Proza

darolla


dodane wcześniej pozostała proza dodane później

6 kwietnia 2012

Z cyklu: "Wakacyjne opowieści"


                                                                                                         Odwiedziny.
 
        Mam
na imię Ania, mieszkam w Obornikach w bloku na trzecim piętrze. Nie mam
rodzeństwa ani zwierzaka. Moja historia zaczęła się pod koniec wakacji.
        Gdy
wróciłam z nad morza, postanowiłam, że najpierw się rozpakuję, a potem zacznę
czytać książkę, którą wypożyczyłam od koleżanki. Weszłam do pokoju, zamknęłam
drzwi i położyłam walizkę na swoim tapczanie. Po upływie dwóch godzin wszystkie
moje rzeczy były na swoim miejscu.
        Usadowiłam
się wygodnie w fotelu i z wielkim entuzjazmem zaczęłam czytać książkę. Po
przeczytaniu kilku stron, usłyszałam ciche stukanie do okna. Bardzo zdziwiona i
trochę przestraszona podeszłam do okna i otworzyłam je, lecz gdy wyjrzałam
nikogo tam nie było. Zapytałam:
        - Czy
jest tu ktoś?
        Jednak
na moje pytanie odpowiedziały tylko szumiące liście kołysane przez wiatr. Pomyślałam,
więc, że to była na pewno moja wyobraźnia, a w okno nikt nie pukał. Bo któż
mógłby wejść na trzecie piętro i zapukać do okna? Wróciłam, więc do przerwanej
lektury, lecz myśl, że ktoś mógł być za oknem nie dawała mi spokoju.
        -
Może złodziej! – pomyślałam, ale zaraz odrzuciłam tę myśl, ponieważ któż by się
chciał wkraść do mieszkania w „biały” dzień, a po drugie żaden człowiek nie
zdążyłby tak szybko zejść i uciec. Gdy tak rozmyślałam, nagle coś zabłysło za
oknem, podeszłam bliżej i zauważyłam bardzo dziwny przedmiot w kształcie
kwadratu. Cały się świecił, a z przodu miał okienko, w którym pojawił się
dziwny stworek. Miał około 60 centymetrów wzrostu, fioletową czuprynkę,
trójkątne oczy koloru pomarańczowego. Jego różowo – zielone nogi i ręce były
przymocowane sprężynami do tułowia.
        Wleciał
do mojego pokoju i wyszedł z tego dziwnego pojazdu. Zaczął się przyglądać
szafie, telewizorowi, fotelowi i jeszcze kilku innym przedmiotom, a potem coś
rysował i zapisywał dziwne znaki w swoim notatniku. Dopiero po kilku minutach
zauważył mnie i powiedział:
        -
Cześć! Jestem Gonzolot.
        -
Dzień dobry – odpowiedziałam trochę przestraszonym głosem.
        - Nie
musisz się mnie bać. Przyleciałem w celach badawczych z Gonzolotii, która
znajduje się na planecie Uran.
        Wtedy
już pewniejszym głosem odpowiedziałam:
        -
Witam na planecie Ziemia. Mam na imię Ania.
        -
Bardzo mi miły.
        -
Miło – poprawiłam go.
        -
Miło? Co to znaczy miło? – odpowiedział zamyślonym głosem – Zaraz, zaraz…! – I
zaczął wertować kartki swego notatnika.
        -
Mówi się bardzo mi miło, a nie miły.
        - Ach
tak. Bardzo cię przepraszam, ale dopiero od trzech tysięcy lat sprawdzam, jakie
są różnice między Ziemią, a Gonzolotią i czasami przekręcam wyrazy lub źle je
odmieniam.
        Później
zaczęłam z nim rozmawiać, zaprzyjaźniłam się i stwierdziłam, że jest on bardzo
sympatyczny mimo swego dziwnego wyglądu. Dowiedziałam się od Gonzolota, że na
jego planecie panują zupełnie inne zwyczaje niż na Ziemi. W dzień wszyscy śpią,
a w nocy świeci słońce, wszyscy budzą się do pracy. Ich jedynym zajęciem jest
dbanie o czystość i porządek swojej planety. Istnieją tylko dwie pory roku.
Lato, które jest bardzo upalne i zima, która jest mroźna oraz występuje dożo
czerwonego śniegu. Codziennie kilku Gonzolotów leci na drugą planetę i robi
