Yaro, 18 października 2025
co tam u ciebie
narazie się waham
między niebem a piekłem
wciąż emocje niezpieczne
prawda wypływa na powierzchnię
zegar ścienny cyka wahadło
wokół ciemno samo barachło
jesteś daleko ode mnie
nie chcę cię stracić
biegnijmy do siebie
tak blisko kręci się śmierć
dopóki krew jest ciepła
możemy biec razem objęci
czas odmierzają zegary
dzwony biją my się kochamy
jak najdalej jutro
wystarczy popcornu
zapomnimy dni zimnych nocy
gorące ciała jak źródła światła
na płaskowyżu naszych pośladków
Belamonte/Senograsta, 18 października 2025
wielkie białe ptaki na horyzoncie nadziei !!!
zstąpcie spłyńcie na moje powieki
niech zamkną się podwoje szaleństwa
na wieki
swoimi litościwymi dłońmi
przybijcie mnie do krzyża cierpienia
ciosem w kark przerwijcie, z błyskiem litości w oku
agonię nic nie rozumiejącego
szyją wygiętą w uroczy łuk
białością skrzydlatych ramion
bezwzględnością miękkich ruchów
bezlitością dzioba
wężowym sykiem nagiej szyi
spojrzeniem podkrążonych oczu –
nic do mnie nie mówicie i nic do mnie nie mówiłyście?
tetu, 17 października 2025
spaliłam wszystkie miejsca do których mogłeś wrócić;
dziewięćdziesiąt procent powierzchni — to zgliszcza.
ciało rozkłada się szybciej niż noc, pchnięta słowem
przecina światło, odsłaniając resztki cienia.
jeszcze na niego patrzę, słyszę jak wyje —
jeszcze ma dziewięć swoich przykazań,
by się dopełnić. dopóki pełnia nas nie przeważy
na mojej skórze dogasają mosty.
violetta, 17 października 2025
płonę ciepłym karminowym rumieńcem
i lśniącymi oczami niczym blaskiem buku
w płoniącym czerwonym swetrze
migoczę dla ciebie jak najjaśniejsza
ze wszystkich tak radośnie ubrana
Arsis, 16 października 2025
(próba prozy poetyckiej)
Ten czas już nastał. Albowiem jest. Jest… I wkrótce uderzy. W nas. A więc ta korelacja zdarzeń
nastąpiła już wcześniej, tylko nikt nie wiedział. Nikt…
Nawet my.
Drżały płomienie świec w tej ciszy wielkiego oczekiwania. I drżały moje
usta. I gdybyś je dotknęła, gdybyś pocałowała, to poczułabyś zimno i drżenie. I zawarty w nim lęk
o przetrwanie
-- naszej miłości)
Wiesz, to mnie obserwuje spoza przeszłości na klucz zamkniętej.
I owiewa puste pokoje tchnieniem
białej ciszy szumiącej piskliwie i smętnie.
(zawsze wtedy, kiedy gorączka rozsadza umysł...)
I owiewa stropy, ściany, podłogi. I wiruje wokół sęków na deskach, na klepkach, na pozłacanych
ramach obrazów, na brzegach kryształowego wazonu, który zdaje się być epicentrum wydarzeń…
Płomienie dopalających się knotów tańczą jak oszalałe, jak w halucynogennych zwidach.
W delirium… Nie widzę za wiele i widzę wiele…
Wyostrzone obrazy. Wyostrzone zmysły...
(I dzień jakiś. Dzień późnej zimy, bądź wczesnego przedwiośnia. Ten dzień słoneczny i mżący
kroplami skapujących z sopli. I mżący jakoś tak perliście. Wszędzie. I wszędzie…
Wiesz… Matka mi wtedy umarła. W ten dzień marcowy. Wilgotny i tkliwy. Choć, nie.
To było w przeddzień jej śmierci, kiedy szedłem ulicą z książką pod pachą.)
