30 grudnia 2022
To jest miejsce, w którym znikam
Wracam do siebie. Wracam do zapadliska czasu, w którym pulsuje nieustanna cisza. I wzbiera szum buzującej w uszach krwi. Wracam do siebie albo donikąd. i wciąż pomiędzy sobą a swoim własnym cieniem trwam. Pomiędzy sobą stojącym w lustrze drewnianego trema a cieniem rzuconym na podłogę. W świetle wiszącej lampy, w mroku przepaści. Jest mi zimno. Tak po prostu, jak tylko może ogarniać zwiędnięte ciało cmentarny chłód. Jest mi zimno pod tym nieboskłonem pełnym gwiazd. One mżą i migoczą. Mrugają do mnie porozumiewawczo. Łaszą się przymilnie. Osiadają na mnie cząsteczkami wirującego kurzu. W całkowitym milczeniu bezdennej nocy.
Mnożą się zagadkowe widma, które przybywają znikąd i odchodzą donikąd. W mrok drugiego pokoju. W tę pozostałość po mojej umarłej matce, i która wciąż tam leży na łóżku w zmiętej pościeli, na wznak. I która stara się ogarnąć wszystko zdziwieniem otwartych mętnych oczu. Kiedy do niej wchodzę, wita mnie szronem na sinych, martwych ustach, nieruchomością głazu. Rozchodzi się cichy trzask podłogowych klepek. Kiedy idę, muskając opuszkami palców chropowatości wilgotnej, popękanej ściany. Kiedy dotykam przedmiotów, rzeczy… Kiedy obrysowuję obłości słojów na fornirze szafy, zatapiając się w bezkres zapomnienia, przytulony całym ciałem, całujący namiętnie oblicze nicości. Odpływam powoli jak żaglowiec, z dmącym wiatrem w rozchwiane takielunki bomów, z rozcinającym fale kunsztownie rzeźbionym galionem na dziobie. Którego otwarte usta.. Którego rozwiana grzywa lwa…
I mijam twarze bliskie odprowadzające mnie obojętnym wzrokiem. Aż po horyzont… Dopóki nie dosięgnę zimną stopą piasku.
Zagęszczają się wokół mnie kotary zasłon. Drżę…
(Włodzimierz Zastawniak, 2022-12-30)
***
https://www.youtube.com/watch?v=6rYT-lkiurY