy się Amor nie certoli