24 października 2014
Przymierzanie
Przymierzyć inną skórę jest niezwykle ciężko. Jak jest zaniedbana, bez witamin i nie pokremowana to zaczyna się rozrywać. Wypadają z niej wtedy różne odczucia i wspomnienia nagromadzone przez lata, trzeba je zbierać i wkładać z powrotem. Nie można zgubić ani jednej, bo straci się gwarancję doznań wystawioną przez wypożyczalnię i kaucję, gdy zwrócisz niekompletną. Im starsze, tym bardziej podatne na usterki i przy rozerwaniu więcej zbierania. Jednak najgorsze skóry to te, w których nagromadziło się za dużo odczuć, wahań i rozterek miłosnych. Skóra jest wtedy przesiąknięta nadmiarem tłuszczy zwierzęcych zgromadzonych podczas stresu, przepalona alkoholem i pożółkła od nikotyny. Źle się wtedy nosi, gryzie, jak zapchlone ubranie i śmierdzi, jak z przepełnionej popielniczki. Dlatego najlepiej jest przymierzać skóry młodych osób, pomiędzy osiemnastym, a dwudziestym piątym rokiem życia. Już nie jedną przymierzałem to wiem. Odczucie jest porównywalne do nowego samochodu, którym wyjeżdżasz z salonu. Jest czyściutki i pachnący, z wiszącą choinką, a popielniczka nieużywana. I te doznania z przejażdżki takie rześkie, optymistyczne, pełne pozytywów i marzeń. Mówię wam, rewelacja. Kiedyś trafiła mi się skóra dziewiętnastolatki co milczała w złą pogodę, przeważnie gdy padało. Nic wtedy nie robiła, tylko nakładała tapetę na twarz i marszczyła czoło przed lustrem. W sumie ja też jakbym matiza nie szpachlował to by kaszaniarsko wyglądał. Uśmiechała się dopiero, gdy słońce wychodziło zza chmur, a jak było powyżej dwudziestu stopni to zaczynała mówić. Co prawda same brednie, ale mówiła. Później przy trzydziestu całkiem się rozbierała do naga i opalała. Dotykałem tej przymierzonej skóry z podziwem. Była taka aksamitna i pachnąca, gdy wcierałem olejek. Ale nie zawsze było tak przyjemnie i wygodnie. Zdarzają się skóry niedomyte i zawszone, z domieszką włóczęgostwa, ale w moim przypadku nie mogę sobie pozwolić na komfort wybrzydzania, jak nie ma w czym wybrać, to biorę z wieszaka co popadnie i zakładam następną z brzegu. Trafiały się też stare, znoszone i wysuszone skóry, nawet śmierdzące molem. Niedobrze mi się wtedy robiło, ale cóż, nic na to nie poradzę, że ludzie to zaniedbane narzędzia, a ja tylko w taki sposób mogę utrzymać swoje natchnienie w jednym ciągu. Dzięki różnorodnym skórom moja powieść nabiera swojej świeżości i nowych wątków. Wypożyczają je tylko na dwadzieścia cztery godziny, i nigdy nie można wziąć dwa razy tej samej sztuki, taki jest warunek. W tym czasie muszę jak najwięcej wyciągnąć od właściciela skóry przeżytych emocji i przelać je na papier. Po tym czasie niestety zaczynają wietrzeć, a moja pamięć słabnie. W wypożyczalni trzymają je w specjalnych foliach z żelem, niestety ja takich nie posiadam. Dlatego im więcej przymierzam tym więcej piszę. Zresztą nie tylko, bo jak skóra młoda i więcej w niej energii, to ruszam się, pływam, biegam, a nawet podpieram laską, gdy trafi się egzemplarz ze sporym przebiegiem i ledwo mogę dojść do klatki po maratonie do delikatesów po parówki z indyka. Odkąd zrobiła się moda na przymierzanie cudzych skór to ludzie szaleją, wyszło na jaw, że mają właściwości odmładzające. Zawsze gdy kończę powieść, robię sobie kilka tygodni przerwy, żeby się nie odzwyczaić od własnej skóry, która i tak po przymierzeniu tylu innych wydaje się przez dłuższy czas trochę za włochata, nieserdeczna i szorstka, normalnie jakby mnie nie chciała z powrotem. Jest to doświadczenie pozostawiające niehigieniczny posmak, nawet dziewczyna mi mówi po zbliżeniu, że jestem wtedy taki jakiś nie do końca swój, nie potrafi tego dokładnie określić, ale jakby poliestrowy. Dlatego ograniczam się do przymierzania tylko podczas pisania. Jak piszę to przymierzam. Jak nie piszę to nie przymierzam. Bardzo mi to odpowiada. Ostatnio otworzyli obok mnie nową wypożyczalnię. Mam nadzieję, że moja dziewczyna nie wpadnie na pomysł przymierzenia skóry jakiegoś faceta, tak z ciekawości, na przykład włocha, żeby go sobie podotykać, wyczułbym to natychmiast.