Andrzej Talarek, 17 august 2011
rzadko je miewam chociaż pewnie chciałbym
noce wtedy bywają krótsze piękniejsze
kobiety lekkie na dotknięcie dłoni
podmuch powietrza ulatują puchem
mężczyźni zostają z dłonią pełną wiatru
pustą
każda pozycja kamasutry jest osiągalna
każda kobieta z odkrytym bezwstydu jestestwem
każda myśl niedostępna łatwa jak prostytutka
każdy grzech rozmienia się niewinnie
rzadko miewam erotyczne sny może to wiek
który nasyca dni onirycznym seksem reklam
może ucieczka od siebie w zapomnienie seksualności
może miłość która wystarcza za dzień i noc
chciałbym by noce były jak kiedyś młode
dnie zapracowane na śmierć ciężką
a seks delikatny i wstydliwy
w dzień i w nocy
Andrzej Talarek, 6 august 2011
słowa kaleczą język mimo że upozorowane
na szlachetne kamyki obramowania obrazu
któremu oddają wota zagubieni inteligenci
słowa bezpośrednia przyczyna śmierci
wszystko inne to bezwolne narzędzia
jak miecz uwieszony na końskim włosie
słowa wywołują strach zasiewają truciznę
zapuszczają korzenie rozsadzają mózgi kamienne
a gdzie miękka kora galaretowata miłość bliźniego
Nie wiadomo które ranią i wykrzywiają
które kiedy kaleczą nieodwracalne kiedy są plastrem
na otwartą ranę samotności i niezrozumienia
w tym ogromnym leplozorium
zamykam na klucz Nie wiadomo kiedy przyjdą
może przez okna od świata od Boga od człowieka
nie wleci potwór nienawiści chociaż to wątpliwe
każdy kamień każde słowo
ułamek śmierci
Andrzej Talarek, 5 august 2011
"Powszedniego chleba słów daj nam
i stań przy nas, i rozkaż-bić się!
a umarłych w wieczności rozpostrzyj
jak chorągwie podarte na wichrze"
Często zjawiasz się jak noc majowa
są poeci którym to wystarczy
ja chcę czegoś ponad piękne słowa
w gębę walnąć zasłonić się tarczą
kiedy zdanie zaczynam od nowa
nie bądź dziewką która daje dupy
za kęs sławy Bądź jak mleczna krowa
co śmietanę daje w smrodzie kupy
twe kobiety niech pachną jaśminem
ale trud twój niech śmierdzi i boli
jak ojczyna której jestem synem
bez niej żebrak w słów zdechnę niewoli
ty podobno nie masz być współczesna
lecz jungowsko freudowsko nachalna
a mnie marzy się zdrowa i chłopska
w prawdy słowach i gestach moralna
dla mnie śpiewać masz ojców patriotyzm
zamiast mało wartych egzystencji
w twoich wersach czasem bagnet na broń
staw bo wolność jest twoją esencją
z prawej Leśmian a z lewej Broniewski
a ty wal między oczy lub nogi
a gdy wygrasz Horacego pieśni
o ojczyźnie nuć ludziom ubogim
Andrzej Talarek, 5 august 2011
moje miasto
jest wzorcem wzorcowego rozwoju małych miast
pierwsze upadło i pierwsze powstało pomagając
powstać sobie i innym miasto miejskich idei
przy okazji pomogło powstać swoim obywatelom
chociaż nie wszystkim niektórzy mają dobrze
głośno chwalą władzę troskliwą i wszechobecną
od zawsze
ma dużo ścieżek rowerowych i nowych fabryk
co świadczy o jego nowoczesności i o tym że
władza dba o swoje miasto ono jest także moje
i paru innych
w moim mieście buduje się dużo nowych domów
do wykańczania stosuje się gips czyli CaSO4 • 2H2O
na tynki wewnętrzne zamiennie stosowana jest
sztablatura gładź albo stiuk są bardzo gładkie
milutkie układne podobają się
bywa że nawet stiuki nie mówiąc już o gipsach
wzdymają się jakby ze ścian chciały wychynąć
zbielałe wargi i coś powiedzieć
czasami słyszę nawet niemy krzyk tych ust
zagipsowanych przez najlepszych fachowców
a wczoraj na ścianie pojawił się milczący napis
mane tekel fares
mimo tego miejscowa gazeta napisała o budowlańcach
w samych superlatywach
a graffiti zamalowano
i wołali: "Błogosławiony Król... Pokój w niebie i chwała
na wysokościach". Odrzekł: "Powiadam wam: Jeśli ci umilkną,
kamienie wołać będą".
