Sztelak Marcin, 14 june 2017
Żywe wydmuszki wybałuszają oczy,
nieporadnie narysowane na kruchej skorupce.
Nie, nie chcę ich potłuc,
nawet jeśli to prawda, że jestem na wylocie.
Zbyt dużo zabrnięć w słowa
nie oszczędziło konstrukcji domu.
Który stawiałem jak głupi
mężczyzna, wciąż dorzucający polan do ognia.
Nawet kiedy świat spłonął
lepiłem figurki z popiołu. Proste niczym dotyk
i wiara, tylko że przepływały przez palce.
Niezauważalnie.
Dziś widzę coraz większe pustki,
nie sposób ich zapełnić strzępami kalendarza.
Więc niech rozniesie je wiatr niczym śnieg,
może stopnieją na twojej twarzy.
Już milczę, ukradkiem wciskając za pazuchę
wydmuszki. Wiosną wydadzą
owoc. Słodki dla głupców.
Satish Verma, 14 june 2017
Building your space,
you were dying daily
invading the acoustics.
How the continence
was going to help-
living with scars of explosions?
Mutating into a full-fledged
saintliners, an inner conflict
becomes a profile.
Crawling to a stone
a crayon draws a cell
without incendiary rhetoric?
Decoding an icon
becomes a daily ritual. From
where will come the write?
Sztelak Marcin, 13 june 2017
Świt.
Umęczone dziwki wracają do domów.
Co niektóre jeszcze marzą
o księciu z bajki. Większość
o śniadaniu.
Tymczasem pomyleńcy wróżą z kształtów
wyrzuconych szmat.
Wierząć w los wciąż plują na wiatr.
Czasami wznoszą modły o gorzki chleb
i ostatni w życiu dotyk
czułych rąk.
Później jest noc.
Zapach wydzielin przenika
na wskroś.
Kamienie stygną,
potępieni prorocy wygrzebują resztki
drobnych.
Większość śpiących szczęśliwie
dobrnie do końca.
Świt.
Sztelak Marcin, 12 june 2017
Z braku duszy nieśmiertelnej
zadowalam się ogryzkiem jabłka.
Przeżuwam dokładnie, jedyny posiłek
straceńca.
Pod szubienicą zasadzę pestki, wyrośnie,
tworząc cienistą aleje.
I stosy gnijących owoców.
Chyba że ktoś napędzi wina,
będziemy się nim raczyć,
aż do upodlenia.
Wtedy upadnę, bełkocząc wiersze
bez związku.
W końcu nad głową zaszumią
nogi wisielców, dojrzałych na czas.
A później już tylko zgliszcza i przesiewanie
popiołu w poszukiwaniu fragmentów
świętych ksiąg.
Lecz wszędzie będą tylko świeże tropy
czterech jeźdźców. Wypalone na skórze
martwych miast.
Satish Verma, 12 june 2017
Talking to bougainvilleas,
one day I will cut my tongue.
Why the beautiful bracts were
protecting the trivial seeds?
The flowers started clicking
to deliver a white god to a black
temple. Human shield was to
avenge the enemy beyond the infinity.
Below the ashes what were you
trying to find out in dark?
The cancer? It was eating away
the vitals of an orphaned fruit.
The predator had become the
prey, drawing the sheet of
blood on the moon. The birds
were leaving the tree.
Sztelak Marcin, 11 june 2017
Wlane kontrasty palą żywym
srebrem, przekornie milczę,
mimo ciśnień.
Śródczaszkowych, pomiędzy oczodołami
a ciemieniem, niegdyś miękkim.
W zapomnianych czasach wyjścia.
Na ląd, zbyt rozległy
jak na pierwszy niepewny
krok.
Chociaż pomiędzy nim a następnym
przyszłość. Chrzęści wciąż
mielona na papkę słów.
Kontrast spływa, kolejny oddech.
Satish Verma, 11 june 2017
You go for a daily ritual
to water a passion tree;
for greasy palms of petals of
lewd figures.
Always had a goddess
in young days,
now you are trying to find an
erogenous zone in searing heat.
It ia not raining. The impact of
instant romanticism. The past
throws the virtue in vain. Terror
had been benevolent.
The beasts and flowers, endless
friendship of strippers. The holes
are widening in the sky asking
for the blasts to go for ever.
Sztelak Marcin, 10 june 2017
Dziecko tkwi we mnie ostrym
wspomnieniem. Składam ofiarę
na ściernisku.
Plamki czerwieni znaczą gasnące
tropy żeńców. Przeszli
przez horyzont, milcząc.
Tylko sierp
księżyca lśni na ustach,
półotwartych do modlitwy.
Nie będzie wysłuchana w czas
rozwiązań. Ostatecznych.
Dziecko rozwiera
dłonie.
Płaczemy już razem,
nad plonem tej ziemi. Zamarzniętej
na proch.
Łapczywie chłonie
przekleństwo.
Aż po kość.
Satish Verma, 10 june 2017
A hundred pounds bite.
It was a matter of faith
with copperhead.
A maddening silence
dodging the window,
where the moon sits.
The peril will always stay
reneging, of the big space
for next victim.
Quaint feeling persists.
Of shearing the clouds
to knit a bright Venus.
The eventual escape.
To be the name
on a bloodied sword.
Sztelak Marcin, 10 june 2017
Przed podróżą zawijam kanapki
w łatwopalne rękopisy.
Z już nieistniejącego indeksu
filozofów, niepewnych bytu.
Walizki zjedzone przez myszy — rzeszoto,
rzeczy upycham w reklamówki,
które się nie rozłożą. W możliwym
do przyjęcia czasie.
Czekam na pociąg, spóźniony
o całe stulecie. Z nudów spożywając
alkohol — publicznie,
z nieżyjącym zawiadowcą.
Ten jednak nie chce odgwizdać początku.
Upodlony zasypiam w poczekalni,
ze mną inni podróżni. Też martwi.
Rano śniadanie, ale chleb przesiąknięty
mądrością. Oczywiście umiłowaną.
Więc toasty — za szczęśliwą, rychłą.
Ale nic z tego, ostatni skład odszedł,
na złomowisko.
Pora wracać, na szczęście dojrzałe
jabłka znów kuszą.