Miladora, 28 july 2011
można być sobą i nie sobą
przeszczepić cudze w swoje własne
zatracić coś i zasnąć z głową
wtuloną nie pod swoim płaszczem
zamienić pamięć w transfer uczuć
w dotyk kipiący od rozterek
gdy już się nie da nic odkupić
odkroić z siebie też niewiele
będziemy żyli kiedyś mówisz
swoi a jednocześnie cudzy
nie mając nic co można zgubić
oprócz bliskości ciał i złudzeń
można być z sobą i nie z sobą
odrywać dłonie niczym plaster
zasypiać tylko snu połową
zgubioną pod niczyim płaszczem
Miladora, 27 july 2011
oczy otwieram potem komputer
z miejsca się wciska jakaś reklama
chcę uciec wzrokiem ale nie umiem
gonią mnie zęby – te bez czekania
i chociaż białe w zaledwie tydzień
gryzą mnie kiedy tylko je widzę
znaki zodiaku kuszą jak diabeł
kliknij i zobacz – los w twojej ręce
a mnie od tego robi się słabo
próbuję uciec i to czym prędzej
lecz białe wciąż się szczerzą pod spodem
jakby nie były picem na wodę
ślizgam się myszą tam i z powrotem
zlewam reklamy ale na próżno
bo wciąż na plecach czuję ich oddech
ciągle namówić chcą mnie na kupno
wpadam w zębodół i tłukę lustra
spinam agrafką cierpliwość w ustach
Miladora, 25 july 2011
Wiersze snują się w głowach,
chcą nam wieczór malować,
więc zmalujmy coś, bracie, niewąsko.
Na tle szklanic z bursztynem
hejnał z wieży przypłynie,
opasując nurt Wisły jak wstążką.
Poprzez cienie rynkowe
wychylimy na zdrowie
ze Skrzyneckim, co przysiadł pod bramą,
jeszcze jedną szklanicę,
żeby wiedział, iż dzisiaj
zakończymy zabawę nad ranem.
Na Sławkowskiej o czwartej
bar jest nadal otwarty,
tam pierogi zjeść można na prędko.
W tej wędrówce noc zeszła,
więc przysiądźmy na krzesłach
jak gołębie zmęczone włóczęgą.
Świt zastanie nas w drodze,
wlokąc noga przy nodze
swe marzenia, by dniem wzejść nareszcie.
Rynek gwarem obudzi,
chcąc się rozejść wśród ludzi
jeszcze jednym hejnałem i wierszem.
Miladora, 24 july 2011
Ikar pchany euforią
aż do słońca chciał wzlecieć,
głupi... spadł jak ten kamień
(tak to bywa na świecie).
Dedal, który ostrożnie
nad morzami szybował,
był po prostu mądrzejszy,
no i tak się uchował.
Jakie z tego są wnioski
i nad którym się skupić?
Można latać wysoko,
lecz nie warto być głupim.
Możliwości jest sporo,
lecz się również nasuwa,
że to skrzydeł jest sprawa,
gdy się szukać chce guza.
Jakie skrzydła przyprawisz,
tak wysoko uniosą.
Lepiej w niebie, czy w ziemi.
Z ostrogami, czy boso?
Każdy musi dla siebie
wybrać coś w odpowiedzi,
bo wiadomo, że inny
w każdym z nas diabeł siedzi.
Więc choć myślisz beztrosko,
że masz skrzydła jak orzeł,
diabeł wkrótce sprowadzi
cię na ziemię, niebożę.
Miladora, 24 july 2011
słowa klecą jak lecą
różne swoje oblicza
ja nad nimi pochylam się piórem
dni paleta co nieco
wplata barwy i znika
wraz z porannym co pieje mi kurem
ciągle presto mi szepcą
zegar w myślach kuśtyka
choć godzinki odmawia już chórem
zwiążę myśli w pęk liści
niech krajobraz się przyśni
wielobarwnych impresji czambułem
Miladora, 23 july 2011
sens do życia tak potrzebny banalnie
czasem życia niezbędnego nikomu
pory roku przelatują wciąż z wiatrem
jak zdołałeś to Orlando pokonać
catch as catch can połączone z nostalgią
gestem rąk tkwiące wciąż w niedomówieniach
noc światłością przeczesuje swe głębie
reszta kwestią jest już tylko milczenia
gdzieś i kiedyś czy też wstecz czy do przodu
słowa wryte lecz nie w takim pojęciu
szarpią myśli psim łańcuchem na dłoniach
timszel łudzi lecz i bywa bez sensu
sens banalnie tak potrzebny do szczęścia
tylko po co gdy go nie masz dać komu
przelatuje pod wiatr rok za rokiem
jak zdołałeś go Orlando pokonać
Miladora, 22 july 2011
nie mam weny dupa blada
już za oknem kur mi pieje
gwiazdy zeżarł świt następny
pióro w ręce też się chwieje
lecz ja piszę
ledwo dyszę
z papki słów chcę tworzyć złoto
marne chęci
świat się kręci
i odjeżdża bzdur karocą
nie mam weny kurde balans
gdzieś mi zołza znów uciekła
kot atrament wychlał nocą
w kocim grzbiecie struna pękła
a ja skrobię
znowu sobie
i z liryki robię chałę
z tej ochoty
same gnioty
chociaż męczę się wytrwale
wiersz następny? szlag by trafił
i po zbója mi to wszystko
skoro wena znów środkowy
pokazuje palec z bliska
Miladora, 22 july 2011
miękko i cicho - cantabile
cisza roztopi nas w decymach
na ustach nuty słów zaplącze
dłoń dominantą przerwie chwilę
glissandem jeszcze ją zatrzyma
w dialogu bitonalnych wtrąceń
i znów da capo po al fine
crescendo odczuć w pięcioliniach
arpeggio palców piano forte
a vista grane concertino
largo andante andantino
na wspólnych strunach nocny koncert
Miladora, 22 july 2011
to nie jest sonet to tylko próba
jak by tu związać słowo ze słowem
żeby nie ściągnąć sobie na głowę
krytycznych uwag że się nie udał
dlatego właśnie dwoję się troję
nie chcąc by z kątów wylazła nuda
i choć mi idzie jak muł po grudach
otwieram wreszcie wiersza podwoje
czemu się z nową formą borykam
prowadząc wersy niczym woźnica
który po kocim bruku wciąż skacze
kiedy po prostu można inaczej
coś tam naskrobać szybko na boku
i już po chwili mieć święty spokój
Miladora, 21 july 2011
wokół ciemności czwarty wymiar
przedsionek piekła jedna noc
na schodach cicho trzeszczą kroki
płonący wewnątrz dawny stos
wciąż jeszcze tli się ciągle drga
naciskam klamkę – to nie ja
to tylko tamta znów tęsknota
zawieruszona w rzecznej mgle
skrywana dotąd w głębi szafy
brulionie róży oraz w tle
ciągnących się szuwarem fal
otwieram wchodzę – lecz nie ja
trzeszczenie ognia na kominku
w płomieniach szpady krótki błysk
na ciemnej piersi skarabeusz
zastygły czas ostatni szlif
przed próbą cisza w dali gwar
więc wstaję idę – wciąż nie ja
postument schody w nagich ciałach
korowód twarzy jak zły sen
wybija północ i na gości
toastem krwi już spływa cień
opada szata gaśnie blask
siadam zamieram – tak to ja