5 marca 2017
Precognitus
I.
Wsłuchuję się w jednostajny dźwięk jaki emituje silnik grzejniczka. Szzszsach szsszzach szszszach, jakby szeptał, że strąca kolejne pionki z szachownicy. Spadały wieże, królowie schodzili z pola gry, a on nie przestawał. Przed chwilą- przysięgam! usłyszałem, jak w dźwięku obracajacych się skrzydełek Mussollini, lub jakiś podrzędny fuhrer krzyczał dyszkantem, jakby chciał zagrzać wierne, tekturowe tłumy. Ale broń Herr Gott- nie podpalić. W takej sytuacji euforia byłaby zabójcza. Wietrzny, ciepło- straszny głos z przekonaniem twierdził, że należy wyplenić raka bezbarwności, wyrwać z korzeniami brak farby drukarskiej w ludziach. A najlepiej ich samych, oczyścić kolorowe, stabloidyzowanowe społeczeństwo z niepotrzebnych nosicieli wiedzy. Odpowiadał mu aplauz, cicho bito brawo. Nikt nie odważył się na wiwatowanie.
Mi też potrzeba wewnętrznej rebelii, puczu, wstrząśnięcia posadami. Zimna siła przemawiająca w tak dziwaczny sposób chce bym szedł do podziemi, cokolwiek przez to rozumie. Będę stąpał cicho po plastelinowych schodkach w głąb wielkiej piwnicy. Nie będzie ona śmiercią, obłędem, dokonaniem jakiegoś straszliwego czynu. Nie otrę się również o okultyzm, satanizm, czy tym podobne pierdoły. To coś znacznie więcęj, mój mały, papierowy duce. Zaraz zabije cię żar rozgrzanych do czerwoności spiral. Ja tam zejdę. Dziś, za tydzień, pod koniec życia. W wilgotnym lochu pozornie nie będzie nic poza stalaktytami, omszałymi butelkami po winie wypitym przed prapradziadków, mysich odchodów. Ale ja zobaczę. Bogato zdobione drzwi. Będą tak zmurszałe, że rozpadną się od słabego kopnięcia. Znajdę szczątki wszystkich rozbitych i zestrzelonych przez rząd USA latających spodków, rozdętą padlinę Nessie, nos Sfinksa, kamień filozoficzny (który okaże się być kamieniem nerkowym i nie Nefretete czy innej starożytnej władczyni, lecz zwykłego babilońskiego wieśniaka), przeczytam każdą tajemną księgę. Śmiejąc się z zawartych w nich bredni obrócę wszystko w pył.
Niekiedy lepiej nie wiedzieć, nie mieć styczności.
Telewizor i meble oblizują światła przejeżdżającego za oknem samochodu. Snop światła przypomina paszczę tyranozaura. Floriasic Park 3: bestia pożera mój pokój z wkładką mięsną. Czuję cuchnący oddech gadziny. Bestia zza szyby zjada książki, zeszyty z liceum, ławę, moje paranoje.
Obecnie panująca pogoda jest dobra wyłącznie dla pingwinów, niedźwiedzi polarnych i bałwanów śniegowych. Zamarzam. Lodowy t-rex najwyraźniej odpuścił. Pewnie wydałem mu się zbyt nowy, kenozoiczny. Nie przywykł do jedzenia nikogo w moim wieku, niemilionletniego.
Zapalam lampkę nocną. Na szybach Flora- flora. Ni cholery nie widać przez ten szron. Nie chce mi się kopcić w środku, by potem całą noc spać w papierosowym dymie. Trudno, naciągam kurtkę i wychodzę na ganek. Ale piździ, w twarz wieje arktyczno-polarny wicher. Jak na Sybirze. Znaczy podobno, nigdy przecież nie byłem na Sybirze. Co ja-dziewiętnastowieczny filomata, czy filareta jestem? Gdzie te przeklęte fajki? Jezu, łapy mi grabieją, a stoję od sekundy. No, wreszcie. Ostatni szlug przed snem.
