Proza

Arsis


dodane wcześniej pozostała proza dodane później

19 stycznia 2025

Nie ma nas

Dostrzegam cień wielkiego mistyka. W jakiejś niedorzeczności wyłania się zza drzewa. Wypełza smugą czarną. Czarną plamą, jakby rozwierała się przede mną paszcza czarnej mamby. Nie! Uciec gdzieś w błękit przybladły od żaru upalnego lata. Zniknąć…

Zaciskam powieki...

Ech, jakoś miało być pięknie. O miłości. O… Sam już nie wiem, dlaczego…. W zmysłach tonę. W pieśni… Nie. Nie… To, tylko… Szarpie mnie za rękaw koszuli jakaś mara. Nachyla się nade mną mamidło wyzbyte sennej tkliwości. Szarpie mnie, kiedy leżę. Kiedy siedzę na ławce w parku. Nade mną drzewa. Baldachim utkany z gałęzi. Szelest liści dębów, klombów, kasztanów… Nade mną migoty słońca i wokół. Kiedy leżę. Kiedy próbuję się podnieść. Kiedy… Szumiące podmuchy, gwizdy w uszach. Szmery, szmery. Jakże ich wiele. O, mój Boże… Oczy twoje widzę. Jak wtedy, w tamtej sennej godzinie. Lecz teraz są zimne i zimne są coraz bardziej. Oczy martwe, niewidzące, wykute w kamieniu. Twarz kamienna, jakieś popiersie. Stojąca na cokole postać… Jasna. Prawie biała aż do oślepienia w słońcu padającym z ukosa. I w tym blasku cień zasnuwa usta, które mogłyby być drżące. Które mogłyby się skradać do ust mych wilgotnych i ciepłych. Które za życia…

Gdzieś tam, daleko. Nie wiem. Coś… Kwiaty pachną o wieczorze. Mdleją w aptecznej woni ziół nasączonych niedawnym deszczem. I kiedy widzę... Patrzę poprzez przymknięte powieki.. Świat przenika do wnętrza. Postrzępiony światłem, natarczywy całun rozedrganych widm. Nie było ciebie i nie ma. Wiem. W tej bezsensownej treści nigdy nie było niczego. Albowiem nie było. Lecz, gdy tylko najlżejsze nawet poruszenie, drgnięcie gałązki w powiewie, muśnięcie łodygi, trawy... Nasłuchuję w oczekiwaniu. W napięciu… Wiesz, tam byliśmy. I byliśmy wszędzie. Jesteśmy. W każdym refleksie. I tonęliśmy, jak mogliśmy tylko tonąć w słowach i szeptach. W westchnieniach… Jesteś tak daleko. Jesteś tak blisko, na wyciągnięcie ręki, że dotknąć cię, musnąć raz jeszcze. I jeszcze… Jak wtedy po wielokroć. Bo wtedy… I tylko wtedy. I -- nigdy więcej… Wiesz, w powietrzu piszę. W powietrzu słowa ważę jak ptak, co rozpościera skrzydła. Wiesz, kiedy nie było cię tutaj.. I kiedy tonąłem w samotności... I kiedy wchłaniałem ciszę i szepty… Wiesz, kiedy nie było cię tutaj, próbowałem uchwycić strugi światła spadające z wysoka. Widziałem je, mrużąc oczy i przesłaniając je dłonią… Lecz przechodziły przez palce nitkami blasku. Lecz przenikały jak twoje spojrzenie do głębi…

I nie wiem, co teraz. Tylko oczy widzą. Drzewa rosną w szeleście liści, w migotach gwiazd rozprysłych wokół. Lecz znowu... Nie, to tylko przewidzenie… Choć przysiągłbym, że słyszę szelest jedwabnej sukni, gdzieś obok. Blisko. Nie! Dobiega z innej przestrzeni, z innego czasu, co tutaj nie jest nawet tchnieniem. Wszystko się tutaj w kamień zrosło i zrasta. W ten głaz najtwardszy i zimny. Mchem porosły w wilgoci. Miało być inaczej. W dłoni ściskam zmiętą kartkę. Coś na niej było. Pisałem, lecz zapomniałem, co… Nie ważne. Nie było. Nie ma… Rozmiękło. Rozmazało się w deszczu. A więc w letnim wieczorze. W zbliżającej się podstępnie nocy rozchodzą się kroki kogoś nieobecnego, kogoś z opaską księżyca na skroniach. W aureoli blasku. A więc to już tak późno? A więc to już było? Minęło? Przeszło w zapomnienie?

Zniknęło prędko, niestety. Rozminęły się nasze usta i dłonie. Słowa zaklęte w czasie… Choć przysiągłbym, że widzę nadal. Że widzę włosy twoje rozpięte na strunach wiatru, gdzieś wysoko. Warkocze…

(Włodzimierz Zastawniak, 2025-01-19)

***

https://www.youtube.com/watch?v=WzVvozrYyYE






Zgłoś nadużycie

 


Regulamin | Polityka prywatności

Copyright © 2010 truml.com, korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu.


Opcja dostępna tylko dla użytkowników zalogowanych. zarejestruj się

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1