20 października 2014
Metro
Każde ziszczone wtargnięcie do środka jest grudniową gwiazdką w walce o komunikacyjny byt. Zanurzenie w tłum okazuje się koniecznością i zaszczytnym warczeniem niezadowolonych. Każda poręcz jest zdobyczą. Miejscem gdzie spoczywa słaby uścisk dłoni. Po takim dniu jak ten warto zadowolić się chociaż tym. Szarpie i rzuca maszyną tułaczki. Ktoś zaryczał jak krowa nie dojona przez dwa dni, bo niemiłosiernie przycięły go drzwi. - Z czego żyjesz? - ktoś zapytał. - Ze zwierząt - ktoś odpowiedział. - Wybacz, ale nie chcę wiedzieć szczegółów. - ktoś dodał. Przepraszam, śmieję się, żeby nie płakać. Dobrze by było przyłożyć gdzieś głowę i trochę odpocząć, ale siedzenia nie istnieją w tej kałczukowej lejącej się masie. Mrowienie w łydkach daje się we znaki po całym dniu pracy. Jeśli to w ogóle można nazwać pracą, a raczej miejscem gdzie codziennie morduje się miłość i plugawi wartości. Hipokryzja, fałsz i zabójczy dla ducha materializm atakuje z bydlęcą obojętnością. To nic że ktoś rozrabia na drugim końcu wagonu, bo cóż da odwaga interwencji skoro serce zranione od samego patrzenia. Bezradność każe milczeć, chociaż chciałoby się bez pytania jednym uderzeniem doprowadzić do nokautu. Jeśli myślisz, że ktoś cię wesprze pomocą w tym akcie to jesteś w błędzie. Tutaj nikt nie podaje ręki jak upadasz, chyba że sam Chrystus. A więc stoję, chociaż najlepiej to bym poleżał. Dusza umęczona uciskiem tego, komu przypadła dzisiaj rola bycia szefem. Nawet uśmiech sprowadza się do wysiłku. Niestety ból jest wpisany w życie doczesne. Za wszystko trzeba będzie i tak w taki czy inny sposób zapłacić. Za błędy, za to co złe i za to co dobre też. Za to co darowane i zesłane. Jednym słowem za wszystko i ze wszystkiego się skrupulatnie rozliczyć. Urwane myśli znikają za szybą jak przerwy w dostawie prądu. Uderzający hałas próbuje rozsadzić głuchy tunel słuchu. Coś jakby sygnał do zatrzymania się na końcu drogi. Człowiek wsiada do metra i umiera. Myślisz że ktoś to zauważy?