Sede Vacante, 4 february 2012
(po zakupach, pół godziny temu. Czyli na faktach)
W tą zimę znów chciałem żonie miłość do domu. Z zakupów. Z codzienności.
Stara kwiaciarnia na rogu ulic. Anonimowych, jak rzeka mijających mnie, nieodkrytych w pośpiechu historii.
Bukiet, by powiedzieć, że kocham, gdy słowa zamarzły w mrozie półwiecza,
i być może znów zbyt przybity życiem, by pięknie jej dziękować, za każdy dzień pod jej schronieniem.
Stara kwiaciarnio, jak spieszę! Twych dzieci zapachem, nową energią natchniony,
by przypomnieć sobie, że nie wszystko jest bez sensu. Na kolanach klęcząc, mej jedynej o tym właśnie opowiem.
Stara kwiaciarnio! Obejmij mnie bez pośpiechu.
Pozwól zatrzymać się w ciepłym, jakże romantycznym schronieniu.
Ucałuję łzą w oku każdy płatek wyznania,
że świat jeszcze nie umarł! Wystarczy przypomnieć sobie, co jest najważniejsze. Co powinno być dla nas.
Wystawowa szyba krzyczy gniewem... Choć banner mojej przystani,
wciąż starym tym płacze wierszem. „Witajcie moi kochani”.
W wystawie szydzą z mojego romantyzmu, głosy nowej epoki.
Ktoś zawiesił tu tanią odzież. Coś się skończyło. Odbiera ulicom te ostatnie przystanki spragnionych miłości.
Wyparte kwiaciarnie, przez żywe złotówki. Czyżby i romantyzm w ludziach umierał? Dokąd zmierzamy, ludzie?? Zakładamy sztaby na diamenty istnienia.
Ulice pijane od natłoku zdarzeń, w których chyba zapomnieliśmy...Po co dano nam życie na ziemi.
Stara kwiaciarnio, odeszłaś, jak najwierniejszy przyjaciel, którego nigdy nie chcemy pożegnać...
Jutro ściągną wyblakły banner. Na rogu ulic, granicy miast, kontynentów... Romantyzm znika w półkach z przeceną.
Sede Vacante, 30 january 2012
Pod powieką milczącego kamienia...
Pod skrzypiącą podłogą, lodowato szepczącą, że to nie miejsce dla was.
Wśród rozerwanych kaftanów bezpiecznej kontroli, tego co obce i przeraża.
W mrokach syczących czystym cierpieniem. Odnalazło ten dom na skraju istnienia,
gdzie wreszcie ma prawo do niewinności. Odkupi grzech ciszy pod pręgierzem.
Nie dopadną bestii apostołowie jedwabnego przemijania w ulicach.
Nie opętani ciężarem poznania świata, aż po gorzkie granice.
Nie dotknięci szlachetną nauką bólu. Skosztowania ambrozji z ciemnej strony księżyca,
nie zabiją cię...Powstań z kolan, synu króla najgłośniejszych krzyków.
Dziecię Kata I rozpustnicy, spłodzone w twierdzy opustoszałej od wieków.
Ofiarowane zimnej celi. A imię jego “Na zawsze pzostaniesz grzechem”.
W tę noc, którą stworzyłeś, ofiar nie zliczą najstarsze drzewa.
W Akkalabetch Taur nie znajdzie światła ni jeden strażnik betonowego pacierza.
To świat kamiennych ołtarzy bólu, jaki znają od pierwszej do ostatniej litery.
wygnane z Edenu niedobite zwierzęta. Ludzkie psychokaleki.
Prężyć się będą teraz lubieżnie na grobach swych katów,
dusze kryształowego cierpienia. Ofiary nienawiści i pychy. Wasze oto ofiary.
Gdy zamknę oczy. Och, nie martwcie się, zniknąłem tylko na chwilę,
w wymiarze, w którym jesteś myśliwym, albo przemykaj bokami. I cisza.
Sede Vacante, 29 january 2012
Już prawie poznałem tajemnicę cienkiego przesmyku.
Dotknąłem światła, które nie ma dla nas nic. Poza ciszą.
Co dzień, tak w połowie. W marzeniach o najdalszej podróży,
odchodzę, by rozpocząć swe nieistnienie. Pierwsze namaszczenie spokoju duszy.
Gonię to piękno w czarnym jedwabiu, choć ono wręcz wystraszone,
siłą łez człowieka, który jest Panem żywych światów. I tonie...I tonie...
Już prawie zachłysnąłem się utopią. Podobno najcięższym z grzechów.
Gorzki sen wypłynie po drugiej stronie Styksu. Mą ręką błogosławiona rzeka.
A tu wszystko ma barwę prześwitu w bieli. I srebrnym brokatem usypana,
wieczność w spojrzeniach aniołów ze spiżu, dla których zginąłbym, choćby zaraz.
