8 grudnia 2012
Przedawkowana rzeczywistość (1)
Nie lubię nocy. Boję się nocy. Wtedy wszystkie nieokiełznane myśli nabierają ostrości, wwiercając się w umysł. Myśli, z którymi nie mam odwagi zmierzyć się za dnia, myśli, które celowo i całkiem świadomie odkładam na bok pod przykrywką bzdurnych powinności, nieważnych i zadziwiających w swej prostocie obowiązków. Zapada zmrok. Jestem całkiem naga. Już bez przykrywki. Muszę toczyć bój z myślami, z którymi tak naprawdę boję się zmierzyć.
Może to dlatego zawsze spotykam się z Adrianem o zmierzchu? Tak, o zmierzchu, bo łatwiej znieść tę nicość, pustkę dnia codziennego, którą wypełnia przytłaczający nadmiar myśli.
Ale teraz Adriana nie ma.
Obracam się gwałtownie na drugi bok, opatulam szczelniej kołdrą. Przyciskam powieki, niemalże boleśnie, chcąc przyspieszyć w ten sposób sen. Sen, który nie nadchodzi. Nie zamierza nadejść.
Próbuję przechytrzyć własny umysł, skupiam się na przyjemnych sprawach. Układam plan dnia na jutro, chcę dostrzec pozytywy. Wymuszony uśmiech. Pozytywów zadziwiająco mało. Mniej. Najmniej. Męczące myśli nabrały na sile, przytłaczają mnie. Boli. O ile ból fizyczny można znieść lub dać mu się wykończyć od razu, na miejscu, o tyle ból psychiczny ma to do siebie, że zabija Cię po kawałeczku, każdego dnia trochę. Jest nie do zniesienia, a jednocześnie nie do zignorowania.
Przyciskam mocniej twarz do poduszki, podkulam kolana. Czekam na błogi sen, który byłby wybawieniem. I który nie nadchodzi.
C.D.N.