4 marca 2017
Larwoterapia (cz.II)
O cokolwiek zapytam- jestem zbywany. Wszyscy wiedzą wszystko, nikt nie ma o niczym pojęcia.
Podejrzewam, że kryta eternitem chata na odludziu jest niczym kalka, przechodzą przez nią prawdziwe słowa, myśli i postaci. Zostawiają prześwitujące blizny, wyżłobienia w powietrzu. Rzecz jasna nie dostrzegamy ich, para oczu na trzy osoby to żałośnie mało. Nie można tym nawet zobaczyć pojedynczej litery. Patrzę w niebo srebrnym, lewym okiem. Nie ma w nim źrenicy, tęczówki, jest mgła, bielmo, dym papierosowy.
Biedna Eldi jest najbardziej skrzywdzona przez los, urodziła się z cholernymi piłeczkami do ping- ponga zamiast oczu. Nigdy nie widziała światła, drzew, nawet małpoluda Bena. Diabelna choroba genetyczna. Mama była nosicielką zarazy i przekazała ją nam. Skażone potomstwo- chłopcy nie widzą na lewe oko, dziewczynki na oba. Sama, oczywiście też była ślepa. Przynajmniej tak twierdził tato, niech mu ziemia lekką będzie. Ponadto Jim jest dotknięty debilizmem, a ja przyszedłem na świat jako eunuch.
Wiem, że to niemoralne i obrzydliwe uprawiać prawie kazirodztwo, ale nie znam innych dziewczyn poza El.
Czy one w ogóle istnieją? Czy też chałupa otoczona nieprzebytymi lasami, pustyniami jest centrum świata, a nasza trójka to jedyni ludzie?
Skubany Ted nie pozwala mi ruszać się z domu, mam opiekować się siostrą, podczas gdy on- nieudolnie- zajmuje się wszystkimi sprawami.
Nie chcę uciekać, choć życie tu niekiedy jest piekłem. Nigdy nie próbowałem dać nogi za siódmą górę, za siódmą rzekę. Tak diabelnie boję się nieznanego. Przyzwyczaiłem się, że zamiast rzęs mam drzazgi.
V.
Czwartego dnia miesiąca Vl7ax ojciec poczuł się bardzo źle. Nie wiadomo, co mu było, miał nagły atak wszystkich nieodkrytych chorób. Przed południem, gdy słońce było beżowo- niebieskie położył się do łóżka i już nie wstał. Twarz mu popękała, skurczyła się, zaczął przypominać stertę suszonych śmieci, mocno przejrzały owoc. Obyło się bez melodramatycznych ostatnich słów, pożegnań, rad na przyszłość, siwy człowiek został po prostu wciągnięty przez ruchome piaski, utonął we własnej schorowanej starości. Oddychał coraz wolniej, wbił wzrok w rysujący się na ścianie świetlisty romb. Na pewno zdawał sobie sprawę z dokonującego się aktu przekreślania. Gdy było po wszystkim nie dało się zamknąć mu ust, jakby nagle skamieniał. Dopadł go silny rigor mortis. Biedny, niepotrzebny pomnik zapomnianego bohatera. Pochowaliśmy go w ogrodzie pod świerkiem. Dwa tygodnie później pijany Dan pierwszy raz zgwałcił Eldi. Specyficznie pojmowana żałoba. Podczas gdy ja ciągle miałem przed oczami konającego tatę, bydlak krzywdził niewinną El. Nigdy mu tego nie zapomnę. Są rzeczy niewybaczalne.
Wolałbym, by mnie codziennie bił, katował bez powodu, ale dał spokój siostrze. Jest taka kochana...
Często myślę o zabiciu Teda, gdy będzie spał. Żeby tak podkraść się z siekierą i jeb! Jednak zawsze rezygnuję, jestem tchórzem, żałosnym kastratem bez krztyny męskości.
Przecież gdyby zorientował się powaliłby mnie jedną ręką! I wtedy by się zaczęło... Jeszcze posądziłby Eldi o spisek i zrobił jej coś naprawdę strasznego...
