15 listopada 2012
kartka z rodzinnego albumu
Jean Paul Gaultier - classique. Dla mnie żaden klasyk, pospolita wyperfumowana pudernica na nowojorskich ulicach, trzydzieści lat wstecz. Nawet bym go zniosła, gdybym wdychała właśnie tam. Mogło tak być, jedna z wielu straconych szans. Lepiej było zostać w piekielnym grajdole. Bo najważniejsze jest wykształcenie. Jednak mnie tęskno za bywaniem w świecie, za komunistycznym snem o Ameryce, synonimie luksusu. Mógł się spełnić. Przełykam i przetrawiam gorycz za rodzinne błędy. Nawet na zdjęciu nie wyglądaliśmy dobrze. Przygaszone oczy i zęby zaciśnięte jak u rozsierdzonego mopsa. Doskonale mi wychodzi dieta bogata w gorzki posmak rozczarowań. Pomału zaczyna już mdlić, nie tylko od Classique, przywożonego hurtowo przez dziadka dla żony i sióstr. Zapach dzieciństwa powinno wspominać się miło, tak mówią.
Mam nadzieję, że bezmyślność rodu i moja gorycz, nie zaprowadzą do zbrodni. Staram się być rozsądna. Nawet już nie piję, choć mam szaleńczą ochotę.