15 czerwca 2022
Na zawsze
Spójrz na mnie. Milczysz… Powiedz mi cokolwiek. Powiedz cokolwiek. Milczysz wciąż. Wiem, twoje milczenie jest zaklęte w kamień. Zaklęte w kamień, który jest obrośnięty wilgocią i zielonym mchem… Wiesz, upiłem się. Kręci mi się w głowie i mdli. Słyszę nieustanny perlisty szum płynącej rzeki czasu. Szum. Szum. Szum… Perlisty upływ życia. Obcowanie ze śmiercią nie jest takie łatwe. Mówi do mnie, szepcze, nie patrząc na mnie, i jakby patrząc przeze mnie… Mówi do mnie, tocząc wiosenne wody, wnosząc wiosenne toasty. Do kogo? Do mnie? Do nikogo. Pozdrów. Pozdrów te istoty z blasku, te nieziemskie mary ze snu i wilgoci.
W takiej gorącej godzinie, w jej apogeum… Muzyka w mojej głowie. Przepastne otchłanie… Jakieś mgliste zarysy nie wiadomo czego… Utknąłem w niewiedzy, w jakimś nieodnalezieniu… Błądzę. Szukam. Lecz nie znajduję. Noc sponiewiera mnie tęsknotą, jak wszystko, co nieruchome i martwe. Jak wszystko zapomniane, zakamuflowane senną wyobraźnią.
I znowu się budzę na podłodze twarzą do dębowej klepki. Wchłania mnie feeria wyrazistych słojów, które gładzę, które obrysowuję i które… Lecz, nagle ― słońce! Jaśniejąca poranna zorza. Wspinająca się po ścianie świetlista plama. Pomarańczowa wstęga, w której wszystko porusza się i milczy, zaklęte w niewysłowieniu. Wszystko przychodzi i odchodzi. I wszystko tworzy się od nowa, ale w zupełnie innej formie albo tworzy się takie same, tylko widziane pod nieco innym kątem, innym nachyleniem ziemi. Uczę się ciebie na pamięć, o, zmoro widziadlana, wyjaskrawiona w lustrze stojącego trema. Któż, to? Co tak nagle weszło do mojego świata? Do mojej nędznej egzystencji? Jakim to jesteś równa bogom wciąż nieodkrytym? Co cię sprowadza do tej obskurnej groty, do tego miejsca pełnego wilgoci i zimna? Nic, to. Zgaduję. Próbuję rozwikłać tę dręczącą umysł zagadkę. Coś przemyka w tajemnicy przed światem. Nieostrym cieniem, lekkim tchnieniem wiatru. Tą krótką zaledwie chwilą. Twoje spojrzenie stężało w bezruchu, zatopione na dnie kryształu. Pusty pokój z otwartymi oknami. Firanki falują jak żagle. Czuć woń skoszonego siana albo kwitnących kwiatów. Znad jakich to obłoków wylatują ptaki? Przelatują w milczeniu kluczami i płoną rozgrzane słońcem. Albo srebrne, metalowe, ciągnące z cichym pomrukiem silników, w powolnym prologu pędu.
Gdzieś tam leżałem na łące, opętany dmuchawcami. Rozkrzyżowany słodkim upojeniem z kroplami rosy na twarzy czy może łez? Ale to tylko wspomnienie. Nieodbyte, nieprzeżyte… Wspomnienie raczej sennej maligny okraszonej ostrymi zarysami konturów, dalekich domów, drzew, kamieni tak, jak może się śnić jedynie podczas gorączki. Z początku szare, potem w kolorze sepii. Nie wiem, nie pamiętam w jakiej pozycji śniłem. Czy może lewitowałem, rozgarniając warstwy atmosfer niczym pływak? Biegłem powietrzem? Podążałem długim korytarzem do innego wymiaru? Wiem, że mijałem zamknięte drzwi z numerami na mosiężnych tabliczkach ― cofające się lata. Przemieszczałem się, nie dotykając podłogi. Raczej płynąłem, jak wyrwana z zeszytu kartka, wdychając nikłą woń woskowej pasty. Otwarte na oścież okna. Gorące lato. Za oknami drzewa…
Cofałem się do aż do momentu naszego spotkania. W całkowicie obcym mieście, na placu. Ogarnął mnie od razu tumult i rozgwar spacerujących. Za przejeżdżającą pomywaczką unosiła się tęcza rozpylonych kropel… Metaliczny zgrzyt tramwajów, klaksony samochodów… Piskliwe śmiechy biegających wokół betonowych donic dzieci. I gdzież byłaś? Nie było ciebie. Szukałem w skwarze lipcowego upału.
Usiadłem w cieniu drzew na ławce, zmęczony. Być może na tej, na której i ty siedziałaś przed laty. Obezwładniony zapachem jaśminu. Gdzie ty byłaś? Nie było ciebie. A może byłaś, tylko niewidzialna? Pamiętam, że wtedy patrzyłaś mi w oczy, trzymałaś za rękę pod tym drzewem z wyrytym na korze sercem… Wiem, to już było. To już kiedyś było… Ale wraca. Wciąż wraca… Oddychaliśmy głęboko, nabierając powietrze z ust do ust… Oddychaliśmy głęboko, przytłoczeni bezgranicznym niebem… Położyłem głowę na twoich kolanach i uniosłem wysoko ręce, gdzieś daleko za siebie, aby objąć czule nachyloną nade mną twarz. „Włodku”, szeptałaś… „Włodku”…
(Włodzimierz Zastawniak, 2022-06-14)
***
https://www.youtube.com/watch?v=fiXPPPzFz34