20 may 2010
To milosc
Anna patrzyla na odbicie w lustrze.Pomiete i kolorowe.Ani zaczesac wlosow na lewo ani na prawo.Nie zakryja sladow.Gruba warstwa makijazu rzuca sie w oczy.Nie,tak nie wyjdzie nawet do sklepu.Boze!przeciez musi!Musi kupic cos na obiad.Nie moze nie byc obiadu!
Ciemne okulary,postawiony kolniez.Nie wazne,ze beda sie jej przygladac.Nie pierwszy i ostatni raz.Z ta swiadomoscia juz jest jej ciezko,a jeszcze nie niesie zakupow.
Gotowy obiad z dwoch dan wypelnia swym aromatem mieszkanie.Anna jest glodna.Ale nie na tyle,aby nie zaczekac.Dokladnie gdy wskazowki ustawiaja sie na 18.00,w zamku szczeka klucz,skrzypiac otwieraja sie drzwi.
- Witaj kochanie - mowi Anna calujac meza w policzek,odbierajac od niego torbe. - Chodz,obiad juz czeka.
Siedza naprzeciw siebie,powoli zjadajac swoje porcje,rzucaja sobie spojrzenia.Nie wiedza co powiedziec.
- Anno,czy rozpakowalas moja torbe?
Anna zamiera z widelcem w pol drogi.
- Nie,jeszcze nie...-mowi. -Ale zaraz po obiedzie to zrobie.
- Nie,nie trzeba.Nie zagladaj do niej dzisiaj - mowi on i lobuzersko sie usmiecha.
Anna nie wie czego sie spodziewac.Juz dawno takiego usmiechu nie widziala.
Gdy zmywa naczynia,on grzebie cos w torbie.Staje obok niej i tulac sie do jej ramienia,wysuwa przed siebie male,szklane serduszko.
- To na dowod jak bardzo cie kocham i ....przepraszam za wczoraj.
Anna bierze serduszko.Lzy wzbieraja w niej coraz silniej.Ale boi sie zaplakac.On bierze jej twarz w swoje rece i caluje....
- Co ty?..Ej,no co ty?Czemu placzesz? - pyta.
Anna zbiera sie w sobie,postanawia byc silna..
- Skoro tak mocno mnie kochasz,to czemu...-slowa wiezna w gardle - to czemu mnie bijesz...?
On patrzy na nia zdumiony,rece zwalniaja uscisk.Przez chwile Annie wydawalo sie,ze jest zmieszany,ze traci swa poze Pana i Wladcy.
- Kocham cie do bolu - mowi powoli,a jego oczy zmieniaja sie w martwe jeziora.- Tylko ty nie potrafisz tego zrozumiec - ton glosu sie wznosi.- Nawet z prezentu nie potrafisz sie cieszyc!!!
(Nathas mnie natchnal,taka prozatorska ilustracja jego wiersza)