22 lutego 2017
Gnil cz.II.
Podchodzę i pozwalam sobie na zbyt wiele. Namiętnie, o wiele za namiętnie jak na kogoś de facto obcego, całuję ją w szyję. Nie w policzek, jak brat, jak siostrzeniec nielubianą ciocię. Jak przyszły facet, kochanek in spe. Edyta jest nieco zaskoczona, spodziewała się kwiatów, odrobiny szarmanckości. A ze mnie wylazł napaleniec. I dobrze, niech nie będzie niedomówień, niech od razu wie z kim ma do czynienia.Starsza córeczka jest jeszcze w gimbazie, młodszą o dwunastej trzeba odebrać z podstawówki. Dziś wcześniej kończą.Były mężulek od ponad roku układa sobie życie z inną. Zostały po nim długi i mercedes- strucel. No i dzieci.-Zatrzymaj się. Wjedź w tę dróżkę- mówię pokazując ścieżynkę w samym środku lasu.-Po co?- Edyta jest zaskoczona.-Tak sobie. By się pocałować. No przecież cię nie zgwałcę, do cholery- rzucam z uśmiechem, by rozładować napięcie. Średnio się udaje. Nie bez ociągania dziewczyna (wiem- kobieta, jednak wolę o niej mówić ,dziewczyna", tak jest po prostu sympatyczniej) skręca w ścieżkę. -Głębiej, bo będzie nas widać z szosy. -Co ty chcesz...?-Dobra, tu może być. Nic złego. No daj buzi. Proszę.Mój język wpełza w cętkowane usta laski. Znów okazuję się być zbyt śmiały, ręka powoli przesuwa się po jej piersiach. Zmierza w dół. Całujemy się jak na dawnych romansidłach. Namiętnie, czule. Spragniona dłoń gładzi podbrzusze. I wtedy przesadzam, rozpalony dotykam krocza Edyty. Niby nic obleśnego, bo przez spodnie, jednak napotykam opór. Laska odpycha moją dłoń. Każe przestać.Diabelnie trudno jest w takiej sytuacji ugasić żar, schłodzić się, zwyczajnie odpieprzyć. Jednak, posłuszny nowej Pani grzecznie odrywam się.-...szepraszam...-szepczę z pokorą. Przecież nie chcę wszystkiego schrzanić już na starcie!-...ale jeszcze nigdy z żadną... Nie byłem tak blisko z kobietą.A co będę zgrywać macho? Albo dziewczyna to zaakceptuje, przyjmie mnie z wszystkimi wadami (diabelnie dużo, w tym największa- bycie panem- dziewicą) i zaletami (nieliczne i głęboko ukryte), albo okaże się pustą prostaczką, wyśmieje brak doświadczenia i puści w trąbę.I jeszcze obsmaruje w internecie. -No coś ty, naprawdę?-A, jakoś tak głupio wyszło. Co ci będę... Próbowałem parę razy. Aż wreszcie, po n-tym niepowodzeniu uznałem, że widocznie tak ma być, że już pozostanę... no wiesz...Poza tym bałem się ,,wpadki", nie chcę niechcianego baho... dziecka. a w moim przypadku każde byłoby niechciane.-Czemu?- Edyta wytrzeszcza przepalone oczy.-Bo nie nadaję się. Taki typ charakteru, antyrozpłodowy. Kto mnie zapewni, że urodziłoby się zdrowe? Nie mam niby obciążeń genetycznych, nikt w rodzinie nie cierpiał na przewlekłe choroby, nie było upośledzonych. Ale skąd wiesz, że nie padnie akurat na moje dziecko, że w serpentynach DNA nie czai się jakieś skurczysyństwo, by wyleźć, ujawnić się akurat w nim? I co? Nie ma jasnowidza, co zagwarantowałby, że nie przyjdzie na świat... z Downem. I będzie męczyć i siebie i mnie. Możesz to nazwać skrajnym pesymizmem, ale to twarde stąpanie po ziemi. Czasem, zwłaszcza w tak kluczowych sprawach trzeba czarnowidzieć. By potem nie wyć baranim głosem. - rozgaduję się. Dziewczyna patrzy z ukosa, jakby nie wierzyła że po ziemi mogą chodzić cudacy o tak dziwacznych poglądach. Że gdzieś w Polsce żyją ludzie mający ostre skały pod czaszką.-Przepraszam. Wszystko popsułem- dociera, że roztrajkotałem się jak idiota, wyrwałem z ,,mądrościami" jak Filip z konopi.-N... nie. Może troszkę. -Jestem gbur nieobyty. Dzikus z buszu.IV. Wujcio-Przejdę się. Pozwiedzam miasto- mówię zapinając koszulę.-Jeszcze poznam Anię i Nikolę. Na wszystko trzeba czasu. Nie tak hop- siup, na szybkiego.-Gdzieś ty się taki... uchował? -dotąd smoliście czarne tęczówki dziewczyny przybrały barwę lakieru W 124.-Samo wyszło. Przecież nie ślubowałem w kościele czystości i celibatu, he he. Romantyk wziął górę nad jeba...sorry. Po prostu nie umiałem, nie chciałem tak całkiem bez miłości. Jak knur.- A teraz to co?-A teraz się zauroczyłem. Zabujałem na maksa. Dobrze, wysadź mnie w centrum. Poszwendam się. Mam trochę kasy, wezmę taryfę na dworzec.-Nawet nie wejdziesz? Co z tobą, kuźwa?