Nic jednak słodszego, niż smak lodowatej samotni,
pośród milczących wędrowców, mijających się z sobą o światy. Epoki.
Gdy wydychać zaczynam węże, a wdechem, koszmary z powietrza,
zasysane od zjaw potępionych. Projekcji kapryśnego zmęczenia.
Gdy ściany krzyczą „To jeszcze!” I przybierają kształty mych ukochanych.
A ja wciąż potrzebuję przestrzeni... Oddając się zimnej nocy, tą rzekę znów błogosławię.
Sede Vacante, 28 january 2012
"Piosenka o Naturze"
1.
Stoję tu sam, jak pięknie trwać,
na łonie natury, która więcej ci da,
niż, żelazo, beton, szkło, cywilizacja,
problemy uwięzionych w swoich ciasnych miastach.
Drewniany pomost nad brzegiem morza,
machając nogami uśmiecham się do słońca,
Rozbite statki ludzkich niepowodzeń,
głęboko, pod wodą, tam dopełnił się ich koniec.
Ci, co się poddali i ci co nie wiedzieli,
że największy skarb to piękno Matki Ziemi,
milczą na dnie spieszących donikąd,
odkąd brakło czasu na postój i ciszę.
Ref.
Wszystko staje się proste,
pod błękitnym niebem i błyszczącym słońcem.
Każdy smutek nie jest tyle wart,
ile ptasie wiersze, woda i wiatr.
Zieleń traw, czyste powietrze,
nieskażone samotnością, bólem i postępem.
A obok nas, tą piosenkę o naturze
zanucą zwierzęta małe i duże.
2.
Ja wiem to i z tobą tą prawdą się podzielę,
Natura, Matka ziemia jest takim przyjacielem,
który wybawi cię od wszelkiego zła,
zaufaj jej, a odmieni twój świat.
Pokaże ci jak walczyć z przeciwnością losu,
unieś ręce w górę, jeśli jesteś gotów.
Jutro pójdziemy razem na jej łono,
zobaczysz sam, ile piękna dookoła.
A jeśli jeszcze ktoś dryfuje na tym morzu
problemów, co ściągają na samo dno losu,
podaj rękę, nie zapomnimy o tobie,
nie zostaniesz sam, weźmiemy cię ze sobą.
Ref.
Wszystko staje się proste,
pod błękitnym niebem i błyszczącym słońcem.
Każdy smutek nie jest tyle wart,
ile ptasie wiersze, woda i wiatr.
Zieleń traw, czyste powietrze,
nieskażone samotnością, bólem i postępem.
A obok nas, tą piosenkę o naturze
zanucą zwierzęta małe i duże.
Sede Vacante, 28 january 2012
(Woooolne, pod reggae, może być sama gitarka )
"To chyba przyjaźń"
Kiedy obok dwoje, troje, czy gromada, ludzi oddanych sobie i na wieki,
Kiedy każda twoja łza ląduje na dłoniach szczerego przyjaciela
gdy nie jesteś sam w radości i spełnieniu, i masz się z kim dzielić każdą drobną chwilą
gdy ci nie brak oparcia w spojrzeniach ludzi,
bo zawsze są blisko, wystarczy o nich pomyśleć.
Gdy zawołasz w niebo, a oni już są, gotowi za ciebie dźwigać ziemię,
i wszystkie zmartwienia odchodzą,
jak poranny deszcz, jak mgła, jak burza.
Tak lekko się czujesz noszony na rękach,
losu, co zesłał ci tych ludzi,
imiona, których nie zapomnisz.
Wspomnienia, które zawsze będą żywe.
Ref.
To chyba przyjaźń, to chyba przyjaźń. Ktoś kocha cię tak jakbyś chciał.
To chyba przyjaźń, to chyba przyjaźń, z takimi ludźmi można zdobywać świat.
To chyba przyjaźń, to chyba przyjaźń, nie jesteś samotny, niczego się nie boisz,
To chyba przyjaźń, to chyba przyjaźń, każdą przeszkodę pokonacie trzymając się za dłonie.
Każdy z nas ma takiego przyjaciela, któremu odda ostatnią koszulę,
każdy z nas może być takim przyjacielem. Rozejrzyj się wokół. Tylu nas tu jest.
Podajmy sobie ręce, niech każdy każdemu i wszyscy dla siebie,
Jutro świat obudzi się lepszy, jeśli dosięgniemy nieba.
Ref.
To chyba przyjaźń, to chyba przyjaźń. Ktoś kocha cię tak jakbyś chciał.
To chyba przyjaźń, to chyba przyjaźń, z takimi ludźmi można zdobywać świat
To chyba przyjaźń, to chyba przyjaźń, nie jesteś samotny, niczego się nie boisz,
To chyba przyjaźń, to chyba przyjaźń, każdą przeszkodę pokonacie trzymając się za dłonie.
