8 maja 2016
Kuchenne metafory
Najpierw trochę chaotycznych spotkań przez przypadek i dwa jednakowej wielkości poczucia humoru zmieszać z odrobiną powłóczystych spojrzeń.
Dodać niewielką garść chęci i ciekawości. Mieszać regularnie. Kilka nagłych snów, aż na jawie zacznie wrzeć.
Parę kropel nadziei na wspólnie spędzany czas w przyszłości.
Następnie dorzucamy pocałunek i zostawiamy chwilę na wolnym ogniu pożądania (cały czas mieszając), aż pojawią się rumieńce.
Rozkosz jednak bez smaku czułości z twojej strony. Ja bym nawet zjadła, bo dawno nie miałam niczego w ustach, ty z kolei mimo wielu starań rozkruszony zakalec wyrzuciłeś gołębiom.