Gdzieś w oddali krzyczy kobieta. Nie wiem, co jest grane. Komuś zachciało się gwałcić w taką śnieżycę? Mężuś przylał, a ta wybiegła na mróz? Z dwojga złego wolałbym dać się dalej okładać, niż zamarznąć. A może to wariatka? Ostatnio widziałem film o takiej. Oszalała po śmierci córeczki, niegdyś głęboko wierząca znienawidziła wszystko zwiazane z religią. Wrzeszcząc że jaki Bóg mógłby pozwolić umrzeć jej dziecku, że nie ma żadnego Boga, to oszustwo wywaliła katabasa z pogrzebu dziewczynki. Po prostu chwyciła za chałat i kazała najgrzeczniej mówiąc spadać. To akurat dobrze. Szkoda tylko, że bohaterka musiała otrzeźwieć w tak tragicznych okolicznościach. Z własnego pogrzebu sam wyrzucę księdza. Serio- ku przerazeniu żałobników wstanę z trumny i każę sutannowemu wypchać się z pokropkiem. Żałosne czary- mary.
Może tej tam również ktoś umarł? Na przykład ukochany ojcie...
-Pomocy! Panie, kurwa, błagam! Światło, panie, dwóch, pomocy, rozbiorą, Chryste, pomocy, do naga!
Wzdrygam się, saint george wypada mi z palców i gaśnie w śniegu. Nagle wyrasta przede mną ponaddwumetrowa postać w kompletnie porwanym ubraniu. Bez wątpienia dziewczyna. Nawet niebrzydka, gdyby nie ten wzrost byłaby całkiem do rzeczy. Musiała przeskoczyć ogrodzenie. Jakim cudem taki wielkolud zakradł się bezszelestnie pod sam mój nos?
Laska ma obłęd w oczach. Cierpnę.
-...bry wieczór- zaczynam nieśmiało bladym i zetlałym głosem. Nec Hercules contra Goliath, czy jakoś tak.
-Wpuszczaj! - mówi dryblaska tonem nieznoszącym sprzeciwu. Jest przerażona.
-Kto chce rozebrać światło do naga?- pytam łagodnie. Nie jestem specjalnie tchórzliwy, ale nie miałbym szans w starciu z koszykarką w wariackim amoku. Lepiej się nie sprzeciwiać, potakiwać, brać udział nawet w największym szaleństwie.
Staram się nie odwracać do niej tyłem. Dostrzegam, że jej ładną buzię szpeci świeża blizna. Dziewczyna ma najwyżej dwadzieścia lat i długie, farbowane na siwo włosy.
-Nie uciekniesz przed nimi... Wchodź, Krzysiek!
Ledwie przekraczamy próg chałupy z krzaczorów wyskakuje wymizerowany facecik w wytartej ramonsece.
No pięknie, atak świrów, albo Bonnie i Clyde, obrobili lub zaciukali kogoś a ja mam zabunkrować oprychów.
-Co się sta...?- gryzę się w język. To pytanie może wywołać lawinę wściekłości. Stać się mogło jedynie źle, para z piekła rodem może nie chcieć zwierzać się mi, statyście. Może mam zamknąć pysk i robić za mebel.
-Chować... światło! -wrzeszczy dryblasica włażąc do szafy. Oczywiście uprzednio wybebeszyła ją z moich wszyskich rzeczy.
Chudeusz próbuje wcisnąć się za meblościankę.
-Mogę do diabła wiedzieć, co jest grane?- nie wytrzymuję w końcu.
-Pomóż, człowieku- nie wejdę tam!- jęczy ten cały Krzysiek daremnie usiłując odsunąć peerelowski, ciężki regał.
-Zanim nie dowiem się, co odpierdalacie...
- Baranim głosem będziesz... światło...-dudni z szafy dziewczyna.
