27 lutego 2018
Jak sika dziewczyna?
Szczerze? Nie wiem. To znaczy wiem, jak sika dziewczyna, ale nie wiem, jak ta konkretna to robi.
Rano. Jakaś podła, wczesna godzina. "Idę na siku." No dobra, idź - pomyślałem. A po chwili - kurcze, mi też się trochę chce. A, pójdę po Niej. Wstałem. Stanąłem pod drzwiami do łazienki. Słyszę. Słyszę, że sika. No, to zaraz ja! Komunikuję, że ja też siku. "Już wychodzę!" Już? Nie, jeszcze rączki myje. No to za chwilę ja. A potem jak się zaczęło! Słyszałem koparkę, młot pneumatyczny, bultożer w tą i w tamtą, ciach i ciach. Hm, to ostatnie to mogły być szuflady. Dalej tam stałem. Pod drzwiami. Przy drzwiach. Spokojny jak owieczka. Przecież wie, że idę do pracy, zaraz wyjdzie. Potem była cisza. Pewnie jakąś magię tam odprawiała. Yennefer. Yennefer z sagi o Wiedźminie. Podobna, całkiem podobna. Więc pewnie magia. Minęło jakieś pół godziny. Albo kilka wieków. Ciężko ocenić, bo pod koniec rozważałem: a) zlew; b) śnieg. Śnieg odrzuciłem od razu. -15 stopni. Za duże ryzyko. Zlew zaczął mi się jawić jako anielska przystań z elfami, jednorożcami i innymi słodkimi stworzonkami pragnącymi skąpać się w mojej witaminie Pee. Nie poszedłem do zlewu. Wytrwałem tam. Przy drzwiach. Wyszła. Ładnie wyglądała, nie powiem. Uśmiechnąłem się do Niej. Ona się oduśmiechnęła do mnie. Powiedziałem, żeby postała chwilę tam. Tu. Przy drzwiach. Powiedziała, że postoi. Z prędkością światła wparowałem do łazienki. Sikłem. Umyłem rączki. Wyszedłem. Stała tam. Przy drzwiach.
- Chyba bardzo Ci się chciało, kochanie... - rzekła.
Nie, k@a, w ogóle - pomyślałem.
- E, nie aż tak bardzo. I nawet mi się już tak bardzo nie śpieszy do pracy. I tak się spóźnię. - odpowiedziałem z anielskim uśmiechem na twarzy.
Oduśmiechnęła się.
Ja się oduśmiechnąłem na Jej oduśmiechnięcie.
- A wiesz, że nie musiałbyś tam stać. Tu. Przy drzwiach. Nie musiałbyś czekać. Mógłbyś być ze mną. Tam. W środku. Tylko musiałbyś zrobić dla mnie jedną, małą, maluteńką rzecz...
Pauza. I uśmiech.
Oduśmiechnąłem się.
-Jaką? - spytałem.
Uśmiechnęła się.
Oduśmiechnąłem się.
Stanęła bliżej. I jeszcze bliżej. Ujrzałem pełen błękit Jej oczu. To są ładne oczy, naprawdę ładne - pomyślałem.
Uśmiechnęła się.
Nie oduśmiechnąłem się, bo skupiłem się na oczach.
- Musiałbyś pokochać mnie tak bardzo, jak ja kocham Ciebie. I wtedy będziesz mógł patrzeć, jak sikam.
I wtedy nie spóźnię się do pracy! - pomyślałem. To takie praktyczne... - pomyślałem. Zacząłem więcej myśleć. Stała tam. Przy drzwiach. Ze mną. I dawała mi czas na myślenie. Wyraźnie dawała mi czas na myślenie. Jak ta dziewczyna pięknie walczy - pomyślałem. O mnie. Czy to pierwszy taki przypadek? Nie. Już były takie, które walczyły. O mnie. Ale chyba żadna jak ta. Ta, która na wieki znika w łazience. Albo tylko na pół godziny. Ciężko ocenić.
- Aniu...
- Słucham Cię, Rafale.
Uśmiechnęła się.
Oduśmiechnąłem się.
- Zadzwonię zaraz do pracy i powiem, że się dzisiaj nie pojawię. Powiem, że dzisiaj chce zostać z Tobą.
- Tak wprost powiesz, że chcesz zostać ze mną?
- Dokładnie.
Roześmiała się.
Uśmiechnąłem się.
Objęła mnie.
Objąłem Ją.
- Długo ze mną zostaniesz? - spytała.
- Tak długo, jak będziesz chciała. - odparłem.