Jarosław Baprawski, 30 november 2011
obudziś się rano
na dzień dobry
wyściskać dupę
wyrwaną w barze
pod kranem
zmoczyć głowę
wejść w życie
namaszczonym
jedną lub drugą
szklaną
z tego co zostało
wbić klina
między drzwi
długiej nocy
a futrynę poranka
paląc papierosa
wciągnąć z dymem
widok nagich cycków
rozrzuconych na łóżku
w burzy włosów
anielskiej twarzy
zatopić oczy
lepsze to
niż panorama za oknem
smutnych oblicz nijakie rysy
na szarym bruku chodnika
nawet jednego śladu
zjechanych butów
a kysz
mary poranne
pod kołdrą
wilgotna cipka
przeciąga się leniwie
jednym uśmiechem
mrugnięciem oka
temperuje ołówek
do stworzenia wiersza
brakuje jednego numeru
playboya
Jarosław Baprawski, 30 november 2011
niepokojące zmiany nastroju
korespondują z dupowatym dniem
wątroba raczej zdrowa
hipotetycznie
gówno mnie to obchodzi
niewyraźne dni
biją po oczach
nawet wódka
zgwałcona
we wszystkich pozycjach
spowszedniała
czy jest jeszcze coś
oprócz śmierci i sraczki
co dzisiaj mnie zaskoczy
a jakże
świadkowie
w wypierdalać
poczułem że żyję
pragnienie
pomalowało ściany
na niebiesko
sąsiad z góry
zaintonował
"twierdzą nam będzie każdy próg"
umocniliśmy przyczółki
ostatecznej krucjaty
po litrze na twarz
wracaliśmy niesieni na tarczach
lamperiami
Jarosław Baprawski, 29 november 2011
dziś przyjechał pijak
co wyśnił mi się w nocy
skrzynkę grzybów
postawił na schodach
bez słowa
transakcja krótka
na jedno wino
i dziękuję
tak codziennie
karmię tłumy
z groszy
buduję szałasy
a moje wierne psy
patrzą mi w oczy
bez słów
mówią
królu
Jarosław Baprawski, 29 november 2011
karaluch wyszedł z dziury
patrząc na świat
współczesnego prymitywu
od rana napierdala muza
piętro niżej młodzież
szykuje tornistry do szkoły
kurwa skończyła się gandzia
smród papierosów
przewierca ściany
najebany tatuś
śpiewa na schodach
mamusia nie przebiera ziemniaków
zamknij mordę
ty skurwysynie
to pani docent
on z taczką magistra na budowie
zdechnę tu razem z nimi
pozorując inny gatunek
wpoję dzieciom
reguły jaskiniowców
najważniejsze przetrwanie
konsumujcie
to przeszłość
wpierdalajcie
drży na końcu języka
niewypowiedziane
Jarosław Baprawski, 29 november 2011
przychodzimy nad ranem
kran dalej kapie
to samo łóżko
z nową twarzą
wygląda bosko
mechanicznie zmieniam płyty
otwieram butelkę
kolorując złudzenia
pukamy się do czwartej
w przerwach na siku
trochę dymu
lampka wina
wraz z naftą
gasną tematy
resztkę ciepła
wcieramy w ciała
do południa
wyczarujemy z fusów
niezgodność charakterów
nie patrząc w oczy
zamieciemy pod dywan
stertę rozczarowania
jak zwykle
nacisnę stop
trzask w głośnikach
zagłuszy kroki za drzwiami
sąsiadka krzyknie przez ścianę
kurwiarz i pijak
wysmaruję jej klamkę gównem
rozkocham
po ślubie
wyrzucę w pizdu
te płyty
naprawię kran
posadzę drzewo
Jarosław Baprawski, 28 november 2011
w ciemnej nocy
wilgotnej ulicy
oślizły bruk
oplutym językiem
liże podeszwy
wysadzonych z siodła
tradycjonalistów
rozkołysane tułowia
niesione promilami
gasną w bladych
światłach latarni
na oddechach
parujących wódą
w rozcinanym zębami neonów
obrazie śmierdzącego miasta
zimny pisk szczurów
szelesci prutą folią
populistycznych czipsów
ze śmietników plugawego życia
histerycznym odruchem
pukają do okien
słowa piosenek
dupy moje dupy
dupy i dupeczki
śpijcie kurwa łachmany
pedalskie
dziady wy
polewaj nie pytaj
my Polacy
Jarosław Baprawski, 28 november 2011
nie planuję następnego dnia
jutro ma zawsze swój plan
zna wszystkie ruchy
ja też nie zdradzam swoich
życie jest grą w szachy
czuję się pionkiem
ale na pewno jestem graczem
skoro planuję strategię
stawiam opór
skazany na porażkę
chodzę po ulicach
na jezdni rozjechany człowiek
mówią
biegł po robaki
robaki wygrały
ryby popłynęły rzeką
szach mat
dlatego nie planuję
jutro ma zawsze białe
i asa w rękawie
Jarosław Baprawski, 28 november 2011
zwykły poranek
zaparza kawę
ćwierkanie wróbli
zagłusza łopot skrzydeł
zwiastowanie
kocham cię tato
dobra nowina
bosymi stópkami
rozdeptała resztki
zamyślenia na twarzy
policzki na ustach
i uśmiechu najsłodsze buziaki
w gilgotkach radości
ciałko pachnące matką
z dziecięcą radością
przekładasz kanapki
i idziesz do roboty
nowo narodzony
Jarosław Baprawski, 27 november 2011
dość już mam ciebie
twoich zupek bez wyrazu
kostka rosołowa
szyderczo roześmiana
smacznego
spływa zębami
hamując okiem z plakatu
bo zupa była za słona
wezmę cię do dobrej knajpy
beczka soli przed nami
Jarosław Baprawski, 27 november 2011
ze świtem dnia
opada z oczu mgła
klaksony ulicy
zadzierają kołdry brzegi
kolejny dzień
blaszanym kapslem
otwiera sklepikarz
i pierwszy łyk
znajomy smak
jeży mi mózg
przenika wskroś
głodowy mulak
bez biletu
z górnej półki
kasuję
kolejne przystanki
na żądanie
błyskają fleszem
butelki dna
a rura pali
martenowskim piecem
na przekór losowi
pomyślisz-i chuj
jadę do Perth
witaj australio
dżipies i simlock
stoją pod sklepem
trzęsące dłonie-
-sponsora brak
idziemy bracia
do kiosku ruchu
wody brzozowej
butelek rząd
nie można tak tracić życia
trzeba z żywymi do przodu iść
ale czy oni
wezmą nas z sobą
bo przecież-
-każdy z nas
to trup