25 maja 2010
sen prześladujący mnie przez lata
moje dzieciństwo odcięte
gdzieś porzucone w przeszłości
zasypane piaskiem i dobrze ukryte
czasami budzi mnie do snu
blaskiem księżyca
idę gdzieś gdzie nie ma granicy
gdzie słowo było krzykiem
i moim milczeniem
spod stołu bolesnych doświadczeń
gdy miłość miała być najważniejsza
a była tylko niemocą
nazwania prawdy po imieniu
idę za głosem z oddali choć nic nie widać
i jestem ciemnością odwiecznych upadków
tych co mogli coś zmienić ale odeszli
nie zapisując sobą śladów
życie na uboczu życia jest cierpieniem
punktem na mapie drogi bez celu
to ciemność tak ogarniająca jak czeluść
skąd nie ma powrotu
to dno samounicestwienia
powoli zanikam
przestaję oddychać
spadam