6 kwietnia 2012
Z cyklu: "Wakacyjne opowieści"
Życzliwość.
Mam na
imię Klaudia mieszkam na Osiedlu Leśnym w Obornikach. Dominikę znam z widzenia.
Moja historia zaczyna się od wizyty u koleżanki.
Był pochmurny dzień, lecz
mimo to postanowiłam odwiedzić Weronikę, która mieszka 2km ode mnie. Weszłam do
jej klatki i zobaczyłam, że na skrzynce leżały ulotki. Kiedy zabrałam jedną,
zauważyłam, że oprócz ulotek znajdowały się jakieś listy. Zabrałam je i
postanowiłam oddać je adresatowi.
Gdy
dotarłam na górę, zapukałam do drzwi, ale nikt nie odpowiadał. Zapukałam
jeszcze raz, a one lekko się uchyliły. Chociaż nieproszona, weszłam do środka.
Mieszkanie było małe i
zagracone. Panował w nim chaos. Słychać było głośną pracę odkurzacza. Nie chcąc
przeszkadzać, położyłam listy na szafce i już chciałam odjeść, kiedy odkurzacz
umilkł.
- Dzień dobry –
przywitałam się i wyjaśniłam cel mojej wizyty.
Kiedy kobieta, która
wówczas schylając się podnosiła jakieś przedmioty, wyprostowała się,
zaniemówiłam.
Była wysoka i szczupła. Z
początku sadziłam, że ma na sobie ciemnozielone rękawiczki, sięgające aż do
rękawa T – shirt. Myliłam się. To była jej cera. Miała spuchnięte jasnozielone
dłonie i palce. Jej twarz, tak jak ręce, była zielona. Na głowie miała szary
czepek, spod którego wystawały siwe włosy.
- Dzień dobry. Dziękuję ci
bardzo – powiedziała miłym głosem. – Przepraszam za ten bałagan, ale akurat
robię porządki.
- Nic nie szkodzi -
odpowiedziałam i już chciałam wyjść, kiedy kobieta mnie zatrzymała.
Nie chcąc, aby zauważyła,
że się przestraszyłam, weszłam do pokoju i zaczęłam z nią rozmawiać. Mimo swego
wyglądu, okazała się bardzo sympatyczna.
W tym bałaganie
dostrzegłam komórkę, która była naprawdę ekstra. Zaczęłyśmy o niej rozmawiać.
Pokazując mi jej atuty, stanęła obok mnie bardzo blisko. Nie przeszkadzało mi
to. W pewnym momencie straciłam równowagę (pokój był tak zagracony, że nie
można było usiąść) i potrąciłam szklankę z wodą. Przeprosiłam i zauważyłam, że
moje spodnie u góry są trochę mokre. Postawiłam szklankę z powrotem na stole i
nie chcąc zrobić znowu jakiejś szkody, pożegnałam się i wyszłam, zapominając o
Weronice.
Następnego dnia poszłam do
dermatologa, zapytać o przypadłość tej kobiety. Chciałam dowiedzieć się, co to
takiego i czy jest zaraźliwe.
Kilka dni później
spotkałam się z Weroniką na moim osiedlu. Spacerując i rozmawiając,
niespodziewanie natknęłyśmy się na jej sąsiadkę. Ku radości starej kobiety. Nie
bardzo mnie to ucieszyło, bowiem, nie miałam zamiaru jej więcej odwiedzać.
Witając się podała mi
rękę. Nie chcąc być niemiła podałam jej swoją. Stała się natrętna, co mnie to
trochę wytraciło z równowagi. Nie spodziewałam się, że będzie szukać mojego
towarzystwa.
- Teraz będzie mnie pani
za mną chodzić? – zapytałam przypominając sobie, że od tamtej pory widywałam ją
(choć z daleka) bardzo często.
Trochę zrobiło mi się głupio,
kiedy kobieta odeszła bez słowa. Weronika patrzyła na mnie dziwnym wzrokiem.
- Co jest? – zapytałam ją.
- Klaudia… Na twoim
miejscu nie dotykałabym jej…
- O co ci chodzi? – mówiąc
to zaczęłam rwać liście z krzaków, gdzie właśnie przechodziłyśmy i wytarłam w
nie ręce. – Przecież to nie jest nic zaraźliwego. Rozmawiałam o tym z
dermatologiem… Dlaczego jesteś do niej uprzedzona… To była miła kobieta, dopóki
nie zaczęła za mną chodzić.
- Uważaj na nią –
ostrzegła mnie.
- Wiesz, co? Jesteś jakaś
dziwna.
- Ja? To ona jest dziwna.
Okażesz trochę sympatii, a już uczepi się jak rzep psiego ogona. Ona jest
stukniętą wiedźmą.
- Od razu wiedźmą. To, że
ma dziwną cerę, nie oznacz jeszcze, że jest wiedźmą.
- Wspomnisz moje słowa.
Cześć. Zadzwoń jak przestaniesz jej tak bronić.
Ta noc była okropna. Śniły
mi się same koszmary, że zaczęłam zielenieć. To było okropne.
Najgorsze spotkało mnie
rano. Spojrzałam na swoje ręce, które stały się… zielone!!! Jak błyskawica
poleciałam do łazienki. W lustrze zobaczyłam zieloną twarz. Zadzwoniłam do
dermatologa, z którym się pokłóciłam.
- Mówił pan, że to nie
jest zaraźliwe! – wrzasnęłam do słuchawki, odkręcając wodę do wanny.
- Bo to nie jest możliwe,
żebyś się tym zaraziła – odparł spokojnie. – Chyba, że zostałaś przez nią
oblana wodą jałcową. Jest podobna do wody z kranu, ale jest niebezpieczna,
jeżeli dotkniesz ją drugi raz.
- I teraz mi pan o tym
mówi? – przypomniałam sobie o pierwszej wizycie u kobiety i rozłączyłam się.
Kąpiąc się postanowiłam
się utopić.
Pół godziny później byłam
martwa. Nadal leżałam w wodzie. Nikt nie chciał mnie stamtąd zabrać, więc po
jakimś czasie sama zabrałam swoje ciało z wody jałcowej. Nalałam ją do butelki
i poszłam odwiedzić zieloną starowinkę.
Spotkałam ją wychodzącą z
mieszkania. Nie była już zielona.
- A witam, witam –
powiedziała, gdy mnie zobaczyła.
- Tak się pani odpłaca za
moją życzliwość? – odpowiedziałam.
- Jaką życzliwość!
Dziewczyno!!! Twoja uprzejmość była jednorazowa. Gdybyś wtedy mnie nie
odtrąciła, ja złamałabym zły los, a ty nie byłabyś w takim stanie. Twoim
przeznaczeniem jest znaleźć kogoś bardziej życzliwego i sprawić, aby nikt nie
musiał być więcej w takim stanie jak my. Jak ty teraz… Tu są klucze. Możesz tu
zamieszkać. Żegnam.
Zostawiła mnie, a ja
przejęłam jej obowiązki…