12 października 2021
Sabaudiana
(To kawałek płonięcia którego nie należy brać dosłownie, raczej jako zobrazowanie bądź metaforę - pasji. Ale niektórym podoba się takie pisanie, i im właśnie tę wrzutkę dedykuję.)
Czy mam żyć, jakby tego krateru, tej czarnej dziury - nie było? A więc szukać zadowolenia w codzienności, nasłuchiwać ptaków jak palę papierosa a one rozmawiają ze sobą, pikują, zbijają się w klucze. Zapomnieć, żem wygnany, bity, nienawistna i groźna sierota. Przyzwyczaić się do życia jakiego nie chcę, udać, że tego życia nie ma, bo i może lepiej byłoby, jakby go nie było. I płakać nad pięknem świata. Kochać - gdy nie kąsają - poniżonych.
Przyjaciele. Daleko stąd. Każdy samotny. Szukają miłości, ale czym ona jest? Moja ukochana, jej duch - prowadziła mnie przez kręgi piekła. Aż okazało się, iż kocham widmo - nie rzeczywistość. Rzeczywiste jest pióro po które sięgam i atrament którym piszę. Stół na którym piszę - również jest rzeczywisty. Ale ona nie była rzeczywista, jak rzeczywiści w ogóle są ludzie? Dziś tacy, jutro inni. Bogowie, królowie, żebracy, łachmyci. A nawet przyjaciele - najbardziej tajemniczy, najbardziej iluzoryczni, najwięksi kłamcy, kłamiący samych siebie. I ja. Nicość skłębiona poronionymi myślami, które nie tak dawno próbowały szturmować słońca, aż do czasu wielkiej rzezi, wielkiej rozpaczy, wielkiego wypalenia, wielkiej pogardy.
Nic nie rozumiem. Rzeczy proste wydają mi się trudne. Trudne - nierealne. Codzienne - przerażająco puste. Wielkie - możliwe tylko w baśniach. Gdzie znaleźć swoje miejsce? Kiedy modlę się - pochłania mnie otchłań. Kiedy myślę - to samo. Kiedy próbuję nawiązać przyjaźń - zdaje się, że nikogo po drugiej stronie nie ma. Poszukiwań zaprzestałem już jakiś czas temu. Przewędrowałem fantastyczne krainy, piłem z bogami i walczyłem z herosami, aż pewnego dnia obudziłem się przytułku dla obłąkanych, zmarznięty, zarośnięty, śmierdzacy wydzielinami własnego ciała. Uciekłem stamtąd, ukryłem się i piję.
Jeśli na coś spisuję dzieje mojego kalectwa, to chyba dla obcowania z żywiołem, którym jest fantazja. Niewielu się ze mną zgodzi, ale ja sądzę tak - prócz fantazji nie ma nic. Zupełnie nic. Fantastyczne są królestwa - z oddali świecą pałacami i strzelają katedrami, a gdy przyjrzeć im się - pijaństwo, rozpusta, gwałt, grabież, niesprawiedliwość, tortury, wyzysk. Fantastyczni są przyjaciele - bo ani my im, ani oni nam, do niczego nie są potrzebni. Fantastyczni są ludzie - bo nie ma czegoś takiego jak człowiek. Tylko prosty fakt przyrodniczy jest realny - echo, światło, ptaki, jeziora i ryby. Reszta jest wierutną bzdurą, wielkim kłamstwem, oszukaństwem zmysłów, uczuć, chcenia i rozumu. Tego nie ma, zaświadczam wam, tego wszystkiego nie ma!
Uspokoiłem się nieco głosząc tę moją prawdę. Nie chcę, by ktokolwiek w nią wierzył. Jeśli żywi jeszcze iluzje - to i lepiej. Kłamstwem jest wyzwoleńcza siła prawdy. Prawda to dziwka na usługach łachmyty. Nic nie jest warta. Prawda jest torturą. Prawda jest łajnem. Dlatego im usilniej ktoś będzie przeczyć moim słowom - tym lepiej dla niego. Ja zaś pozostanę tym ubogim na umyśle, duchu i ciele atlasem, bo moja świadomość ciąży mi jak planetarna kula. Gdybym tylko mógł, wybudowałbym wam wszystkim przepiękne imaginarium, w którym żylibyście wśród fantazji - jeszcze szczęśliwsi, niż z tymi, które teraz żywicie.
Może jeden Bóg jest prawdą, ale jest niedosiężny. Bóg i tylko Bóg. Żadnych aniołów, sakramentów, obyczajów - to wszystko fasada. Piękna jest katedra, ale iluż niewolników straciło życie, a co gorsza, godność, wznosząc ją? Piękny jest chorał - ale iluż heretyków musiało zostać spalonych na stosie? Nareszcie piękna jest spowiedź i pokuta - ale wykorzystano ją dla denuncjacji albo pognębienia. Bóg, jeśli jest, jeden jest warty miana prawdy. Reszta to zbożna, naiwna fantazja - albo machina kłamstwa skonstruowana przez niegodziwców. Jeśli jednak jest, jest niedosiężny. A może w ogóle go nie ma i to wszystko sen pijanego. A więc lejcie mi trunków bo chcę dziś pić do upadłego. Jeśli zechcę, to nadzieję się po raz kolejny na halabardy losu, bo na czymże może mi jeszcze zależeć. Przebiją moje serce, mój brzuch, moją głupią, przebitą już i tak - głowę, wydłubią moje oczy. To będzie się dziać jeszcze dziesiątki razy, aż tak znienawidzę tego obłudnego, cuchnącego istnienia, iż wybiorę się na most, przywiążę do szyi kamień, i skoczę. I wtedy będę prawdziwie wolny i pełen prawdy.