20 czerwca 2021
nic nie czujesz
Nie było mnie tu zeszłego lata. Nawet nie wiedziałem, że istnieją domy pełne ludzi piszących do siebie wiersze. Pamiętam, że pukałem dość długo, zanim ktoś otworzył mi wiersz od niechcenia. Niczym stwór origami z odgniecionych wspomnień położyłem na stół kilka zdań. Nalałaś wódki. Chociaż nie piję, pełne kieliszki mają tu swój urok. Puchły mi nogi od siedzenia w miejscu, przeniosłem się na drugi koniec domu, skąd widok jest taki sam, bo dom zmniejsza się do każdego. Czytam ile słów mieści się w trosce o wróbla, którego nie dotyczy nic więcej tylko wiersz. Odnajduję znaki, mylą mi drogę, ale szkoda czasu by zaczynać znów, od nowa. W oknie ktoś postawił pelargonię. Amerykańska odmiana jak ze snu, w którym babcia każe ci jej doglądać, żeby utrzymać cud. Dziesięć lat i kiedy znów zakwita, tracisz to miejsce, zapominasz. Już nikogo nie można uratować. Szukam podobnych kwiatów od dawna, aż tu, w domu, w którym nikogo nie ma, ktoś dba o widok z podwórza. Gdybym chciał się odezwać, a chcę, co mam zrobić, żebyś odwróciła się od wiersza. Albo gdybym chciał przechadzając się po domu niby przypadkiem dotknąć Cię, jakbyś była motylem, a ja nigdy wcześniej bym Cię nie widział. Co mam zrobić kiedy Cię czytam i wiem, że nie jestem tam sam. Czy mam zbudować nasz dom? Jak zacząć taki wiersz? Czy ja w ogóle potrafię napisać wiersz, w którym Cię zatrzymam? Będę czekał w parku, na ławce, ale to banał. Więc może deszcz, marynarka po ojcu albo nieczułość. Wiersz, to tylko komar widziany jedną nocą. Ćma, o której w wierszach wspomina się często idąc w stronę światła. Mam pragnienie twoich ust, zapachu włosów, dotyku kiedy o poranku otwieram drzwi by wejść jeszcze dalej. Bez słów. Widzieć, że to Ty.