Wracając z antykwariatu, niosłem Sołżenicyna. Jego „Przełomy”
I uczestniczę w tym pędzie nadal. Jak wtedy, kiedy byłem. I kiedy jestem… Bądź kiedy jestem
w tej zgorzkniałej iluzji dawnych wyobrażeń.
I jestem tutaj.
I jestem…
Przy stole
odsunięte krzesło...
(Bo widzisz… -- ja ciebie kocham...)
Na stole talerz z okruchami czerstwego chleba.
I szklanka, pusta butelka… W wazonie suche patyki jakichś kwiatów.
Co to za kwiaty? Nie wiem. Nie znam się. Kwiaty, jak kwiaty.
Ty, wiedziałabyś, bo wiem, że wiesz.
Ale czy zaakceptowałabyś je?
Może rzuciłabyś nimi o ziemię i odwróciłabyś się ze wstrętem?
I odeszła?
Nie wiem…
Ale miały być dla ciebie. Wtedy, kiedy niosłem je dla ciebie, jedyna.
Pamiętasz?
Deszcz zastał mnie samotnego o zmroku. Pisałem. Pisałem wtedy wiele do ciebie,. Telefon grzał mi się
w dłoni. I w tej dłoni drżącej. W tej scenerii osamotnienia. W tej dziwnej twojej nieobecności.
i w tej…
Chmury szły wysoko. Niosły sklepienia smutku. Szare bardzo. Coraz bardziej mroczne.
Wiem. To było dawno. W innym czasie.
W innej przestrzeni.
Na innej planecie… Na innej…
Nie spotkaliśmy się wówczas
z powodu dziwnego splotu zdarzeń.
I wiersz niosłem spisany na kartce odręcznie…
Dla ciebie...
To mnie zabiera. To wspomnienie. Tak powoli. Po kawałku…
Więc podchodzę nagi do ściany.
I całuję ją. Liżę lubieżnie.
Zlizuję gorzki kurz i pajęczyny.
I te grudki. Te drobinki maleńkiego kwarcu.
I patrzę w górę, kiedy przywieram w kącie pokoju.
Kiedy przywieram,,,
I patrzę w ten punkt zbiegających się ścian i sufitu. Wyciągam rękę, by go dosięgnąć.
Wyciągam…
Wyciągam…
Wysoko.
To jest zbyt wysoko…
Za mną tańczące cienie.
Kolebią się między płomieniami świec
puszyste ćmy.
I tańczą wokół. Wirują…
Wiem, że już jest. Jest blisko. Za firanką,
za otwartym oknem noc. I ta noc zimna.
Ta noc nieskończona. Ona trwa i trwa we mnie.
(Włodzimierz Zastawniak, 2025-10-12)
https://www.youtube.com/watch?v=SrvldIxVflA
Belamonte/Senograsta, 16 października 2025
kobiety, szaleńcy i dzieci
jestem nimi, przytulam dobrą sukę i śledzę
gdy grzmi burza głaszczę jej włosy i ta opiera mi głowę
na ramieniu, jej lęk uspokaja się, goryl we mnie zasypia,
jest dumny
burza ich przeraziła, mężczyźni są by stawiać namioty,
płoty, montować schrony
gdy oni się boją, oni w nich - są konkretni i twórczy
pomysłowi i praktyczni
ale wraz z trójcą - dzieci, szaleńców, kobiet - biją
pokłony przed burzą
wiatrem, wojną, chorobą, samotnością
straszliwą bestią z lasu i z gwiazd
zwierzęciem przerażonym są oni wszyscy
w rdzeniu, szukającym ciepła stada,
przywódcy, miłości dwojga
straszliwa wichura, sztorm
głaszczę główkę zwierzęcia
buduję schron
głaszczę główkę
modlę się przed gromnicą
gdy nadchodzą nie-ludzie
w samochodzie blondynki
powtarza się głaskanie
jej suczka na moich kolanach uspokaja się głaskana
moglibyśmy tak wrócić ze sobą gdzieś
na plan sztuki Szekspira - oboje nieszczęśliwie zakochani
w narcyzach,
niemożliwe staje się możliwe
jej włosy głaskać