W głębi serca nie chcę nikogo mordować, nie jestem zwyrodnialcem. Pragnę być normalnym facetem, w jakiś tajemniczy sposób uzdrowić El, wypłukać jej geny, sprawić, by przestała być moją rodziną. I odejść z nią w siną dal. Albo w ostateczności znaleźć jej mężczyznę, zdrowego, bez obciążeń, ciężkiej krwi, z której rodzą się ociemniałe potworki. Zrobiłbym wszystko, by była szczęśliwa. Niech by miała z nim gromadkę dzieci, kobiety mające ten defekt są przecież płodne.
Tak strasznie potrzebuję bliskości kogoś przeciwnej płci... Wielbię wszystko żeńskie w El: zapach, smak, kruchość, delikatność, to, że jest kwiatem, który przypadkowo wyrósł w nieprzebytym mroku, ślepą gwiazdą wbitą mi pod skórę, szpilką błyszczącą na bezgwiezdnym niebie. I najważniejsze- że mnie nie odrzuca, gdy nie ma Jima pozwala się pieścić. Nie jestem zdolny do odbycia stosunku, ale nadrabiam palcami, językiem. Udaję, że robię to, co troglodyta- kładę się nagi na siostrze, jej uda oplatają mnie. Seks bez seksu, petting- nasza słodka tajemnica. Swoją drogą- wolę być ułomny fizycznie, niż umysłowo jak brat, psia jego mać.
Rozbieram ukochaną. Chciałoby się rzec- chwilo-trwaj! Niech nasz oprawca rozpuści się w zimnym deszczu wypływającym ze srebrnego, chorego oka, zeżre go upośledzenie, horyzont rozkroi na pół.
Bez niego świat wyjmuje nóż spod żeber, zrzuca kajdany. Ja i El- iskry, od których spłonie zło! Nie potrzebna konspiracji, ukradkowych spojrzeń, przytulania się w ukryciu. Jawne okazywanie uczuć porównałbym do motyla uwolnionego z pudełka po zapałkach. Strach jest jak niewidzialny skorpion, codziennie sączący jad w nerwy zębów. Okropny, nie dający się uśmierzyć ból.
Całe szczęście, że Eldi pomimo początkowej traumy, wykorzystywania przez bydlaka nie stała się oziębła. Nie wiem, co bym wtedy zrobił, gwałcić nie mogę. Chyba zmuszałbym ją do uległości, ale inaczej, niż Red- szantażem. Z konieczności znęcałbym się psychicznie nad Diamencikiem, jak ja często nazywam. Bo ma w sobie blask, lodowate, ale miłe w dotyku światło, karmelowy lód. Jej martwe oczy to zwierciadła złych duchów, które obłaskawiam, gdy zostajemy sami. Na parę dni wracają tam, gdzie ich miejsce, do czyśćców wypełnionych glinianym śniegiem, na plaże siarki.
Wyrzucam z ust przekleństwa, jęki. Spazmatycznie wiję się, jakby ciało siostry było chorobotwórcze, wywołało padaczkę. Gorące powietrze obrysowuje piersi dziewczyny, tworzy esy- FLORresy. Bezpłciowy skaryfikator obdziera ją ze skóry, śliną i sokiem z cytryny wytrawia w mięśniach kwiaty.
VI.
Mam parę cech psa. Chcąc- nie chcąc najważniejszym zmysłem jest węch. To przynęta, wabik Eldi. Jestem uzależniony od jej zapachu, o czym doskonale wie. W obecności Neda nie na wiele mogę sobie pozwolić, wszystko musi być utrzymywane w sekrecie, więc wyrobiłem w sobie pewnego rodzaju fetyszyzm. Nauczyłem się czerpać przyjemność z zakładania bielizny El. Tępak nie ma pojęcia, że często mam na sobie ciuchy siostry. Przyznaję, to nieco żałosne, jednak coraz bardziej wpadam w nałóg- konieczność jakiegokolwiek kontaktu z ciałem siostry. Z czymkolwiek związanym z nią. Niech to będą długo noszone majteczki, których będę mógł dotykać i wąchać przed upraniem, a najlepiej założyć na jakiś czas, niech to będzie jej przepocona bluzeczka.