Andrzej Talarek, 24 july 2011
To efekt mojej zabawy tekstem klasyka, chyba się na mnie nie obraził za zniekształcenie jego tekstu, bo odkąd to napisałem, rymuje mi się coraz łatwiej. Nie wiem, jak ten tekst ma się do oświadczenia poniżej, ale nie zaznaczyć kratki też nie byłoby dobrze.
Nie na skrzydłach stalowych pod Niebo się wzniosę
Niby ptak, ale wzlecę na skrzydłach mej sławy,
Tam, gdzie głos nie dociera gawiedzi plugawy
I tam, gdzie Nieśmiertelność łamie Śmierci kosę.
Porzucę ziemskie miasta i łabędzia lotem
Polecę, chociaż jestem z człowieczego rodu
I Styks mnie nie pochłonie, ni cienie zachodu
Nie najdą na me dzieła zroszone mym potem.
Już skóra na mych rękach zakwita piórami,
Już ciało moje całe puch biały pokrywa,
Już się ptak śnieżnobiały do góry porywa,
Aby w locie swobodnym mierzyć się z chmurami.
I jak Ikar nie lękam się Słońca nad głową,
Choć lot mój jest mądrzejszy o jego przypadek,
Z góry Libie oglądam, wód wielkich upadek
Na brzeg Bosforu ciasny, jutrzenkę różową.
Patrzą na mnie Kolchida i jej Runo Złote,
Dacji naród waleczny i Italii miasta,
Hunowie, których groza z dniem każdym narasta,
Hiszpanie i Galowie, zdziwieni mym lotem.
Niechaj więc na pogrzebie moim nikt nie płacze,
Bo to nie pogrzeb wcale, ale wzlot na Nieba
I pustych mi przemówień pogrzebnych nie trzeba,
Lepiej gdy uśmiech jasny na twarzach zobaczę.
Andrzej Talarek, 24 july 2011
Dzięki Miladora. Myślałem, ze wyślę im dla wygłupu, bo tak mi się szybko napisał, ale jak się zastanowiłem, to pomyślałem sobie, że napiszę jeszcze oprócz tej częsci pierwszej z dopiskiem - prehistoria, także część drugą - historia, a moze także trzecią - współczesność. A kiedyś sobie uwspółcześniłem jedną z pieśni Horacego (Nie na skrzydłach żelaznych pod niebo się wzniosę...) i to mi akurat pasuje by opisać dokonania naszego nieżyjącego już dyrektoera od lotnictwa. Najgorzej będzie ze wspólczesnością, bo pewnie podpadnę obecnej władzy, ale spróbuję. Wiersz poprawiłem zgodnie z Twoimi sugestiami. Przepraszam tego kogoś, kto na ten wiersz głosował. Wszystkie trzy wiersze opublikuję po 20 sierpnia. Pozdrawiam
Andrzej Talarek, 21 july 2011
I
jak coś zgubisz to się pomódl do świętego Antoniego,
złap za guzik kiedy widzisz na ulicy kominiarza,
trzykroć puknij w drewno, złego precz odgonisz od swojego,
za rozbite lustro siedem lat nieszczęścia się przydarza.
dać kolację dla trzynastu, pech na dom swój ściągnąć znaczy,
sól z podłogi zbieraj garścią, poprzez ramię rzuć na czarta,
po pogrzebie nie patrz w lustro, umarłego w nim zobaczysz
i nie przechodź pod drabiną, stryczka ta przechadzka warta.
z łóżka nie wstań lewą nogą, na nieszczęście strój zielony,
za to w chabrach będziesz zdrowy, kwiat choremu wróżem śmierci,
gdy w czerwieni cię zobaczą, każdy czuje się zgorszony,
a krzaczaste brwi na bezwstyd, niech ta myśl w twój brzuch się wwierci
koc na łóżku u chorego powieszony, śmierć przywoła,
usta gdy otwarte zasłoń dłonią, by nie wleciał diabeł,
zamknij okna przed strzygami, od wampirów uciec zdołasz,
kiedy ktoś cię obgaduje, to cię piecze ucho prawe.
a jak pali ucho lewe, ktoś o tobie pięknie śpiewa,
szanuj każdą kromkę chleba i ją całuj kiedy spadnie,
nie jedz pestek od owoców, bo wyrosną w brzuchu drzewa
no i nie smaż tłuszczu w ciąży, bo jak kapnie znamię snadnie.
