Poetry

Dominic Butters


older other poems newer

23 october 2016

List do *** (Dominica)

Mówią, że wystarczy iskra, by wzniecić co w nas daremne, by to co ciemne rozświetlić
by oswoić lęki, by przelać gdzieś z głębi te niewysłowione dźwięki, na deski... 
Malowałem sztuk Twych freski, chaotyczną linią kreski pod kopułą makabreski sklepień nieba... 
Czuć tu jeszcze zapach drzewa, setki zdań z nich nadal śpiewa i ta niezmienna potrzeba ich bliskości… 
Od euforii w bezsilność dni, aż po skrzyżowane kości, krąg emocji… co nie czas ich już wszystkich przytoczyć 
lecz w pędzie można przeoczyć, to co przez nas szeptem kroczy, potem pozostaje broczyć w jej majestat… 
Gdy duszę przepełnia bezmiar, na nic nie zostawia miejsca, pojawia się ta bolesna, słów ekspresja 
Żyłem na skraju szaleństwa szukając kojenia w wierszach, tonąc co rusz w Twoich wersach, przekonany… 
że tylko te zimne ściany będą lekiem na me rany, pozwolą wnieść nad kurhany martwych nadziei 
Jednak co leczy też dzieli i im dalej w tej zawiei, tym trudniej potem zamienić, słowa w czyny...
bo kiedy wszystko tracimy, nie dbamy już o godziny, wszystko co w sobie nosimy traci wartość 
Zbyt długo byłem zabawką, Twoją mocą wykonawczą, dziś pokażę Ci jak łatwo znaleźć światło.. Csssyt... Zapałką 
Wyzbyłeś mnie wszelkich uczuć… Czy potrafię jeszcze Kochać? Przestałem szlochać, potem wierzyć, pokazałeś czym oddychać 
Nie patrzę w lustro i za siebie... Ile jeszcze mam stworzyć Ci twarzy?! Kolejne bohomazy! Których dzisiaj nie da się rozczytać...
Chciałem jedynie jej pisać, resztę miałeś wziąć na siebie, miałeś w potrzebie gdy upadnę, zmienić matnię w jasną barwę...  
Zamiast tego dałeś armię, czerń i kartkę, nią na starcie, odebrałem sobie szansę… wątłą szansę, na empatię 
Oddałem Ci lata pragnień, mil i walkę, w której akcję, przez wyparcie wzmagał płomień 
Dziś nasz The Globe trawi ogień… Gdyż to ja jestem autorem! Ty aktorem! Komodorem w mych sonetach 
Chodź tu! Czekam! Na tych dechach! Wrak człowieka… Popatrz w oczy! Patrzy w ich pełnie!
Wbity w nie heban wymieszany z purpurą, co krzyczy mą naturą, której nie chcesz... 
Dobrze wiem, gdzie Twoje miejsce… Zwarte kleszcze...? Dno bezdenne? To Twa przestrzeń! Tyś jej źródłem 
Tym skwierczącym próchnem, tym kurtyny suknem, tym naiwnym głupcem w mej pustce 
Wpuściłem do serca Jutrznię, napęczniałe bije spuchłe, skute lodem topi ból ten, w moich wieńcach 
Tłucze w piersi, dźwiga ciężar, skołatane łaknie piękna, dłoni ciepła, rytmu szczęścia wspólnych membran... 
Każdy skurcz nabiera tempa... Gdzie siła Twego przekleństwa? Gdzie tchórzu Twoja poezja? Twa Tragedia? 
Wszystko to spełzło na bredniach… Dziś wiem, to zwykła ucieczka! W moich rękach jest ta Perła, której szukasz... 
Szewc chodzi w podartych butach, Kapitan tylko po trupach lecz ten nad kartką ma dłuta… Już rozumiesz? 
Dla Cieni nie zbiją trumien, znajdą jedynie popiół ich sumień, a ja? Rozpłynę się w tłumie, pośród gapiów 
Nim poczujesz oddech strachu, nim przez gardło przejdzie -  Ratuj! Będę w pół drogi do światów, które kiedyś… 
Zostawiłem dla tej sceny, pozwoliłem aby w niebyt, pociągnęły mnie w te treny… Pamiętasz? Horyzont wyobrażeń... 
Choć nie uniknę poparzeń, warto... dla jej Szafirowych marzeń... Boś stekiem bzdur, błagań i skomleń... tegoś jest obrazem.






wybierz wersję Polską

choose the English version

Report this item

 


Terms of use | Privacy policy

Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.


You have to be logged in to use this feature. please register

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1