16 lutego 2017
Imitaklada cz. II- OSTATNIA
IV.
Budzę się z zakrwawioną łepetyną na środku jezdni. Nieźle walnęło z wnętrza Komunikatora. Na chodniku dziura wielkości... nie ma żadnego chodnika. Jest lej. Dymiący krater z mięsem, cegłami i żelazem. Po moim niedawnym rozmówcy nie został nawet ślad. Zdmuchnęło, wessało, dało pstryczka, by wzleciał w kosmos i został tam. Biedny stary dewota. Wieczność i Pustka krążą teraz nad jego głową. Śpiewają psalmy.
Dźwigam się z wielkim trudem. Wkoło krajobraz jak po Siódmej Wojnie Światowej.
Młoda blondynka trzyma się za zakrwawione ramię, płacze. W zasadzie piękny obrazek. Maryja Marilyn Dziewica Monroe zderzyła się z ciemną stroną, zajrzała za kotarę i okazało się, że dyrygują nami diabły, a ona w zasadzie jest jednym z nich. Tylko czystszym, towarem eksportowym rzuconym na rynki zachodnioeuropejskie. Diablica nieświadoma swych mocy poznała bliźniaczkę.
Na ulicę sypie się drut kolczasty z iskier. Ostry, lodowy prąd.
-Uważaaa....
No i po dziewczynie. Błoto i kapuśniak ciekną z rozpłatanej głowy. Wyładowanie zmieniło ją w rozbity talerz. Szkoda, takie nieszczęścia potrafią niekiedy łączyć ludzi. Nagle, z głupia frant, w samym sercu rozpierduchy, uświadamiam sobie, że maniakalnie, panicznie, obscenicznie nienawidzę rapu i hip hopu. Od wieków staram się unikać wszystkiego, co z tym związane. Chyba tylko schizofrenicy mają taką gonitwę myśli: siedzę pośród zwłok, szczątek zwłok, rączek, nóżek i korpusów, w miejscu gdzie naprawdę nieźle przywaliło, i zastanawiam się kiedy ostatnio z własnej woli słuchałem tego typu muzyki. Nawet, gdy ładują mnie do karetki. Zero! Ani jednego czarnucha, czy wiggasa.
Pewnie jak zwykle System zaburza pracę szarych komórek. Ale nie dam się. Niedoczekanie. Odkąd nałożono ten myślowy internet- ciągle się psuje, wali złotymi kamieniami.
Podejrzewam, że ma pasożyta, całego z drogocennych materiałów. Skarbiec wewnątrz cyfr, zaszyfrowane bogactwo. Komu uda się rozwikłać zagadkę, wejść do Tego, Co Niszczy?
Karetka kołysze się, pędzi przez miasto. Chyba do psychiatryka, bo ciągle bredzę o hip hopie. Światu się trochę pochrzaniło i przelał na mnie część wariactwa, wspólnie z siostrą- Rzeczywistością wleli mi w gardło Substancję. Gdy tak kiwałem półprzytomnym łbem, przypięty pasami do noszy, gdy sanitariusze klepali mnie po twarzy, myśląc, że jestem w szoku starali się ocucić, Substancja gęstniała. Cały tlen, azot, wodór pokrywał się czymś na kształt jedwabnej, albo aksamitnej soli. Każda cząsteczka.
Wirus z kruszców niszczy System, wywraca naszą wszechjaźń na drugą stronę. Zapisuje tam zaklęcia, które później oddziałują na użytkowników. Złote kamienie są jakby negatywem Substancji, jakiej doświadczam. Coś jak medytacja w medytacji, przejście nie na drugą, ale na trzecią stronę. Spuchnięcie.
To-Niszczące, bliźniak Systemu, któremu nie nadano nawet nazwy, by był w nas, intuicyjny, odruchowy, ten systemowy wirus, śmiertelna choroba wypełza na powierzchnię. Przebija się przez wszelkie zapory.
