Poezja

Arsis


dodane wcześniej pozostałe wiersze dodane później

13 października 2024

W deszczu spadających ptaków

Spójrz na mnie! Do kogo to mówię? Do ciebie. Do nikogo. Ja nie mam już oczu. Widzę bez oczu,
widząc wewnętrznie. Pozostała jedynie pamięć.

Pamiętam, że wtedy, kiedy zstąpiła Maria, w swojej olśniewającej aureoli. Wtedy, na stepie,
któregoś dnia słotnej jesieni.

Wybiegłem wówczas przed dom. Samotny dom. Drewniany…
Ten właśnie dom, w którym pogrzebałem swojego ojca.
Leżał wtedy pijany w obskurnym świetle wiszącej lampy.

I wołał, jakoś tak z pogłosem echa.

Wołał przez sen, ten swój sen pijacki. I wołał wciąż.
Wykrzykiwał czyjeś imię: „Maria, Maria”!
Ale wiedziałem, ze pozostała w jego mętnych już oczach jedynie śmierć.

To odchodziło stopniowo,
etapami.

Nieśpiesznie...

Choć wykłócał się jeszcze z kimś, że ten zasłania mu widok
na okno.
Z okna na step.

Na buchające kominy wyimaginowanych parowozów.
Na parowozy pełne pary i zgrzytu ruszających w miejscu wielkich kół…

Był na kolejowym dworcu,
z którego odjeżdża się do wieczności.

Wybierał się
w podróż
bez powrotu.

W dłoni ściskał uchwyt
skórzanej walizki
wypełnionej po brzegi swoim życiem.

I wtedy.
Wtedy
właśnie.

Wtedy, kiedy stanął na stopniu wagonu odwrócił się do mnie. I pomachał na pożegnanie.

Ostatni.

A kiedy wszedł, rozpłynął się
w tłumie zbłąkanych dusz,
które przypominały bardziej
kłęby rozbuchanej pary, aniżeli widma umarłych.

I nie wiem, czy to był jego sen,
czy mój własny,
który śniłem
wewnątrz jego snu.

Kiedy podążałem ku wyjściu,
wołał za mną,
próbując chwycić mnie za nogawkę spodni.

I wykrzykiwał wciąż to imię w przeciągłych gongach stojącego zegara.
W szarości dnia na drobinkach wirującego kurzu. Wzburzonego, skłębionego przeze mnie…

„Maria, Maria…”,

Zdążyłem jeszcze (w biegu) potrzeć dłonią po blacie stołu,
zostawiając na nim smugi
w szarym pyle przeszłego czasu.

I kiedy za mną roztaczała się jedynie cisza, ta cisza
wypełniona piskliwym szumem
gorączki,
wybiegłem na zewnątrz, na step,
prosto w wilgotne kępy żółtej wegetacji.

W chłodne objęcia wiatru.

Kiedy Maria objawiła się w potoku jaskrawego światła, zasłoniłem z krzykiem oczy,
uderzony blaskiem morderczej kreacji w wirze utrąconego czasu.
Co się piął powoli do nieba. Ale jakoś tak leniwie, jakby od niechcenia…

I rozpadał się w noc. W nic.

W tym straszliwym
promieniowaniu.
W napływającej fali...

Przez palce przesiąkały drżące nitki bladej,
rozochoconej śmierci,
przeszywając przestrzeń mojego pustego jestestwa.

Kiedy stałem w deszczu spadających ptaków o płonących skrzydłach. Na ziemi nimi usianej.

(Włodzimierz Zastawniak, 2024-10-13)

***

https://www.youtube.com/watch?v=4bVKAK463n4






Zgłoś nadużycie

 


Regulamin | Polityka prywatności

Copyright © 2010 truml.com, korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu.


Opcja dostępna tylko dla użytkowników zalogowanych. zarejestruj się

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1