tamtej, tej, czyjejś, włosy kościotrupa
zwierzęcia
ten kościotrup to Klarysa Annalena
martwa kochanka
a ja piszę pamiętniki zmarłego
a to zwierzę to zwierzę ze Ślęży
z czasów gdy Klarysa Annalena
była jeszcze żywym złudzeniem
Belamonte/Senograsta, 16 października 2025
dom, obowiązki i element zatracenia, zabawy
to wszystko związki z ludźmi
dom to szałas wśród lian, pokój wewnętrzny
oko cyklonu
zapach wieczerzy
zatracenie bezpieczne
ucieczka to zatracenie, sztuka, grupy
twórców, filozofów, samotnictwo też
zakon jakiś, świat heter
ascetów w ich ucieczce często odwiedzały
świat zbroniarzy i złodziei, ciemnych
interesów, szantaży, elit jeżdżących
do Dubaju, lekarzy zbrodniarzy
świat natury, polowania i spania, zabawy
umierania i rodzenia, walki, zakochań
i odkochań, stamtąd psiaki, papużki i seks
pomiędzy światami krążą hetery, gejsze
czasem zakładają firmy i rodziny
interesują się sztuką
każdy krąży, ociera się trochę
ale przekraczać granice światów swobodnie
tylko one potrafią, a nawet one tego czasem
nie potrafią
lecz przedmioty, technika, dzieła krążą
informacje, rzeczywistość skleja rzeczy
nie da się uciec przed tym
znałem jedną przed nią, dbała o
dziecko, a była wspaniała w zatraceniu
i nie miała poczucia wyższości pieniądza
pocałowała mnie na gwizd pociągu
a oddała się za mój uśmiech
echa przeszłości wracają, owoce czynów
nawyki, uwodzenie, manipulacja
myśli prześladowcze
rzadziej sami prześladowcy
a ja kim byłem,
„jesteś kimś“ - mówiła tamta
kim jestem,
uczniem uciekającym ze szkoły na wagary
piszącym ten tekst
parasolem, latawcem
mężem, listonoszem
hodowcą róż
nie potrafiącym przestać myśleć
kolekcjonerem chwil
nicią i koralikami
nie martwię się o zdrowie, każdy umrze
mam co jeść i pić, mam dom i kochającą żonę
nie posłuszną, kochającą
o jej zdrowie się martwię
ona o moje
już wszystko wiecie, szukam romansu z romansu
Jaro, 15 października 2025
patrzę w noc,
a ona patrzy we mnie.
gwiazdy są tylko kurzem
na powierzchni szkła,
które ktoś dawno temu odwrócił w moją stronę.
każdy ruch planety
jest drgnieniem mojej powieki.
każdy rozbłysk supernowej
wspomnieniem, którego jeszcze nie przeżyłem.
w tej tafli
nie widzę początku ani końca,
tylko twarz,
która nie jest już moja,
ale wie, kim byłem,
nim nauczyłem się mówić: Ja.
sam53, 13 października 2025
mgła przerosła wieczorem senną ścianę lasu
rozrzucając po liściach chłód wilgotnych kropli
cienie zeszły z obłoków gwiazdy nie chcą zasnąć
szare mchy pod stopami zwyczajnie przemokły
noc milczeniem zakwitła rozsiewając ciszę
drzew kikuty wspierają dziką ciemność nieba
rym przed wierszem zawrócił i więcej nie przyszedł
czyniąc ukłon poezji nawet jakby nie chciał
chociaż strojnym jałowcom w przezroczyste perły
sacrum nocy drżąc z zimna wciąż nowe zawiesza
jakby jasność dla której już nie piszę wierszy
chciała dziś z pierwszą zorzą niechybnie się przespać
Regulamin | Polityka prywatności
Copyright © 2010 truml.com, korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu.