sam53, 22 listopada 2024
jeśli wyszłabyś za mnie za mąż
nie wiem jutro pojutrze za rok
i jeszcze nie zdążyła wrócić
w to samo miejsce skąd zaczyna się podróż we dwoje
ślubowałbym tobie z gwarancją że w zdrowiu chorobie
i aż do śmierci
na dobre i złe - nie daj Boże
bez przeciągów i mokrych onuc w kaloszach
ze zgaszonymi skrętami pod pierzyną
z nieprzesłodzoną herbatą
workiem mąki pszennej w komorze na podpłomyki
a może i bańką bimbru
gdy ksiądz po kolędzie
przyjdzie odbierać ratę za udzielony sakrament
nie krzycz w niebogłosy
wszak dzieci chrzcić jeszcze będziem
co ludzie powiedzą to powiedzą
Yaro, 22 listopada 2024
skończyłem LO
skończyłem wreszcie
dalej byłem w lesie
samotnym wilkiem
potem praca
nie wybrałem się na studia
dostałem zaproszenie
za potwierdzeniem
w WKU mi powiedzieli
komandosem będziesz
przez piętnaście miesięcy
pojechałem do jednostki
pociągiem w niedzielę
wcielili mnie jak cielę
spodobało się nie pytaj
bywało weselnej
minęło piętnaście lat
poznałem tajniki sztuki wojennej
nauczyłem się pić wódkę
sprzątać
czyścić korytarze
kible i pokoje zwierzeń
strzelałem tu i tam
poznałem Kasię
zakochane oczy
płynę w tym śnie
tak zostałem na dobre i złe
nie powiedziała nie
Arsis, 21 listopada 2024
Słyszysz jak gram? Usłysz, pomimo szumu. Pomimo piskliwej w uszach ciszy.
Odbija się od ścian pustego domu echo przeszłego czasu.
Trwam. I ty trwasz. Trwamy razem
w tej maestrii umierania.
Zaciskam powieki. Otwieram…
Za oknami zieleń drzew.
Szeleszczące liście
dębów, kasztanów.
Za oknami dzień. Słońce pałające spoza chmur.
Tylko te okna. Odrapane.
Zaciągnięte story…
Te okna…
Wiesz. Upiłem się.
Ładunek w teście nuklearnym o kryptonimie
„Boltzmann”,
miał siłę 12 kiloton.
Na pożółkłej stronie starej gazety prototypowa lampa do naświetlań.
Pod nią, na stole, spalone kawałki skóry z czarną sierścią kozła.
Na ścianie zarys śmiertelnego odbicia. W lustrze stojącego trema...
Na pierwszej stronie Las Vegas Sun,
uśmiechnięta tancerka
przymila się do obiektywu z bielmem katarakty na oczach.
Zatrzęsło w posadach,
okienne szyby
wypadły z ram.
Urządzenie RDS-6s w pierwszym sowieckim teście termojądrowym
eksplodowało z silą 400 kiloton.
Pochmurne niebo semipałatyńskiego poligonu jądrowego rozbłysło piorunującym światłem.
Na stepie. Na wilgotnej trawie. Po której ojciec szedł wtedy, malejąc,
kiedy oddalał się coraz bardziej. Zatapiał się w ciszę. I kulał na lewą nogę. Utykał...
Poranione oczy w domu na pustkowiu.
Oczy umarłego od dawna ojca. I oczy nieżywej matki.
Skąd tyle tego, skąd? Tych widm,
co były kiedyś obojętnymi za życia ludźmi ?
Nadpalone obrazy na ścianach. Na ścianach… Na popękanych…
Portrety. Zdjęcia.
Pergaminowe twarze…
Spierzchnięte gorączką usta…
Czyje?
Moje?
Twoje?
Całkowicie obce…
Zaciśnięte w kreskę bez wyrazu, bez emocji. Bez wiary...
I oboje spoglądają na mnie zasklepionymi czarną ziemią oczodołami, gdzieś spomiędzy
głębokich warstw przeszłego czasu.
Przechodzą obok mnie jak ślepcy,
widząc bez oczu geometrię
nieprzestrzenną, przezroczystą.
I obmacują wszystko w wielkim zdziwieniu,
jakby odkrywali na nowo
tajemnicę swojego dawnego życia.