Sede Vacante, 25 january 2012
Ach, jak dobrze, że są ci artyści! Będziemy bronić zaciekle ich prawa!
A jeśli nawet by któryś nie zechciał, my sami dla siebie! Nasza to sprawa!
Ściągajcie, cytujcie, wklejacie. My już kręcimy nowego bata,
piratów zepchniemy na jedną kupkę. Na drugą zmieciemy całą resztę świata.
Że niby strażnicy, że niby wybawcy, że to wszystko znów dla rodaków.
Zapełnią się listy wrogów systemu, pod płaszczykiem łapanki piratów.
Można inaczej, a jakże! Ścigać winnych, karać, pilnować,
ale któż z nas oprze się absolutnej władzy, w epoce ludzi znad monitora.
Ten więc napisze, że Veto. Tamten nawoła do walki,
kilku odkryje kolejny spisek, a jeszcze ktoś nas obrazi.
Ktoś spojrzy na ręce władzy, ktoś będzie zbyt mądry, czy silny,
ktoś pomyśli dwa razy, czy trzy. Oj, jeszcze nam będą liczyć.
Rzucimy się zwarci, gotowi, by znów stanąć na straży,
dla tych, co by chcieli i tych na przekór. Jak cudnie! Wszystko od dziś jest nasze!
Od jutra nikt nas nie rozliczy. Nikt nawet nie spojrzy w górę,
by dostrzec zdradziecki błysk w oku. Przejrzeć zamiary i przetrzepać skórę.
Zaciska pętlę na szyi narodu, co mu jesteśmy królami,
o to chodzi, lecz ciii. Bo może ktoś podsłuchuje za ścianą.
Dążymy do kontrolowania umysłów, dusz, snów i prywatnych marzeń,
tylko wtedy wróg cię nie zgnębi, jeśli przed nim odwiedzisz jego własną sypialnię.
Wolność? Wam chyba całkiem już się poprzewracało w głowach!
Mamy dwudziesty pierwszy wiek! Społeczeństwo jest po to, by je hodować.
Sede Vacante, 24 january 2012
Na końcu, Początek. Ostatni ocalony sztandar łopocze na wietrze,
lecz nie przynosi nadziei. Płaczą nawet najwięksi.
Pole bitwy bezkresne, niczym cisza zwłok na rękach matczynych,
co to nie winne niczemu, a jednak...
I my tak samo skończymy.
W oddali, za plecami, historia nam nie wybaczy.
Ktoś krzyknął jeszcze „Wracajmy!” Minutą ciszy. Jednością żalu. A potem do boju! Już nie umieli inaczej.
Łza walczy z grawitacją, jakby chciała wrócić do genezy,
zdusić w zarodku. „Nigdy więcej! Panie mój! Domie niejednej wylanej rzeki.”
Domów nie zliczysz w cmentarzu ostatniej woli,
lepką krwią karmiona ziemia, jak wpychany w usta knebel.
Gdyby mogła nie pozwolić....
Każda księga imion i znaczeń warta, by zginęło za nią, nigdy zbyt wielu.
Kto nie zechce dostąpić zbawienia, znajdą dla niego kwaterę. Wszak wiele gałęzi na drzewach.
Kamienne ołtarze przyjmą milion właściwych imion,
lecz strażnicy znają tylko to jedno. Biada tym, co się pomylą. Zaprawdę, śmierć heretykom.
Tych Bogów nie nazywaj religią. W indeksie upadłego bytu człowieka,
wszystko dziś warte modlitwy, jeśli znajdzie się jeden, co za swą paranoję krew gotów przelać.
Uklękną przed złotem, władzą, pychą. Wyciągną ręce dla zawiści, zazdrości, pragnień i żądz.
I ty razem z nimi, lub przeciw. Aż w końcu nie zazna dla nas litości, ten ostateczny, krwawy front.
Sede Vacante, 20 january 2012
Jak nie kochać IRY...Nawet jej piszą wiersze.
Zdobyci szturmem przez muzykę. Od lat objęci każdym jej wersem.
Dawne ludy śpiewały o swych bohaterach. Każdy ma własną drogę miłości i bólu.
Ileż to razy podnieśliście mnie z kolan. Lud dziś oddany tej sztuce, nie raz jeszcze krzyknie „Dziękuję!”
Jak nie kochać IRY...przy pierwszym magnetofonie i z trudem zdobywanych kasetach,
gdy skulony w kącie, przygnieciony życiem, od was słyszałem „Wstań i nie pękaj!
Żyj bracie, choć ciężko przełknąć samotność i cierpienie.
Nikt nie obiecał różanych szlaków. Lecz jesteśmy z Tobą. Podaj nam rękę.”
