3 czerwca 2018
Miary
Jadę pociągiem z Elbląga na dworzec PKP w Malborku.
Trasa liczy około trzydziestu kilometrów.
Mam osiemnaście, może dziewiętnaście lat, i odbywam praktyki
w biurze projektowym przy Wigilijnej
(obecnie mieści się tam restauracja Oliwka).
Jadę z Opiekunem – Panem Projektantem -
facetem w sile wieku, brodą jak u starego marynarza,
wzrokiem typu: może i coś dostrzegam,
ale absolutnie nie dam tego po sobie poznać
oraz głosie, którego chyba niewielu słyszało.
Wyraźnie sytuacja mu nie pasuje.
W przedziale spotykamy dziarskiego Staruszka.
Ten z miejsca zaczyna opowieść o oficerskich czasach,
o wojnie, jak jeździł z Wilna do Kowna, a nawet
do Generalnej Guberni i jak robił w konia Hitlera i ruskich.
Wyobrażam go sobie siedzącego na karym rumaku
z szabelką w dłoni, w mundurze, lampasach i rogatywce.
Przez pierś ma przewieszoną skórzaną raportówkę,
w której trzyma tajne dokumenty.
Ma siwą bródkę typu hiszpańskiego
i szelmowski uśmiech. Pod nosem podśpiewuje:
"Hej koniku, a jak się postarasz..."
Opiekun po chwili także się ożywia,
słucha z wyraźnym zainteresowaniem,
wypytuje o istotne detale i dopasowuje je
do ogólnej sytuacji na froncie.
Definiuje postawę z podziwem.
Na koniec obaj grzecznie dziękujemy,
ściskamy kombatancką dłoń i życzymy zdrowia.
Na malborskim dworcu zaczyna się praca. Mierzymy.
To znaczy ja biegam z miarą, a Opiekun zapisuje.
Zapisuje odległości torów od peronów,
peronów od słupów, słupów od semaforów,
semaforów od innych semaforów i wszystko,
co względem siebie posiada jakąkolwiek odległość.
Ludzie z peronów obserwują nas przez chwilę,
potem się przyzwyczajają.
Zaczyna się popołudniowy ruch. Wracamy tą samą trasą.
W przedziale jest sporo osób, ale jest cisza
i Opiekun powraca do formy pierwotnej, a ja
wyobrażam sobie jak próbuje mi powiedzieć,
bym przyłożył odpowiednią miarę
do opowiadań Staruszka.
Żuławka Sztumska - lipiec 2017