-To jakaś paranoja! Włazicie mi do domu jak do siebie, rozpełzacie się niczym karaluchy i jeszcze nie możecie powiedzieć, czemu mam to znosić. Napadnieto was? Ściga mafia? To na policje trzeba, a nie...
-Zamknij mordę, koleś! Oni są światłem!
-Aha, rozumiem. Skąd nawialiście? Tworki?
-...baranim głosem...
Już chcę -ryzykując pobicie bądź coś gorszego- rozedrzeć mordę, gdy w plecy uderza mnie dźwięk. Łomot, jakby cała Ziemia tąpnęła, pijany Hefajstos walnął młotem w jej jądro. Zęby mi się chyba kruszą, krew zmienia w toffi. Coś żelaznego i mocnego, magnes magnesów przyciąga ku drzwiom.
No nie! Z Archiwum Iks na żywo! Nie wiem kiedy i jakie świństwo mi podano, kto chciałby mnie odurzyć, ale to nie może być na serio! Śnię dziwaczny sen, zwidzia mi się potworny zwid.
Stojący na podwórzu statek kosmiczny przypomina zakończony ostro, olbrzymi czop. Wystają z niego takie fifluśki, no fiżbinki różowawe. Sam nie wiem jak to określić. Wystają z niego przedmioty bliżej nieokreślonego kształtu.
Nie ma we mnie ani krzty patosu, nie mam ochoty walnąć mówi że to small step for a man, a dla ludzkości wielki jak cholera. Nie czuję potrzeby lecieć po chleb i sól, by witać nimi zielone ludziki.
Tego przecież nie ma, zaraz się obudzę.
Szczyp! No tak, w snach to można się szczypać nawet i po jajach- póki nie nadejdzie przebudzenie właściwe nic nie pomoże. Trzeba przeczekać, odbębnić to jak dniówkę w niechcianej robocie.
Więc daję się wciągnąć przez rurowatą gardziel do wnętrza pojazdu. Ciekaw jestem jakąż to technologią dysponują moi śniani przybysze z...
-Wprowadzić!
Drzwi otwierają się i dwóch milicjantów wciąga mnie do pokoju przesłuchań. Po drugiej stronie stołu siedzi niemłody już komendant o nalanej, czerwonej twarzy.
Sadzają mnie vis-a-vis tej wąsatej, tępej mordy.
No nie! Chyba śnię że śnię! Wewnątrz statku obcych jest komisariat?
-Co, kurwa twoja mać, myślisz że taki cwany jesteś? Że nic nie wiemy?
Tu dostaję na odlew w twarz. Z łoskotem spadam z krzesła. Z powrotem zostaję posadzony.
-Nie takich jak ty łamaliśmy i tu śpiewali jak z nut. Nazwiska!
-Ale tsooo...?-bełkoczę
-Gówno! Kto z tobą rozrzucał ulotki!
-Jakie?
Dostaję pięścią w brzuch. Zginam się wpół.
-Opozycja, kurwa ich mać. Do pracy się weź jeden z drugim. Rząd się zachciało obalać? Podnieść śmierdzące łapy na władzę ludową? To wam te łapy połamiemy. Kto?! Nazwiska! Karolak i kto jeszcze?
-Nie znam żadnego Karolaka...
Znowu cios, tym razem pałką w twarz. Ze złamanego nosa leci mi fontanna krwi. I kolejny. Raz po razie.
-Takiś oporniak, kurwa mać? Na dwieście trzydzieści siedem, aż zmięknie- warczy bydlak w mundurze. Posterunkowi sardonicznie się uśmiechając wywlekają mnie za bure drelichy które nie wiedzieć skąd mam na sobie..
Korytarz, choć jest równie bury, w moich zapuchniętych, pełnych krwi oczach mieni się niczym kalejdoskop. Jarzeniówki płoną, wiją się jak żywe mgławice, pęknięcia na suficie to trasy, po których suną ciężkie, radioaktywne komety.