Między wierszami, między nutami. W zatraceniu, w swoim świecie, jakbym znów miał siłę i nadzieję,
więc jak nie kochać IRY? Choć oni może nawet o tym nie wiedzą.
Lat dziesięć i trzydzieści. Ciężar i znój nie przemija,
a wy wciąż jesteście z nami. „Żyj! Popatrz, ja żyję”
W startym dżinsie, czy koszuli zapiętej pod szyję, jedno się nie zmienia.
Dajecie nam wiarę w sens walki, o każdy kolejny dzień w świecie cieni.
I jak kiedyś skrzywdzony, niezrozumiany, czy po prostu anonimowy w własnym, rodzinnym domu,
każdą łzę ofiarowałem tej muzyce..Bo komu? Bo komu?
Tak teraz powracam do was. Już w porządku chłopaki.
Przede mną tylko prosta droga. Nie poddaliśmy się. Daliśmy radę.
Jak zatem nie kochać IRY? Stos życiorysów przepełnionych waszą nauką istnienia. Przetrwania,
dziś po raz kolejny nuci pod nosem swe SNY, NADZIEJE, WYZNANIA.
Coś więcej niż słowa. Wielu ma swoją własną opowieść,
o tym, jak kiedyś mieszkali na dnie, lecz był ktoś zawsze najbliżej. I ciągle tu jest. To jeszcze nie koniec.
Sede Vacante, 18 january 2012
Wspomnieniem sięgnę... Gdy się jeszcze naprawdę chciało.
Czas płynął szlakiem obłoków, a nie w surogacji. „Żeby nas nie skreślano”.
Dawno, choć wczoraj. W erze namacalnej bliskości drugiego człowieka,
nie sprzedanej za twardy dysk i awans wartości znad komputera.
Prawdziwa przyjaźń i pierwszy pocałunek, wart więcej niż całe, dalsze życie,
a wszystko skrzętnie spisane, w grubym, osobistym zeszycie.
Tamte krzyki pełne zachwytów, bo oto znów zdobyliśmy niezdobyte.
Tak trudno, ale jest w końcu. Pójdziemy opowiedzieć o tym w ulice.
Jola przeżyła swój pierwszy raz. Kobieta, ładna, lat dwadzieścia cztery,
rumieńce szepczą, że kocha. Lecz wczoraj tez czuła się kobietą.
Statki z łupin orzecha wyścigują się dla swoich małych właścicieli,
resoraki kolejny raz z górki. Na rzeczce przecieka tama zbudowana przez dzieci.
Dziś nie powstrzymam łez. Zaorali nasz świat. Zrobili z niego choinkę wszechwieków.
Dyndamy na niej jak bombki, lecz mi wcale nie jest do śmiechu.
Przygniotły nas elektroniczne miasta. Rzeczywistość pulsująca za pomocą układów scalonych.
Dusze zutylizowane kablem wetkniętym w tył głowy.
Urodzone w ostatniej chwili, dzieci Starego Świata,
nieba nie skompresowanego na plikach. Pod nim liczyliśmy ptaki.
Nowa epoka Ziemi. Czasy nowożytnych mędrców – stwórców futuryzmu dla mas.
„Ostateczne rozwiązanie” dla reliktu przeszłości. Ludzi, którzy mieli czas.
Sede Vacante, 17 january 2012
Lodowate objęcia drugiej strony. Tam gdzie nie sięgnie światło waszej dobroci.
Najciemniejszy zakątek nocy ukłoni sie przed skamieniałym dzieckiem z rozbitym kryształem na dłoni.
Pod kryptą świata spieszących donikąd, z rozkoszą na ustach umieram.
Bo jak nie kochać bólu, który ci bliższy, niż wszystkie wspomnienia z poszarpanego klasera?
Dokąd skierować kroki? Na powierzchni wyłapują bachory nadwrażliwej rozpustnicy,
synowie handlarza niewolników i przekupionej tombakiem Matki Znieczulicy.
Popycha mnie z błogosławieństwem zły duch wieczności,
jakby w mej głowie odrabiał pańszczyznę dla piekła. Wabik na dusze skaleczone smakiem chłosty.
Jad liżącego szyję stwora zastyga jak skorupa. Zmieniam skórę. Pancerz z opętania.
Jutro będę apostołem obłędu. Ale z dala od tego świata.
Moja droga to trud i ciężar. Niezdiagnozowane pragnienie nieistnienia,
pokocham jak swoje to dziecię. Wszystko będzie prostsze, gdy odetnę pępowinę powtórnego narodzenia.
Nie zliczę, który już raz jestem duchem, co zdechł na rękach cudzej tożsamości.
Tymczasem kolejny uśmiech ciskany w kąt dla statystyk. Fałsz przeżuwany z ohydą, by łatwiej wam było mnie kochać.