Z początku tylko sypała gradem kamieni, małych jak kurze jajka. Potem doszedł radioaktywny prąd, każde przebicie równa się tragedii.
Szczerozłote, trujące głazy.
Mechanicy ciągle grzebią się w Systemie w poszukiwaniu gada. Bez rezultatu, wszystko wydaje się być w porządku.
Gdyby się dało, już dawno powinni to wyłączyć w diabły, dać na przeczekanie.
Może dokona samonaprawienia.
V.
,,Masz zbyt efekciarskie przemyślenia. Tego nie da się czytać, nie da się słuchać. Wstyd, żeby taki duży chłopczyk błąkał się, gryzł na oślep. Prawda leży przed tobą na talerzu. Wiesz, co psuje Komunikator? Kropla. Kro-pe-lecz-ka..."
Faktycznie, głos dobiega z unoszącej się w nieprzeniknionej ciemności, małej kropli.
Czuję, jak wirują w niej tornada światów, galaktyki, mgławice. To maleńki ułamek morza, w którym mieszka sam nieistniejący Bóg. Ten największy, bajkowy wilk, który zdmuchnął wszystkie domki, zjadł wszystkie babcie.
I wtedy dociera do mnie: teraz jest era, gdy Substancja pożera System. Za rok, sto, w następnej erze geologicznej- to ona będzie zjadana przez System, który do tego czasu zdąży wchłonąć nasz świat. Bo świat to tylko pamięć oprawiona w bursztyn, korę i szkło.
Widzę siebie po drugiej stronie, siebie z ery Kropli. Jestem wszechmocny, zatapiam nieba, piekła, łamię maszty Noemu. Wszyscy czujcie mój gniew. Czytam w myślach swoich dzieci- Złotych Cielców. W mózgach mają tylko hip hop.
VI.
-Ej ty, fiksant pieprzony- ciszej tam...
-...Gdzie ja w ogóle...?
-Hotel Sawoj, siedemdziesięciogwiazdkowy, he he he.
Wraca mi świadomość. Musiałem nieźle wierzgać, koc leży aż koło wyra Ryy.
Biorę fajki i wychodzę z zaduchu, z przepoconego powietrza. Przed barakiem kwitnie wiosna- jak powiedziałby jakiś szczeniak- grafoman.
Drżenie uchodzi, wsiąka w ziemię. Inhaluję się szlugiem. Z wysokości wartownik, człowiek- pies z pukawką gapi się tępym wzrokiem.
Może quasi-filozoficzne sny są odskocznią od tego całego gówna? Reakcją obronną organizmu? Może nocami jestem wężem- niebem pożerającym przyziemną, spękaną rzeczywistość? A po śmierci wypłynie z ciała, niczym Kropla drążąca skały... Cały obóz, nawet gadziny, rzucą się, będą wydzierać, walczyć o choćby okruch złotego snu... Ech, chyba bierze mnie pierdolec.
Dobrze, że dla więźniów jest blokada na System. Kto wie, komu zawracałbym dupę i co gadał...
VII.
Codziennie szukam się we wnętrzu Kropli. Podczas porannego apelu, roboty, wieczornego apelu.
Czasami wydaje mi się, że z każdą godziną jestem bliżej. Ponieważ uważają mnie tu za świra (nie bez przyczyny- swoją drogą) nie muszę zapierniczać przy wybieraniu herdewinu. Kto dopuściłby wariata do maszyn?
Robię wszystko i nic. Przynieś, wynieś, pozamiataj. Siedź cicho, prostaczku, a dostaniesz papu. Pobełkocz pod noskiem, zapal papierosa. Jedynie Viki w miarę mnie lubi. Pozostali - tolerują z konieczności. Nie mam wrogów, tak jak nie ma ich dajmy na to kostka mydła.
-Słyszałeś? Podobno mają nas podłączać do ocenzurowanej wersji wszechjaźni? Kwadransik dziennie, przed snem.
Zajebiście, co nie?.
-Wiesz, Viki, zastanawiam się, czy jest dla ciebie miejsce w Kropli. Czy weźmiesz udział w dziele zniszczenia.
-Pajac. Podłogę byś umył na pierwszym!
Mniej więcej tak przebiegają nasze rozmowy. Mimo to prawie podoba mi się. Fajna laska, pomimo tej cholernej wagi. Musi mieć około... aż strach zgadywać. Sto dwadzieścia? Więcej? Brrr...
Zapowiedziana ,,marchewka"- wejście do Systemu. Oczywiście obowiązkowe. Stoimy na placu w dwuszeregu. I trach! -nad obozem rozkwita brązowa paproć.
Po raz pierwszy odkąd tu trafiłem czuję się poniżony. Zdehumanizowany. Nie chcę tego być częścią tego gówna!
Staram się wyobrazić seks z Viki. Zająć czymś myśli, byleby tylko nie biegły w stronę napierającej coraz bar...
Unoszę się w planszy z oczojebnym napisem: WITAJ. POŁĄCZ SIĘ. ZASMAKUJ.
Nie wiem czemu, ale skojarzyło mi się ze sprzedażą bezpośrednią. Wszechjaźń do sprzedawania garów Zepter i odkurzaczy Rainbow.
Wrzucono mnie do szamba i łaskawie pozwolono wybrać, w którą stronę płynąć.
Spróbujmy połączyć się z grubiutką. Ściana, nadaje z kimś. To może muzyczka... Słaby wybór daliście, panowie psiarnia.
Sam hip hop. Wbrew sobie nie będę słuchał.
O, ktoś ,,puka". Czuję impulsy. Co, Env? Czego może chcieć ten kocmołuch?
Env, obozowe popychadło, podobnie, jak ja. Zezowata i chyba po przebyciu heine- medina. Kuleje, ma pryszcze i wiecznie przetłuszczone włosy. Chodzi brudna jak nieboskie stworzenie. Jest angażowana do najgorszych zajęć: sprząta kible, pierze majty innym więźniarkom, w zasadzie jest czymś w rodzaju cwelówy. Tylko nikt jej nie gwałci, emitery far klar.. klat... no, tych fal, co odbierają popęd są włączone na full. Nikomu nie chce się nawet myśleć o seksie, jak dzieciom albo eunuchom. Faceci zapomnieli, co to wzwód. Plemię kastratów.
-Słucham?- myślę słodko. Staram się być miły.
-Kochaj się ze mną.- słyszę pod czaszką. Do impulsu liter dołączony jest piktogram- czerwone serduszko.
Że co? Chyba śnię! To prowokacja?
-Nie mogę... bez ciebie...-stęka ,,amantka", żesz kuźwa ją mać.
I wyświetla mi przed oczami ogród. Jaskrawy, puszysty, ogród z obrazka wykonanego na plastyce przez piątoklasistkę. Ptaszki świergolą,
z pięciokilogramowych jabłek płynie karmel, po prostu sielanka, aż shaftować można.
Nagle zaczynam rozumieć: to Kropla! Substancja mająca zniszczyć Komunikator, wywrócić go do góry bebechami!
Czym tak naprawdę jesteś? Wykraczasz poza żałośnie dziecięce imiona Jezus, Viki, Szatan. Udajesz Env, najbrzydszą i najbardziej poniżoną ze wszystkich. Święta asceza.
Efekt Kropli: jedna może być falą tsunami niosącą zagładę dla obozu. Przeklętego miejsca, do którego trafiłem za działalność na szkodę Systemu bez nazwy. JKZW, Jestem Który Został Włączony, tak powinni go nazwać.
System Królem, System Panem- powinni śpiewać w świątyniach cybernetyki.
Olbrzymi mózg elektronowy na ołtarzu. I kobiety świątynne, zaspokajające jego rządzę dominacji. Kapłanki zamieniające się w liczby.
Krzywe oko Env to przecież żółtozłoty meteoryt, kamień- wirus. Oko cyklonu.
Chodź, piękna, boska Env. Zdejmij łachmany.