zakupy. Władcą tej planety jest Bonzolot, który co dwa tygodnie wyprawia
przyjęcia i zaprasza swych poddanych. Na tej planecie mówi się w języku
polskim, lecz słowa są wymawiane od końca na przykład my mówimy ładna dziś
pogoda, a Gonzolot powiedziałby andał śizd adogop.
        Po
półtora godzinnej pogawędce Gonzolot postanowił się zdrzemnąć. Wskazałam mu
miejsce, w którym może odpocząć, a sama poszłam do kuchni przygotować mu
podwieczorek. Jednak, gdy zajrzałam do lodówki nic tam nie było, co mogłabym mu
dać do zjedzenia. Wzięłam swoje oszczędności i poszłam do sklepu. Kupiłam mu
trochę sera białego i kiełbasy, jabłko i sok pomarańczowy. Gdy wróciłam do domu
zastała mnie niemiła niespodzianka.
        Po
wejściu do pokoju zobaczyłam zjedzony do połowy telewizor i magnetofon, a mój
przyjaciel leżał na wskazanym przeze mnie miejscu bardzo zadowolony. Gdy mnie
zauważył powiedział jakby nic się nie stało.
- O, już wróciłaś. Gdy cię
nie było postanowiłem coś przekąsić. Chyba się nie gniewasz?
- Nie gniewam się? Coś ty
narobił? I jak ja się z tego wytłumaczę rodzicom – odpowiedziałam bardzo
zdenerwowana spoglądając na połowę telewizora.
- Byłem trochę głodny, a
my jemy takie przedmioty, jakie stoją tu u ciebie, są one bardzo duże w
porównaniu z tymi, które jadam na co dzień.
- No tak, mogłam się tego
spodziewać – byłam bardzo rozgniewana.
- Przepraszam cię, jeśli
coś złego zrobiłem. Ja naprawdę nie chciałem – powiedział Gonzolot i zrobił
taka minę, że trudno było mu nie przebaczyć.
- No dobrze, tym razem
przebaczę ci. Ale na przyszłość pamiętaj. Nie zjadaj moich sprzętów domowych
codziennego użytku!
Zastanawiałam się, co
zrobić z tym fantem. Nie miałam zbytnio dużo czasu do namysłu, bo za dwie
godziny rodzice mieli wrócić do domu. Po chwili zadzwoniłam do koleżanki i
poprosiłam, aby przyszła. W kilka minut później usłyszałam dzwonek do drzwi.
Ukryłam Gonzolota za tapczanem i pobiegłam otworzyć. W drzwiach stała Ola.
- Cześć! – powiedziała.
- Cześć – odpowiedziałam.
- Co się stało? Twój
telefon wydał mi się jakiś dziwny, więc przyszłam najszybciej jak mogłam.
- Chodź, a zobaczysz –
zaprowadziłam ją do mojego pokoju.
- Coś ty zrobiła z tym
telewizorem? – Ola parsknęła śmiechem. Nagle mnie „zamurowało”, przecież nie
mogłam jej powiedzieć prawdy o Gonzolocie, bo i tak by nie uwierzyła. Powinnam
pomyśleć o tym zanim po nią zadzwoniłam. Po krótkim namyśle odpowiedziałam:
- Nic takiego… Ale proszę
cię pomóż mi coś z tym zrobić.
Myślałyśmy dosyć długo i
doszłyśmy do wniosku, że najlepiej byłoby wynieść go do piwnicy.
- Ale same nie damy rady –
powiedziałam z żalem w głosie.
- Już wiem! Zadzwonię po
Dawida i poproszę go o pomoc – rzekła Ola.
- Świetna myśl.
Po upływie pół godziny
wszystko wróciło do normy i prawie zapomniałam o Gonzolocie, gdyby nie to, że
nagle odezwał się zza tapczanu.
- Muszę już wracać, bo
rodzice będą się niepokoić.
- Szkoda, że odlatujesz.
Nie możesz jeszcze trochę zostać? – odrzekłam ze smutkiem.
- Niestety.
- Pokazałabym ci miasto i
opowiedziała o nim. Co ty na to?
- Brzmi zachęcająco, ale
może innym razem – odparł Gonzolot.
- Obiecujesz, że mnie
odwiedzisz?
- Jasne, że tak.






Zgłoś nadużycie

 


Regulamin | Polityka prywatności

Copyright © 2010 truml.com, korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu.


Opcja dostępna tylko dla użytkowników zalogowanych. zarejestruj się

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1