Diamentowa El zawsze pięknie pachnie- czymś niemal zabronionym, dostępnym tylko dla wybranych. Ekskluzywne wino, za cenę którego można by kupić pół kontynentu, najrzadszy minerał, kruszec istniejący na Ziemi wyłącznie w teorii. Moja siostra to perpetuum mobile skonstruowane z pozornie bezwartościowych rupieci, nieznany dotychczas rodzaj prądu, kamyczek filozoficzny w bucie głupca.
VII.
Robiąc obrządki zastanawiam się, jak to możliwe, że choć nigdzie nie byłem- tak dużo wiem o świecie, który mnie właściwie nie otacza.
Znam pojęcia ,,radio", ,,telewizor",,komputer", ,,gazeta", jednak nie czerpałem z nich informacji. Nawet nie widziałem tych przedmiotów!
Szkoła też jest miejscem całkowicie mi obcym, mimo to umiem liczyć, czytać i pisać (w przeciwieństwie do Teda), znam na pamięć parę wierszy (skąd?).
Nie mam bladego pojęcia, w jakim kraju żyję, jednak potrafię podać jego powierzchnię, zaśpiewać hymn.
Ojciec, świećcie bogowie nad jego duszą, nie nauczył nas niczego, był mało rozgarnięty, kimś w typie Jima. Tępa poczciwina lubiąca wypić, mająca ogromne mniemanie o sobie. Krist de Nath był w swoich oczach najlepszym z gospodarzy, tytanem intelektu, bogiem agronomii. Zdawał się nie dostrzegać, w jak fatalnych warunkach żyjemy, nasze skrajne ubóstwo nazywał eufemistycznie ,,niedostatkiem". Ciągle powtarzał, że ,,jeszcze się odkuje", jakby kiedyś stracił majątek. Nie, tato nie przegrał fortuny, zawsze był biedny jak mysz kościelna. Jego niezaradność przelazła na nas, podobnie, jak ślepota od matki. W zasadzie to podobna choroba. Niedołęstwo intelektualne najbardziej dotknęło Neda, co do El nie jestem pewien, jak radziłaby sobie, gdyby mogła widzieć. Pewnie byłaby zupełnie inną osobą, wyzwoliłaby się spod tyranii Ediego.
Mamę znam tylko z opowiadań. Podobno, pomimo kalectwa była piękna, jak Eldi.
Którejś nocy, gdy miałem bodajże roczek, dotknięta lunatycznym otępieniem, albo zaczarowana, narzuciła płaszcz i wyszła w noc. Tato próbował dogonić, zatrzymać, jednak po chwili jakby rozpłynęła się. Zżarła ją ciemność, zmiażdżyła ciężka mgła. Dziesiątki godzin poszukiwań nie przyniosły jakiegokolwiek efektu. Ojciec nie znalazł nawet jednego śladu na piasku. Jakby mama dokonała wniebowstąpienia, lub została porwana przez kosmitów.
Po zdematerializowaniu się żony Krist de Nath został z trójką małych dzieci. Sam był wielkim bobasem, kompletnie nieprzygotowanym do roli ojca. To cud, że nie wydarzyło się jakieś nieszczęście, żadne z nas nie miało wypadku, czy choćby drobnego urazu. Gdzieś tam, w akwamarynowym, tłustym niebie czuwali nad nami bogowie. W zasadzie wychowywaliśmy się sami, nieopieka tatuśka sprowadzała się do nagotowania niesmacznej papko- brei z herdewinu, od czasu do czasu zrobieniu prania i posprzątaniu chałupy.
Chociaż byłem młodszy, to ja niańczyłem Eldi, pomagałem w najprostszych czynnościach, uczyłem ją życia. Każdego wieczoru opowiadałem wymyślone na poczekaniu bajki. Sięgałem do dziwnych, jakby pożyczonych od kogoś obcego zasobów pamięci.
