26 stycznia 2024
L'ecole normale
Z NADMIARU BARW
Płaszcz i młodość nie rozumiem cię
W kawiarni dostrzegłem twoje światowody i starałem się
Nie zwariować
Ja ani nikt nie wie co się działo
Obrazy na ścianach i korepetycje
Wszyscy byli dla mnie tak cholernie mili jakbym
Obudził się po operacji w klinice
PO OBU STRONACH
Kiedyś spytałaś mnie jak czuję swoją skórę
I czym jest wtedy moja twarz bo tamten świat
To nieznany umarły:
Oddech powietrze i powierzchnia skóry
To stary świat to wielkie osy gdzieś daleko
Lecz stało się ból jest lekki jak płomień i obcy
TRZY WIERSZE STOICKIE
I
Dziś masz zapach mchu i ulicy
Demonie mojej niedoskonałej pustki
Snuje się za tobą życie które samo siebie przeżywa
Małodusznie noc w noc
Sypiasz na słonecznym podwórzu
Sam stworzyłeś świat w siedem dni
A teraz gadasz od rzeczy
To wszystko przez prochy i wytarty ból
II
To dyszenie na schodach o oczach jak wosk
To trzymanie się ścian i poręczy
Ciekawe ile w nim ironii a może
Wyparował już
Tak samo jak jego mięśnie
Pod żółtym światłem żarówki
Wyparowały z blaszanego kubka
III
Ta niewielka pusta przestrzeń
Miłość z braku czegoś lepszego
Ciemność prostej nocy i rozwieszona wokół
Ohyda bardzo wyraźna
Stałem się podobny do człowieka który
Zbiera puszki o brzasku
Moja miłość z braku lepszego
Kieruje się w stronę chleba
***
PORANEK SAMOTNEGO ŚLUSARZA
Bladym świtem
Ukrytym głęboko w powietrzu
Jak ołów, wirus opryszczki i roztocza
Stałem i przepuszczałem przez krtań dym papierosa.
Dwór, gdzie nie przeszkadza mróz
Bo wszystkie te metalowe rzeczy
Zanurzone w oleju
Zwraca się mimowolnie
A wszystkie skrzypiące zawiasy
Powodują ból.
Bladym świtem narastającym w płucach
Jak piana
Drzewa czarne i białe,
Bezlistne straszydła
I ptaki zasiadające
Na żelaznych siatkach.
PAOLO UCELLO - NOCNE POLOWANIE - EKFRAZA
Ptaki o ponętnych skrzydłach
Czarne i granatowe
Przecinające i powietrzne
Żywią się ziarnem i robactwem
Żywią się gałęziami
Ledwie je widać piękne jak słońce
Puste
I drzewa sturękie
Różnorodne i głuche
Bez głów i bez serc
Żywiące się wilgocią
***
DWA WIERSZE
I
Potrzeba na prawdę wiele miejsca
Światłoczułych przesłon i zimnych balustrad urzędów
Dla mojego autocentrycznego ciała
Powolnie zmieniającego kształt pod nieustannym
Naciskiem tysięcy igieł
Podczas odwracania wzroku albo przypadkowych powitań
I lektur wszelkiego rodzaju skryptów
Albo przemierzania ulic w ściśle określonym celu
Pomimo całej ich akustyki
II
Bruk kobiety i snopy lamp halogenowych
Wszystko tak wyraźne że niemal czuję lęk
Nic nie odgradza mnie od zimnego powietrza
Ani obojętność życia pulsującego wokół nie uspokaja mnie
Życie jest wokół gdy wybija północ
Czas osiada na moich nerwach jak strużka dymu na włosach
Rejestruję milisekundy
***
TRZY WIERSZE
I
Nic nie widzę, istnieję tylko na obrzeżach pamięci. Bawię się destylując z jej soków.
Spacerowałem tędy już kiedyś i nie dowiedziałem się niczego. Nieustanne martwe szelsty
I kurz. Białe drzewa i druty. Czarne ptaki.
Cóż właściwie mógłbym próbować przekazać, jeżeli nie ułamki sekund?
Rzeczywistość poświęcona w polityce minimum.
Opadające przebarwione linie.
Tak jest: być zupełnie nieważkim i przenikać przez przedmioty
Bez jakiejkolwiek zmiany własnego stanu.
Tak jest: światła za zmatowioną szybą i pragnienie by wyłuskać z nich teraźniejszość
I móc przy niej pozostać.
Wiedza niedostateczna. Bańki śliny. Wizerunki przywidziane we mgle.
Poddaję się narastającym falom tępego szumu.
Ale nie.
Moje serce to żelazne wahadło.
(W mojej pracy objawia się jego pustka.)
II
Przybądź.
Oczekuję twojego głosu, nadchodzącego z wnętrza mojej czaszki.
Pamiętam, że dzięki tobie nauczyłem się zmieniać trajektorie lotu kamieni, którymi na próbę ciskałem.
Teraz już nie potrafię przypomnieć sobie, z pomocą jakich władz było to możliwe.
Nasłuchiwałem świata i sądziłem, że potrafię go rozpisać.
Byłem robotnicą w ulu, wytwarzającą miód z pyłu kwiatowego.
Byłem mrowiskiem,
Byłem kluczem gęsi.
III
Po trochu byłem wszystkim kochając wiatr.
Dziś wybudziłem się ze śpiączki.
Moje życie po drugiej stronie lustra jako ambasador Japonii.
Mój nocny paraliż.
(Ok. 2011)