10 lutego 2016
Cienka granica między światłem, a ciemnością
Wracał tą samą drogą, co zawsze. Prosto z pracy do domu – około czterdziestu minut piechotą. Nie zwracał już nawet uwagi na mijane budynki, domki, ludzi, latarnie, płytki chodnikowe i sklepy. Zatapiał się w brzmieniu muzyki i szedł jak zahipnotyzowany. Równym miarowym krokiem i oddechem. W rytm instrumentalnej muzyki w słuchawkach odmierzał sobie odległość do celu. Duszne lato, późny wieczór, słońce już dawno schowało się za horyzontem. Patrząc w dal, przed siebie odnotował mimo wszystko, że jest zupełnie ciemno. To spostrzeżenie wyrwało go z amoku i zatrzymał się na chwilę. Tak – było ciemno. Na jego ulicy, już całkiem niedaleko domu nie świeciła ani jedna latarnia. Rozejrzał się pomału. W domkach i blokach wokoło nie było oznak życia – ciemne okna, niezapalone lampy nad wejściami, brak zwierząt w ogródkach, wymarłe balkony. Na horyzoncie widać było miasto i jego łunę – w oddalonych wieżowcach sporadycznie świeciły się malutkie okienka. Korespondowały z rozgwieżdżonym niebem nad jego głową, na którym jednak brakowało również księżyca. Opuścił wzrok z nieba i rozejrzał się jeszcze raz. Ściszył muzykę. Podszedł do bramki domku znajomego sąsiada – wiedział, że za ogrodzeniem powinien spać owczarek, a jednak. Nie było go tam. Dom, jak każdy inny wydawał się być opuszczony od dawna. Wyłączył muzykę. Nacisnął przycisk dzwonka. Głuche uderzenia młoteczka w metalowy grzybek odezwały się w środku i zniknęły tak szybko, jak się pojawiły. Nacisnął jeszcze raz. Nic. Poczuł się nieswojo. Zapragnął, aby ktoś obok niego teraz był. By mógł spojrzeć na niego i samym wzrokiem zapytać: „Czy ty też to czujesz?” Jego oddech stał się płytszy. W uszach pojawił się cichy szum. Dziwny ucisk w klatce piersiowej wybił go z natłoku myśli. Podbiegł do kolejnej bramki, i kolejnej, i kolejnej. Przy każdej próbował dzwonkiem wyrwać mieszkańców z tego letargu, aby ktoś w końcu wyszedł i zapytał: „Co się dzieje?” Nic takiego nie nastąpiło. Powietrze stawało się coraz bardziej napięte. Czuł, jak rozgwieżdżone niebo coraz bardziej zacieśnia się wokół niego. Jakby stał się czarną dziurą i zaczął ściągać w swoje gęste i gorące wnętrze coraz większą ilość obiektów. Dosłownie to czuł, jak przestrzeń zamyka go w swoim lepkim uścisku, a skóra zaczyna płonąć. Krzyknął. Ile sił w płucach. Poczuł, że dźwięk zamarł już w odległości pięciu centymetrów od jego ust i stracił swoje brzmienie. Domy, okna i latarnie nadal pozostawały zimne, mroczne i nieczułe na jego desperackie wysiłki. Zamroczyło go, zachwiał się, ale nie upadł. Szum w jego uszach stawał się nie do zniesienia. Wszechobecna ciemność pomału wdzierała mu się pod powieki. Zamknął oczy…
Gdy je lekko otworzył pierwsze, co spostrzegł to brak gwiazd. Zginęły w łunie rozżarzonych do czerwoności latarni po obu stronach jego ulicy. Potem zauważył znajomego sąsiada z owczarkiem przy nodze oraz kilku gapiów, których zatroskane twarze wydały mu się znajome. Jednak najważniejsi wydali mu się teraz ratownicy medyczni, którzy klęczeli nad nim. „Wróciła akcja serca. Chyba się udało” Powiedział ten z lewej. „Miał Pan sporo szczęścia. Dobrze, że wokół było dużo ludzi, no i Pana czujny sąsiad. Gdyby nie oni, nie byłoby nas tak szybko, a Pana już zapewne z nami. Czy wie Pan gdzie się Pan znajduje? Jak się Pan nazywa?” Ten z prawej zadawał kontrolne pytania. Nagle odezwał się głos po lewej „Kurwa, co z nim jest? Tętno spada. Tracimy go. Szybko! Defib…..” Nie usłyszał, co było dalej. Jego umysł odnotował jednie kosmiczną, przerażającą ciszę, a potem mózg nie odebrał już jakichkolwiek bodźców z zewnątrz. Cisza i ciemność.