Do dziś nie mam pojęcia, skąd wiem o tysiącach rzeczy: o wojnach krzyżowych, cesarzu Kaliguli i murze berlińskim, za sprawą jakiej magii spłynęła na mnie wiedza dotycząca literatury, poezji, malarstwa. Obieżyświat, którego nigdy nie poznałem podzielił się cząstką mózgu z Florkiem- eremitą, wzbogacił jego słownictwo, przesłał telepatycznie mądrość- najpiękniejszą tęczę. Dziękuję ci, niewidzialny nauczycielu, za Paryż i Erytreę, papieży i narkomanów, nawet za terrorystów z Boko Haram. Gdyby nie ty byłbym jak Ted- człowiek pierwotny żyjący w klatce własnej głupoty, agresji i pożądliwości. Jeśli w ogóle ten przedziwny wieloimienny, wielopostaciowy twór możne być nazwany człowiekiem.
Czemu coś go dzieli na fragmenty, zwrotki, zdania? Jest jak opowiadanie stworzone przez schizofrenika, wiersz napisany w podróży na odwrocie biletu donikąd, świstek zmięty w kieszeni. Każdy i nikt, postać o przechodnich personaliach, labirynt bez wyjścia i za razem o milionach wyjść, węzeł gordyjski. Ned- matnia, zbyt trudna szarada, tyran z klocków Lego.
Ze strachu nie zapytałem, czemu ciągle nazywa się inaczej, zmienia się jak kameleon.
Ja i El jesteśmy stali, przyrośnięci do swoich imion, on to słup ogłoszeniowy. Można powiesić dowolną treść, potem zerwać, zakleić inną.
Nad chatą ciąży zaklęcie powodujące demencję, więc mówimy o nim krótko- Ted, Jim, Ed. Nie zapamiętalibyśmy jakiegoś Symplicjusza czy Nikodema.
Czy de Nath to nasze prawdziwe nazwisko? Nie ma mi kto odpowiedzieć. Kompletnie nic nie wiem o historii własnej rodziny, o dziadkach, pradziadkach. Skąd pochodzę? Czy starzy mieli rodzeństwo?
Roślina bez korzeni na litej skale, jednooki słonecznik -samosiejka, półślepy aster. Jesteśmy trzema ziarnami. Tylko z Eldi może coś wyrosnąć.
Myję się w wiadrze. Diamencik ma czuły nos, nie chcę dla niej cuchnąć oborą.
-Śpisz?
-Już nie. Mam złe przeczucia... Coś się stało Redowi. Tak- jestem pewna. On umrze, um-rze! Widziałam to! Obraz śmieci, czarnej i skłębionej, palącej ogniem śmierci w męczarniach!- krzyczy siostra.
-E tam- wzruszam ramionami.
-Złego diabli nie biorą. A jak wezmą- szybko oddadzą- próbuję rozładować atmosferę.
Kochana często ma złe sny, w których prawie widzi. Coś majaczy przed srebrzystymi, jałowymi oczami, niedobre Mzimu zabiera ja do krainy koszmarów klasy B.
El wpada w histerię.
-Co teraz zrobimy? - wrzeszczy.
-Musimy to oblać- staram się ją uspokoić.
-Sama wiesz, co ci robił, gnój cholerny. Zwierzę.
Obejmuję siostrę. Astma z podniecenia znów odbiera mi oddech. Mam ochotę się kochać, uprawiać żałosny substytut seksu, wypróbować wszystkie pozycje z nienapisanej Kamasutry dla niewidomych i impotentów.
Eldi nie chce, jednak jakoś mało mnie to obchodzi. Prawie na siłę rozchylam jej nogi. Smakuje gęstym strachem i krwią.
Dławię się podnieceniem, serce to drżący kamień. Poza granicami Wszechświata, miliony lat świetlnych od chałupy, w otchłani zdycha tępy ogr.
Horror dobiegł końca, para bohaterów ocalała z masakry.