Opukują lekko opuszkami palców. Przedmioty. Rzeczy pozostawione w nieładzie.
W niedokończeniu…
Nawołując się w ten sposób poprzez drżenia,
które są wychwytywane, tylko przez nich.
Ponieważ są zbyt nikłe, na tej nazbyt niewidzialnej membranie.
Na ścianach szara pleśń
i szron nuklearnej zimy.
Ślady czyichś rąk. Rozczapierzonych palców i ust.
Co były przytknięte
do zimnej powierzchni spękanego tynku.
A więc to tu ojciec całował swoją jedyną Marię,
która go nawiedziła tuż przed śmiercią. To tu dostąpił aktu wniebowzięcia,
mimo że jego truchło leży teraz na podłodze w stosie rozsypanych piór. W pyle rozkładu.
Postępującej
atrofii.
Na pustyni. Na pustkowiu...
Zatrzaśnięte drzwi
żelbetowego
bunkra.
Stalowe wrota…
Na pustyni słońce zaświeciło po raz drugi.
Wtedy…
Schron atomowy ma na ścianach rdzawe smugi od nawracających deszczów.
Od tych ciągłych nawrotów piskliwej w uszach melancholii.
Ups…
Butelka wypadła mi z dłoni.
Roztrzaskała się o podłogę,
*
Budzę się…
Rozwieram pozlepiane oczy,
które widzą
podwójnie. Potrójnie…
Postrzępione światło
wysypuje się z ekranu telewizora szumiącą kaskadą mżących pikseli.
*
Tu przerywam pisanie,
ponieważ coś mną
za bardzo wstrząsnęło…
I pełno tu kształtów znikomych w zapachu
przepływającego kurzu. W zapachu uschniętych fiołków…
W pyłkach, które idą powietrzem. Przechodzą lekkim podmuchem po skroniach...
(Włodzimierz Zastawniak, 2024-11-21)
***
https://www.youtube.com/watch?v=os87VyXpd-E
sam53, 20 listopada 2024
w takie dni jak dzisiaj wspominam wiosnę
może to przez ciężkie ołowiane chmury
a może przez deszcz który dudni o parapet
w takie dni wieczór dogania poobiednią kawę
rozmazuje światło latarni w kałużach
w kikutach drzew rodzą się listopadowe cienie
wiatr smęci dawno przegwizdane melodie
jedynie chłód z werwą rusza przed siebie
jakby świat należał tylko do niego
w takie dni wypatruję świeżych czerwonych listków
na gwieździe betlejemskiej
cieszą pąki grudnika
wieczorem spod koca rozglądamy się za wiosną
lubię gdy zostawiasz ciepło na moim ramieniu
Marek Gajowniczek, 20 listopada 2024
To strofy dawne - staromodne!
Zbyt często są wieszczom podobne!
Chcą dowieść wydawniczej mafii,
że Polak może... i potrafi!!!
.
Jeżeli się go nie zagłodzi
to przykład z niego wezmą młodzi -
Zechcą powrócić do klasyki!
Od polemiki do krytyki,
a ta może zmieniać wyniki
i ukazywać mechanizmy
promocji miernot i szarzyzny.
.
Nawet wiśienka czy rodzynek
jeżeli trafiają na rynek,
który jest teraz targiem sztuki
zdaniem ekspetów i nauki
może być z pominiętą próbą
dla znawców i wydawnictw zgubą!
.W świecie powszechny budzić opór.
Do kosza go! A łeb pod topór!
Można w ten sposób stworzyć mit.
Mniejsza o koszt. Mniej boli wstyd,
głupota a nawet golizna.
Autor sam im rację przyzna.
Marek Gajowniczek, 19 listopada 2024
Bohema nie płacze.
Odbiera inaczej
nieszczęsne zrządzenia losu.
Ból ma wiele znaczeń
Bohema nie płacze,
gdy może żyć na swój sposób.
.
A siła nieczysta
buszuje w artystach
w ich wizjach i przywidzeniach.
Jest tak wyrazista,
że zaciera dystans
tworczości i nieistnienia.
.
|Żałosny czas leci.
Odchodzą Hamleci.
Nie wszyscy trafią do Parnasu.
Ci w cyfrowej sieci
wplątani poeci
nie znają względności czasu.
Nie płaczą. Serc nie rwą.
Podchodzą z rezerwą
do celebry oraz mistyki.
