15 february 2025
Nocne rozmowy
Karol i Piotr mieszkali na innych piętrach i nie byli zżyci, choć widywałem ich codziennie: w pracowni, czasem na telewizji, podczas oglądania występów naszych skoczków, a ostatnio, na ślubie Laury z Filonem, pary dosyć osobliwej nawet wśród nas.
Początkowo nikt z nas nie podejrzewał, że ich skrywaną pasją była nienawiść do ludzi zdrowszych. Ale na dłuższą metę nie dało się ukryć, kim są naprawdę, że ona słynie z wykorzystywania symulowanych ataków padaczki, on zaś godzi się z tym, że babon osiąga, co chce. Wychodził na tej zgodzie całkiem znośnie. Przyznać trzeba, że obojgu sprawiało to radość i prawie satysfakcję, gdyż uprawiany przez nią szantaż emocjonalny, był skuteczny nad wyraz.
Później połączyło ich wzajemne ubolewanie; mieli tych samych znajomych, a wkrótce doszli do wniosku, że i zmartwienia z bieżącymi troskami, wyczyniają z nimi podobne obertasy. Ale to było po latach, na samym końcu małżeństwa, gdy już nie podawano ich za przykład szczęśliwego związku.
*
W przeciwieństwie do rozhukanego Piotra, Karol był człowiekiem, którego czas przenicował na modłę poczciwiny. Długa chandra wytrzęsła z niego dawne kanony. Stracił dziewictwo przekonań. Żył w czasie wytłamszonym ze złudzeń i w spawach zdecydowanie podtatusiałych, lecz na widok nieprzerwanej euforii Piotra, odzyskał ochotę do ponownego zmierzenia się z Ananke.
*
Wzajemny obszar doznań polegał na odrębnych fascynacjach. Obejmował PIĘKNO, ZŁO, PRAWDOMÓWNOŚĆ i DOBRO; widoczne było, że choć o pewnych sprawach woleli nie mówić, choć wyrażali się niby tym samym językiem, to przecież, nie mogąc dojść do ładu z określeniem jego głównych właściwości, zaplątywali się w rozbieżnościach i doskwierała im różnorodność uznawanych TECHNIK ŻYCIA.
Co jedna, to wydawała im się lepsza, mądrzejsza, trafniejsza od pozostałych. Podczas gdy pierwsza bębniła o niewątpliwym upadku człowieka i jego zanikającej roli w świecie, to druga, odlakierowana i ufryzowana zgodnie z obowiązującą modą, wskakiwała na opuszczone miejsce z chwilą, gdy zmieniał się wiatr.
W zależności od samopoczucia, pojęcia takie, jak EUTANAZJA, prosperowały w wyznaczonej scenerii; podagra decydowała o kształcie świata, wytyczała mu głębię, zakreślała granicę intelektualnych dociekań. Wtedy, przez ułamek sekundy, wydawało im się, że orbitują w tym samym kierunku. W hołubcach wokół jakiejś doktryny, dochodzili więc do wspólnych przemyśleń.
Lecz gdy zbliżała się pora na obiektywne sądy, Piotr, dykteryjkami, rozwiewał poglądy Karola. Ten nie zostawał mu dłużny, a więc mnożyli zbędne dialogi, a więc szermowali oskarżeniami, wdawali się w spory, zacietrzewienia i niekończące się zagrywki poniżej pasa, by, na koniec, wybuchnąć śmiechem, by, w końcu, unicestwić powód do gniewu. A jako że brak idei, też jest ideą, uznali, że zwózka drzew do lasu będzie tematem całkowicie bezpiecznym.
Pogodził ich wspólny rechot na myśl o wydarzeniach, które zostały za nimi, o wrażeniach wypreparowanych z pamięci: - och, Atlantyk nocą - mawiał Piotr, - och, Pacyfik oglądany z wodnego roweru - wtórował mu Karol.
I zanosili się sztucznym entuzjazmem, niemal wyciem do księżyca, co pozwalało im się odprężyć, opamiętać, co pozwalało im mieć „potąd” owych wspomnieniowych wzruszeń, roztkliwień i emocjonalnej kolki, bo przytrwożyła ich wizja przyszłości, bo jakoś nie byli przekonani o tym, że świat, z którego się wypisali, powlecze się bez nich dalej, bo męczyły ich prognozy na najbliższe zaś. Toteż, krztusząc się i parskając stereotypami, czekali na zmianę nastroju, na kieszonkowy cud. Znak, który by umożliwił im rejteradę z codzienności, ucieczkę w stan, w którym na serio, mogli by poharcować wśród słów i zdań tak wydezynfekowanych z aluzji, jak rosołowe z kością, czy mleko prosto z krowiego cycka.