W ciąży także zdejm korale, bo owinie dziecku szyję
pępowina, po kiszonych mleko w kwaśne się zamieni,
włosów wtedy nie obcinaj, mądrym dzieciak niechaj żyje,
chłopu nie daj, bo zropieją dziecku oczy na jesieni
gdy mężowi dajesz śluby, w tył się nie patrz po oddali,
nie oglądaj sobie dłoni, bo na pogrzeb pójść cię zmuszą,
abyś miała łatwe życie, nie noś krzyża lecz medalik,
a po soli rozsypanej mąż i żona na bój ruszą.
zamiast mleka krew da krowa, gdy jaskółkę zachcesz zabić,
byś miał źrebię zdrowe zawiąż wstążkę, kiedy się urodzi,
jak kobiecie w ciąży nie dasz czego zechce, myszy zwabi,
zjedzą cały twój majątek i na dziady będziesz chodził.
II
trzymaj agat na odmianę, z ametystem cię nie strują,
bursztyn przed chorobą chroni, granat wpływa na potencję,
jaspis swojej daj kochance, rubin to jest prawie ruja
diament twojej psyche broni, no i daje ci atencję.
przed złem turkus zachowuje, ze szmaragdem przyszłość jasna,
szafir lotny umysł daje, przed złem wszelkim turkus chroni,
opal, zamęt i nieszczęście, perła wieści śmierć twą własną,
z malachitem urok rzucisz, koral twych przyjaciół broni.
gdy potomstwa dużo pragniesz, kup żonie lapis lazuli,
a kamienie księżycowe od nieszczęścia sny twe chronią,
akwamaryn jest na kryzys, by psychikę twą utulić
a granitu wielki kamień najpewniejszą twoją bronią.
Andrzej Talarek, 18 july 2011
siedzieli na nadrzecznych morgach
żyznych ciężkich jak chłopski los
Stanisław przypominał Hitlera
ten sam wąs ojcu dał na imię Adolf
nad łóżkiem szabla z pierwszej wojny
karabin roztrzaskał gdy brat zastrzelił
jego pierwszą żonę naładowany kiedyś
wypalił w rozbitym podniebieniu złota blacha
zniekształcona kulą twarz bałem się
kochał ziemię i pszczoły był twardy
pod rozgwieżdżonym niebem wiózł saniami
wnuka z pociągu przestrzeń była taka ogromna
a jego spokój tak kojący i pierzyna jak piec
Józef przypominał Witosa ten sam wąs
był ludowcem i czytał gazety jego wnuk
jest ludowym starostą biblijnie nie lubił roli
to był dopust za bramą raju o którym marzył
agitował kto o tym pamięta prowadził dysputy
tylko wierna kobyłka rozumiała nieporządek
walczył w Alpach zwykły piechur nie wspominał
rzezi i strachu i że cieszył się na wojnę
odeszli
ziemia podzielona
prawie nie rodzi
wdowa
pachnie nimi
Andrzej Talarek, 17 july 2011
tuż obok miejsca w którym niebo
sączyło soki ziemi zespalając
cudowne z materialnym
poznawałem pierwsze dni
łany zbóż falowały po horyzont
tam przechodziły w obłoczne niebo
i wracały przemienione nad moją głowę
od początku wiedziałem że tam
ziemia i niebo stanowią jedno
że umierający ludzie odchodzą poprzez zboża
do miejsca wniebowstąpienia
i jednym krokiem przekraczają próg
niższy niż w sieni dziadka
i są w niebie
jak było nie wierzyć że anioły czuwały
nad każdym moim krokiem po wąskiej kładce
skoro tak blisko było ich mieszkanie
a cmentarz dotykał go krzyżami
po latach szedłem przez pola porośnięte
pszenicą jęczmieniem prosem i widziałem
jak chmury nad głową opierają się
na niezliczonych łodygach
a polna droga do kościoła sprzed lat
kończy się w obłoku dzwonnicy
zobaczyłem to co zapomniałem
zachodziło słońce za plecami
patrzyłem na wschód
kiedyś tam pójdę
Andrzej Talarek, 16 july 2011
wyprowadzał zwierzęta z wioski
szedł dziurawym gościńcem i grał
na bębenku albo fujarce a z nim większa wciąż
orkiestra dzwonków owiec i krów
i pies
i migała mi przed oczami szczęśliwa galilea
albo zrozpaczone hameln
kiedy z każdej bramy wychodziły
krowy kozy owce i szły za nim
jak zaczarowane
i nie pogubiły się w tej drodze
na gminne pastwiska
gdzie pasły się pośród ziół wonnych
traw falujących jak odległe morze
jedna wielka gromada
i pastuch
znikał rankiem w kurzu gościńca
wyłaniał się z niego wieczorem
jakby wychodził z biblijnego obrazka
kart wyjścia i przyjścia codziennego
aż odszedł
jak czas