Czasem wzlotu werwą
pajęczą nić przerwą
wyskokiem kwantowej fizyki.
.
I powstaje wierszyk
nie lepszy, nie pierwszy
o wszystkim oraz o niczym
od ciemnic - ciemniejszy
i od bieli bielszy -
z rządem, co nic go nie dotyczy.
Yaro, 19 listopada 2024
rozbitek
w oceanie życia
tutaj nie będzie spokojnie
z każdą falą idę na dno
nie ma wyspy by przytulić się
do ciepłego piasku na brzegu
krążą dmuchane rekiny
zaraz stracę
szansę kolej na przeżycie
myśli jak mewy krążą
wśród ukrytych obłoków
mgły wstają poranne
zamykam oczy płynę
monsun moczy oczy
zalewa powieki
chwila wiecznością
może ktoś uratuje mnie
żony wołanie na obiad
wybija mnie z oceanu
wychodzę z wody
tak bardzo chciałem się utopić
we własnej wyobraźni
krzyczy foka
wychodź z basenu
bo obiad stygnie
Marek Gajowniczek, 19 listopada 2024
Jest jakiś świat za oknem -
niezwykle niebezpieczny.
Siedzę w cieple. Nie moknę,
a myśli niedorzecznych
kłębiących się w mej głowie
mam wiele chłodnych - wietrznych
na niejedną opowieść.
.
Chociażby o szpitalu,
gdzie mam się jutro stawić.
Beztrosko i bez żalu
kota w domu zostawić
i zdać się na diagnozy,
przepis i procedurę,
gdy chciałbym jeszcze pożyć,
bez licznych zmian powtórek.
.
Że wszstko to już było
i ma swoje odbicia.
Sny, plany, wielka miłość,
dobrobyt i sens życia -
to karuzeli koło
w rażącym blasku słońca
i choć nie jest wesoło
kręcimy się bez końca.
;
I nawet kiedy starość
złym zdrowiem nas posadzi.
Wstać chcemy - iść na całość
i swym świętościom kadzić
do czego nas zniechęca
tajemna siła ciemna
bezwzględna i zwierzęca
w szaleństwie swym obłędna.
.
W selekcji od poczęcia
przez szczeble edukacji
kończących się na chęciach
niezrozumiałych racji
każących iść na prawą
albo na lewą stronę,
a do czego masz prawo
jest z góry ustalone.
.
Jest jakiś świat za oknem -
niby alternatywa.
Doktrynami przesiąkłem.
Proces się wciąż odbywa
sączącym zdarzeń deszczem
oraz liści szelestem
o których myślisz jeszcze:
"Wciąż myślę... a więc jestem!"
Yaro, 19 listopada 2024
pachnie nieprzyjemnie chłodem
pewnej zimowej nocy
obudzimy się w scenerii
gdy zmarznięty jak pies
zagości w sercach strach
nie będzie wiatru
nikt nie zakręci wiatrakami
a pomiędzy nami
staną pompy ciepła
nie będzie więcej nas
nie będzie lepiej
nie wystarczy energii
przytul się do mnie
za chwilę będzie wiosna
po niej lato
ogrzejemy dłonie sine od zimna
Zefir się zerwie pogłaszcze włosy
ciepłe stopy w piasku plaży
morze szumi szumi las
ciepłe noce śnij
jutro będzie lepiej ciepłej
już idą krzyczą szybciej
sam53, 18 listopada 2024
no i co z tego
że zrzucisz z ramion przeszłość
zapomnisz o marzeniach
karmiona mirażem zbawienia
uwierzysz że otwarta butelka Martini
przynosi tyle samo szczęścia co otwarta dusza
.
pachną niepoliczone dni
wyobraźnia maluje przed oczami niewidziane nigdy obrazy
gdyby można było wyprowadzić kota na spacer
przynajmniej trzydzieści lat wcześniej
i na rozstajach dróg jednak pójść zgodnie z drogowskazem
Eden - 5 kilometrów
.
gdyby można było przyjąć oświadczyny tego czy tamtego
albo ostatecznie siedem lat temu wyjść za mąż za poetę
i z bagażem wierszy cieszyć się dzisiaj statusem wdowy
.
gdyby można było zejść z innego drzewa
Regulamin | Polityka prywatności
Copyright © 2010 truml.com, korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu.