Proza

Florian Konrad


dodane wcześniej pozostała proza dodane później

19 lutego 2017

Chłodomorzec (cz.III)

Ja- w bezokoliczniku, człowiek znikąd, bez tożsamości. Kłujące, szklane promienie to rzęsy. 
Trójkątny dach pensjonatornicum z wpisanym w środek, wszystko widzącym okiem. Źrenica, czarny wyłom w chmurach. Łodygi- nerwy wzrokowe, obraz płynie korzeniami aż do roztrzaskanego mózgu. Tam scala się, składa na nowo, ale niepodobny. Inny niż wcześniej, prawdziwszy. Ociosany z kory, świeży, nowo zaludniony. Obraz, na którym wyrastają miasta, całe cywilizacje, obraz surowych pustyń, drewnianych galaktyk, słojów, żywicznych ścieżek, w których zastygły skrzydła i żądła owadów. Rosnąca w dżunglach, na polanach, w tłuszczu i asfalcie, w pokruszonych mastabach, we wnętrzach sarkofagów, pod budkami z piwem, w opuszczonych szybach kopalni, w wodzie destylowanej, wielka paleta barw. A wszystkie są lśnieniem, kruchym wolframem, zwarzonym mlekiem. A wszystkie można zmieścić w przepalonej żarówce.
Pod betonowym hełmem, w ziemi, spoczywa Ogniwo. Maska diabła, zimny, trzeci obraz. Jeszcze żywszy, najgłębiej zaszyfrowany.
Gdyby móc skosić jasną, nocną łąkę, zżąć wszystkie kwiaty, stłumić ten blask, dogasić skrzące się minerały, by potem rozniecić je na nowo, łączyć, zszywać, z czasem ukazałby się skrawek Trzeciego. Jednak całości nie sposób dostrzec, jest tylko wymysłem głupców karmionych telewizyjną breją. Całość nigdy nie powstanie, zakazano jej istnieć. 
Mówią, że oko widzi tylko gwiazdy i wszystkie odcienie powietrza, że jest ślepe na ludzi. Inni twierdzą, iż ostatni obraz to wcale nie urojenie, fatamorgana, że kiedyś jakiemuś śmiałkowi uda się dotrzeć, rozplątać, odczytać. Modlą się w tej intencji do flag, pomników, stawiają barykady, dzielą się na frakcje, obozy, zwolenników i przeciwników, zarzynają, prowadzą niekończące się wojny. Tworzą chaos, roją się, burzą, szumują, lepią bloki, plastry ze śliny, gdzie trutnie płodzą pokolenia trutni. Kastraci, niemowy, hermafrodyci, mający w życiu tylko jeden cel, jeden nakaz: drżeć. Kłębić się, bić pianę. Epileptykon, nasiona pożerane i wydalane przez kreatury, indywidua, bestie.  
Z nawozu wyrastają Pensjonatornica, warzywa podlewane zwierzęcą krwią. Oko jest w środku martwe, wyłupione. Pozostała po nim wyłącznie jaskinia, tunel pełen narośli. Stalaktyty, bezwartościowe błyskotki, kamienie księżycowe. 
Oczodół jest negatywem trzeciego obrazu, szkicowaniem srebrną kredką w smolistym dymie, zwęglonym ciele. Taniec pszczół, wykrzykiwane hasła, rozpaczliwe próby oblania światła benzyną, by zapłonęło w nim jeszcze wyraźniejsze, trwalsze światło, ta cała burza w szklance wina, wszystko po to, by przenicować wielki, nieistniejący gobelin. 
Ze wschodu leci żółty pył, czerwone wstążki. Słyszę, jak się przejaśnia, jak wznosi się jasna czasza. Bąbel gazów, limfy, oparzenie słoneczne.
Niebo dźgają pierwsze race, sztuczne eksplozje. Na ulice wylegli transparenciarze, nosiciele plam farby.
Każdy ma matowe, sztuczne oko, pożałowania godną protezę osobowości, przepaskę zakrywającą brak poglądów.
Pod grubymi skórami plastikowa percepcja, filozofia z carrefoura, uczucia niskosłodzone, pełne konserwantów. 
Barbarzyńcy depczący szkic drugiego obrazu, profani przed relikwiarzem z kości psa. Są w nim: okruch, drzazga, kropla. 
Podejdźcie bliżej, z pochodniami w łapach, pełni pogardy i nienawiści. Spójrzcie mi w twarz swymi pustymi tęczówkami, pełnymi kurzu ustami wykrzyczcie, że jestem świrem, idiotą. Zdzierajcie, cały czas zdzierajcie podeszwami szkic. 
Wybierzcie spośród siebie kapłana i trefnisia, drugiemu dajcie do rąk jabłko i berło, pierwszego zamknijcie w ciemnicy. 
Szukajcie im żon pośród małych dziewczynek i dziwek, porywajcie córki biedaków, opłacajcie kurwy. Wyświęćcie synów błazna.
Srebrne dzwoneczki na ich czapkach, jak iskry.
...ding... ding... ding... 
Szczątkowa melodia, w której jest ukryta cyfra. Po zsumowaniu powtarzającej się nuty otrzymacie trójkę, mały płomyczek.
Nie starczy, by podpalić choćby jeden kwiat, by zburzyć Pensjonatornicum.
Ale o tym wiem tylko ja, tylko ja...
 
*** 
Znów jestem w sali. Mętne powietrze, ktoś zastąpił tlen trocinami.
Kamila ciężko oddycha. Jest podłączona do dziwnej szafy z kółkami. Po małym ekranie suną zygzaki.






Zgłoś nadużycie

 


Regulamin | Polityka prywatności

Copyright © 2010 truml.com, korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu.


Opcja dostępna tylko dla użytkowników zalogowanych. zarejestruj się

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1