10 stycznia 2016
Bóg z łechtaczką w ustach a kurwa się zastanawia
To był młody Bóg, nie miał jeszcze osiemdziesiątki na karku. Bardzo często widywano go w towarzystwie kobiet. A to przechadzał się z jedną blondyną po parku, podszczypując ją i poklepując po atrybutach, by za chwilę już z drugą, rudą, obściskiwać się na seansie w multipleksie, gdzie wkładał swojej wiewiórczej wybrance popcorn w co poniektóre miejsca, tak że bidulka potem była cała słona i z lekka pęczniała. A to brał pod rękę inną czarnulę i prowadził w miejsce tak odległe i ciemne, że biedaczka zlewała się z tłem i przepadała bez wieści, na wieki wieków i na amen. Potrafił jednego dnia umówić się z czterema damami i każdej powtarzał, że jest tą jedyną, że zasługuje na swoją karetę. Albo wybierał się gdzieś za miasto na kilka dni. Potem wracał i mawiał.
- Ależ te wiejskie dziewczyny mają zdrowie i mleko.
Lubił kobiety niedoświadczone, nieopierzone, którym przyprawiał piórka, które kwiliły na jego widok jak młode ptaszynki, kiedy dostają robaczka wprost do ust, jak i te dużo, dużo starsze, które, by ukazać swe pełne wdzięki, po zdjęciu bielizny musiały jeszcze zdjąć trzy warstwy makijażu, a już po, ukrywały się za zasłoną dymną stawianą z setek wypalonych ekstra mocnych bez filtra. Lubił te szczupłe, te wyschnięte patyki, które łamał dłońmi niczym chrust stopami w lesie, jak i te lukrowane pączusie, które połykał wraz z różanym nadzieniem i pomarańczową skórką. Lubił. A kobiety lubiły jego. I nie było takiej, która na dźwięk jego imienia nie wydobyłaby z siebie rozanielonego „ach…” i nie przewróciła oczami tak, że sam Kopernik na taki widok zastanowiłby się dłużej, co wokół czego się obraca.
Jednak mimo to zdarzyło się, że pewien kolega naszego Młodego Boga założył się z nim, iż podeśle mu taką babkę, której nie będzie w stanie zaspokoić. Założył się o to przy siódmym piwie, ale nie zrobił tego bezmyślnie. O nie! Jego plan był chytry. Otóż na położonym w lesie odcinku drogi wojewódzkiej, między skrzyżowaniem na Kopyta Dolne a wlotem drogi z Uchani pełniła swą niełatwa służbę Pani o pseudonimie Grzybiarka (nie wiadomo skąd ta ksywa, ponieważ nigdy grzybów nie zbierała, jak już to od czasu do czasu je rozdawała). Pełniła ją sumiennie i niezmiennie w dni ponure i nieponure (w deszczowe zakładała na głowę czerwony kapturek). Pełniła ją już od tylu lat, iż we wszystkich wsiach i miasteczkach wzdłuż drogi mawiano, że w swoim życiu zrobiła więcej lodów niż Koral, Zielona Budka i Algida razem wzięte. I właśnie tę Panią do swojego niecnego planu postanowił wynająć wzmiankowany wcześniej kolega. Zaproponował jej potrójną stawkę, bo tu o jego prestiż chodziło i poinstruował Grzybiarkę, aby broń Boże nie dała się zaspokoić. Grzybiarka jako profesjonalistka w mig pojęła założenia planu, ale jako wybitna ekonomistka poprosiła o stawkę pięciokrotną , jako że to zlecenie niestandartowe i wymaga większego kunsztu, no i koszty amortyzacji większe, utracone zyski z lodowej produkcji, itd.
Kiedy w końcu doszło do spotkania Młodego B. z Grzybiarką, ten, czując się pewny zwycięstwa, zaproponował jej najpierw kawę, a potem spacer, na którym to częstował ją anegdotami, komplementami i ciasteczkami z cynamonem i ziarenkami słonecznika. Grzybiarka nie przygotowana na taki obrót sprawy troszkę zaczęła się łamać i z lekka polubiła M. Boga, choć może jeszcze nie tak całkiem, ale przynajmniej od pasa w górę. Wreszcie wylądowali w sypialni. Po pierwszych pieszczotach i pocałunkach, usta M. B. powędrowały w okolice majtek Grzybiarki, których już w tym momencie nie miała, a język zaczął wyczyniać cuda. Dobrze jej się zrobiło, ale w myślach powtarzała sobie: stawka razy pięć, stawka razy pięć… - dam radę. I od razu powracała do stanu wyjściowego. Tymczasem eM Be bardzo się starał, przecież chodziło tu o zakład i jego prestiż, wykorzystywał przy tym wszystkie znane mu techniki, lecz żadnych sygnałów zwrotnych nie otrzymywał. Już zaczął się zastanawiać: co jest cholera, czucie straciła? I rzucił do Grzybiaki, łapiąc przy tym głęboki oddech.
- I jak Ci tam, dobrze?
- No właśnie nie wiem… Zastanawiam się. – Odpowiedziała. A w myślach wciąż powtarzała sobie: stawka razy pięć, stawka razy pięć…
Po dłuższej chwili już całkiem wyczerpany Młody Bóg pomyślał wręcz: zamęczy mnie kurwa na śmierć! I nie pomylił się. I to nie pomylił się po dwakroć!
Na pogrzebie zjawiło się tyle kobiet, że w całej okolicy nie starczyłoby goździków, aby je obdarować na wypadek gdyby ktoś pomyślał, że to jest ich dzień. Wszystkie zasmucone, zapłakane, łkające po cichutku, albo i nie po cichutku. Składały sobie wzajemnie kondolencje, wspominały, jaki to z naszego Młodego Boga był wspaniały facet, ile dokonał i wyznawały mu dozgonną miłość. Zjawiła się tam także i Grzybiarka, której to niby było żal, ale której towarzyszyło też coś w rodzaju wdzięczności. W końcu: stawka razy pięć. I kiedy tak przechadzała się między tabunami pochlipujących dam, usłyszała pytanie zadane jej znienacka.
- A Pani? A Pani jak mocno kochała naszego Młodego Boga?
- No właśnie nie wiem… Zastanawiam się – odrzekła szybko, instynktownie.
Bo najgorsza, moi drodzy, to jest właśnie ta niepewność.
Biłgoraj - wrzesień 2014