-Nic. Nie chcę od razu robić za wujka, za przyszywanego tatusia. Dzieciaki pewnie mnie nie zaakceptują i będą miały rację. Sam bym był źle nastawiony do takiego fagasa, który... Cieszmy się tym co przed chwilą było. Tu, w lesie, w samochodzie, poza światem. Tu nie dociera światło, wścibskie spojrzenia sąsiadek- żmij. Konspiracja. Nie wiem do końca po co, ale trzymaj wszystko w sekrecie przez pierwsze dwa- trzy miesiące. Proszę.Nadąsana Edyta zapala rzęcha. Klekoczący diesel próbuje się wyrwać spod maski, wypaść i rozsypać w drobny mak. Kupa oleistego proszku, zmielonych trybów w kształcie silnika ledwie ciągnie blaszaną budę do przodu. Grat, ale o niebo lepszy od mego tikacza.V. Florian Szandor La VeyGranice pękały, mury dzielące mnie i Edytę miękły. Cegły niczym kisiel, zaprawa składająca się wyłącznie z wody i ziaren kawy. Im bardziej spoufalałem się, tym mocniej mi odbijało. Sprawdzałem na ile mogę sobie pozwolić nim usłyszę pas/ dość/ spieprzaj. Zaczęło się od świntuszenia w mailach. Opisywałem niestworzone praktyki seksualne, które chciałbym wypróbować z Edytą.Potem począłem wysyłać nagie selfie. Codziennie robiłem kilka- kilkanaście fotek ,,klejnotów". Dwa tygodnie po pierwszej ,,randce", o ile można tak nazwać seks w aucie, zaprosiłem Edytę do siebie. Dzieciaki miały zostać u dziadków.-Gdzie jedziemy?- pyta dziewczyna orientując się, że dawno minęliśmy Hempalin.-Zobaczysz.Znów dostrzegam przerażenie w jej oczach. Przypominają grudki węgla.-Wieś nazywa się Chowalnica. Bardzo adekwatna nazwa. Podobno sto- dwieście lat temu mor za morem dziesiątkował mieszkańców. Albo wykosił wszystkich. Przeklęte miejsce, nawet hitlerowcy tu nie...-Chcesz mnie przestraszyć?-Nie, skądże. Raczej wprowadzić w klimat. O- prawie jesteśmy na miejscu.-Gdzieś ty nas wywiózł?-Musimy przejść kawałek. Dawno nikt tu nie mieszkał i sąsiedzi- chujce zaorali drogę- wskazuję ledwie widoczną zza krzaków i drzew samosiejek zardzewiałą blachę chałupy. Z tej perspektywy wygląda jak wyłaniający się z trawy prawdziwek.Edyta, po początkowym zdziwieniu wraz ze mną przedziera się przez krainę traw. Puszcza wiązankę szpetnych przekleństw, gdy potyka się i niemal ląduje twarzą w zagonie kartofli.-Uważaj, tu jest prowincja, nie miasto, na każdym kroku można stracić życie- żartuję głupkowato.Nie mam kluczy, ale nie są potrzebne. Drzwi lata wcześniej wyważyli złodzieje. Nie obłowili się, prócz pajęczyn, mysich bobków i kurzu niewiele zostało w chacie po dziadkach.Nie zaprzątałem sobie głowy naprawianiem zamka, mógł wchodzić kto chciał. I tak nie było czego ukraść.-Niezła imprezka musiała być- pokazuję oderwany szczyt wersalki. -Jakiejś pannie tak dogodzili, że aż nogami rozłamała.Wybuchamy śmiechem. Otwieram okno, by wpuścić trochę lasu. Wyrzucam puszki po piwie, pustą paczkę durexów.-Niezły burdelik zrobili. Od tej chwili to będzie nasza katedra. Oko cyklonu- wygłaszam z emfazą.-Co?-Patrz. Gromnice, woskowe. Jeszcze babcine. Wczoraj przemalowałem- wyjmuję z plecaka zawiniątko. Świece zanurzone w czarnej farbie.Zapal. Pierwsza noc nowego porządku.-Jebnięty jesteś?-Tak. W porównaniu z bezrozumną masą społeczeństwa, z dumą muszę przyznać- tak. I pozostanę. Po czym wyciągam pędzel i puszkę olejnej. Moment później na ścianie, na nieco zawilgoconej tapecie w zygzaki wykwita odwrócony pentagram. Szatańska gwiazdka obleśnie ścieka, rozmazuje się. Jakby płakała, albo targały nią torsje. Pentagram rzygający świadomością własnego istnienia. Czyż to nie piękne? Tak rozpoczęło się wariactwo, moja szalona ucieczka w głąb legend. Zagrzybiona rudera, pałac pośród ciężkich jak głazy kropel rosy. Seks spowity lepkimi nićmi. Drażniący zapach czarnych smug. Tak pachnie rodzący się las. Bór bez granic. To niesie się z dachu, spada z drapiących dziurawą blachę gałęzi. Dobrze, że nie ma drogi, nikt poza okolicznymi szczylami nie pamięta o tym domu. Stworzę tu świątynię, Edytko. Stworzę tu rzeźnię. Zobaczysz, po deszczu nie będzie tęczy. Chmury z waty szklanej zasnują niebo. Na środku kuchni, obok fajerek wyrośnie dąb. Od pierwszych chwil będzie uschnięty. Martwe drzewo kiełkujące z zacieków, z odwróconej gwiazdy.Szkielet na połamanej wersalce.