8 maja 2012
Bądź. Na odległość ust.
http://www.youtube.com/watch?v=0Mg2deSkgoE
Utrzymywali kontakt w charakterze dobrych znajomych?
"Może nie jesteśmy dla siebie stworzeni jako para, ale za to tak dobrze się dogadujemy". Drżenie głosu. Jego słowa. Moje tłumienie łez. Zaciskanie ust, żeby nie wybuchnąć. Nerwowe przełykanie śliny. Przymknięcie oczu. Niemal bolesne. Niema prośba: "Błagam, nie mów tego głośno, nie mów... Nie mów... Nie mów...". Powiedział.
- Zostańmy przyjaciółmi.
Histerycznie niezrównoważony śmiech. Ironiczne uniesienie kącików. To takie banalne. Słowa niewypowiedziane, które parzą w język: "Nie dam rady, idioto. Nie dam rady tłumić pragnienia, by Cię przytulić. Nie dam rady stać obok Ciebie ze świadomością, że to koniec. Nie dam rady beztrosko śmiać się z wspólnych żartów. Nie dam rady mieć Cię obok siebie i wiedzieć, że nie jesteś już mój. Nie dam rady słuchać sielskich zwierzeń. Nie poradzę sobie bez figlarnych uśmiechów, kokieteryjnych spojrzeń, dotyków mających sto znaczeń. Nie nasycę się przyjacielskim podaniem ręki na przywitanie. Doskwiera mi Twój niedobór... Nie dam rady. SPÓJRZ, NIE DAJĘ RADY!". Tęskny wzrok. Wymowne wręcz milczenie. Napięcie między nami. Ciekawość, co knuje i czy naprawdę o to może mu chodzić, czego pragnie, co chce.
- Pewnie. - Uśmiech. Przesiąknięty fałszem. - Zostańmy przyjaciółmi - mówię, siląc się na pewny ton. Chcę, by ta pewność i mnie przekonała. Nie udało się. Śmiałość jego brzmienia była tak samo sztuczna jak myśl w głowie, że tak będzie lepiej.
- W ten sposób łatwiej się zapomni - mówi, dobijając mnie do samego końca, a wydawało mi się, że już dziś dotknęliśmy granicę absurdu.
Przygryzam wargę. Podnoszę wolno wzrok. Próbuję wyczytać z Jego wyrazu twarzy czy czasem ze mnie nie kpi. Nie. Jest całkiem poważny, też się we mnie wpatruje.
- Wierzysz w to? - wyrywa mi się całkiem nieoczekiwanie.
Ironia. Przewracam oczami rozdrażniona zaciskam usta, chcę krzyknąć, potrząsnąć Nim.
- Nie. Ale nie chcę Cię stracić.
I w tym momencie jesteśmy poza jakąkolwiek granicą.