Kładziemy się w kwiatach. Na wszystkich kanałach- zakłócenia.
Świat wchłania się, zalecza. Prawda i kłamstwo- to tylko wyładowania na powierzchni kamiennego mózgu bożka.
Posągu, do której się modlą durnie.
Podaję rękę prawdziwemu Bogu. I drę go na strzępy. Był tylko listą zakupów.
N A J B A R D Z I E J
-Nie jest dobrze, Florek. Nie opisałeś, co działo się pomiędzy jazdą w karetce, a ocknięciem się w obozowym baraku. Jak próbowałeś zniszczyć System. Swoją drogą- mniej ,,Matrixa". No i ta gruba Viki- ledwie o niej napomknąłeś. Niedookreślona. Chyba nic z twojej pisaniny nie będzie. Ale próbuj, chłopie, próbuj dalej.
Dżery odkłada zeszyt z wypocinami. Gadamy jeszcze przez chwilę. Wsadź se szczerość, Jurek- myślę.
Ulica jest w kolorze butelkowym. Przenoszę się w- odkurzony z sepii- początek dwudziestego wieku. Nowoczesność, obecny rok mogą się wypchać. Nie dostrzegam ich, niech zgniją w trawie, jak zdechłe myszy.
Starsza damulka osłania się od słońca parasolką. Obok druga, prawie dziecko. Może wnuczka?
I widzę je, choć wiem, że -odkąd pamiętam- w miejscu, gdzie stoją jest sklep obuwniczy.
Mijają mnie szklani ludzie- widma, do których gatunku coraz bardziej należę. Mocuję się z rzeczywistością, by wyrwać ją z korzeniami, za życia przejść do czasu przeszłego i pozostać tam. Podróżować przez epoki nie ruszając się z miasta.
Wreszcie- zgubić się, dotrzeć do początków cywilizacji. Odnaleźć Odpowiedź.
Znam człowieka, którego dom zjadły psy. Dosłownie. Po śmierci żony starszemu panu pomieszało się w głowie, doznał manii zbieractwa i . założył w chałupie hodowlę czworonogów. Nie wypuszczał ich na dwór w obawie, że uciekną. Kilkadziesiąt psów w kuchni, pokojach, łazience. Oczywiście nie odrobaczał żadnego, nie szczepił. Kał, mocz, smród. Niekontrolowane rozmnażanie się. Gryzienie mebli, gryzienie ścian. Wreszcie sytuacja wymknęła się spod kontroli, biedak nie miał nawet na czym spać, bo łóżko doszczętnie rozszarpały pupile. Po jakimś czasie właściciel oddał dom walkowerem i przeprowadził się do komórki. Dobrzy ludzie dali starą wersalkę.
I tak półżyje- półwegetuje całymi dniami na ławeczce w parku. Wieczorem idzie do hurtowni czy innej masarni, za grosze kupuje przeterminowane mięso. I wraca do psów, pełnoprawnych gospodarzy domu. Nikt nie wie, ile ich jest, pewnie nawet ona sam.
Znam człowieka, którego dom zjadła myśl. Siebie. Nie pamiętam, jak brzmiała, ale -odkąd pojawiła się w głowie- rządzi moim życiem. Uciekam przed nią, gdzie tylko się da. Śpię w pustostanach, na przystankach, pod mostami.
Z domu wyrzuciłem wszystko, co się dało. Przedmioty były napromieniowane światłem tej przeklętej myśli.
Sam też jestem skażony. Dlatego uciekam po raz drugi. W wymyślanie historyjek. Liczę, że uda się odwrócić klątwę, w zakamarkach pamięci znajdę odpowiedź na pytanie- czy warto?
Kiedy moja psychika będzie dość silna, by przełamać barierę, której istnienia nikt nawet nie podejrzewa?
Z każdym dniem jestem o krok dalej od teraźniejszości. Złoty piasek w klepsydrze zbryla się.
W kogo pierwszego rzucę kamieniem?