Zostaję wrzucony do ciasnej, cuchnącej potem celi. Niewiele widać w papierosowej mgle. Dwa piętrowe łóżka, brak nawet najmniejszego okienka. Ubrania, stołki, chyba czysto.
II.
W przybytku numer 237, jak się okazuje, siedzi najgorszy element. Tak zwana ,,sztywna cela", dla grypsujących. Traktują mnie, ,,politycznego" jak najgorszą szmatę. Podczłowieka. Nikt na szczęście nie próbował zgwałcić., ale i bez tego mam ,,wesolutko"- na każdym kroku jestem obrażany, jem i śpię na muszli klozetowej. Nie idzie się dowiedzieć, czy obecnie są lata osiemdziesiąte, ale po wiszącym nad pryczą Dąbrówy plakacie z młodą Madonną wnioskuję, że chyba tak. Niedawno przez ,,takich jak ja" zbiry nie dostały przepustek na święta no i masz ci los- obrywam za nie swoje winy. Nawet nie próbuję tłumaczyć, że statek kosmiczny, zawirowania czasoprzestrzeni... Jeszcze złamaliby drugą rękę, bandziory cholerne.
Ale czemu ,,Solidarność"? Stan Wojenny? Urodziłem się w osiemdziesiątym drugim, nie pamiętam tych czasów. Jaka złośliwa, ślepa siła łączy mnie z wydarzeniami, w których nie uczestniczyłem, ze światem pokolenia moich rodziców? I po co? A może to test? Ufoludki sprawdzają jak się zachowam? Podobnie podejrzewali Maks i Albert w Seksmisji, gdy zbudzili się w podziemnym świecie kobiet... Na pewno! Sprawdzają mnie, przeklęci ufole- ubole, mackami notują w kajecikach reakcje biednego Florka. A ja już naprawdę nie wytrzymuję, wpadłem w potworną depresję, mam myśli samobójcze. Gdyby nie fakt, że zawsze ktoś jest w celi- przysięgam- powiesiłbym się, a przynajmniej próbował targnąć się na życie w jakikolwiek inny sposób. Przecież nie mogę wydać Karolakczy Arciszewskiego, bo nawet nie znam nikogo o takich nazwiskach! W roku, w którym toczy się akcja obecnej złej bajki, krwawego koszmaru- nie byłem nawet w życiu płodowym!
Raz blefowałem- tak- ci dwaj pomagali mi rozrzucać ulotki. Wąsaty sukinsyn zarzucił mnie wtedy taką ilością szczegółowych pytań odnośnie towarzyszących temu okoliczności i w ogóle całej siatki konspiratorów, że zacząłem coś bredzić, ściemniać, pogubiłem się i summa summarum dostałem większe bęcki, niż gdybym trzymał język za zębami.
Nie wypuszczają nas na spacerniak, nie ma dni, godzin, pór roku. O dostępie do jakichkolwiek informacji ze świata mogę tylko pomarzyć.
Stałem się szmacianą lalką w niewidzialnych rękach, czy czym tam jestem popychany. Człowiek-niedopałek spuszczony do kibla.
Wolałbym już eksperymenty medyczne od socjo- psychologicznych. Raczej socjopatycznych. Nie wiem, co kieruje zwyrodnialcami z innych konstelacji, czemu ma służyć zabawa biednym, bezrobotnym Florem. Do potwierdzenia, bądź obalenia jakich pozaziemskich tez, hipotez byłem im potrzebny?
Całe dnie spędzam siedząc na zamkniętej klapie sedesu. W ciągłym poniżeniu, strachu o zdrowie i życie. Czego ma dowieść ten eksperyment? Jak daleko można się posunąć w zgnojen...
-De Nath- pakuj mandżur!- warknął nagle klawisz.
Pozostali więźniowie zaśmiali się, bo przecież nie miałem przy sobie dosłownie nic.
-To nie moje ubranie- mówię w depozycie pokazując kreszowy, jasnozielony dres
-Jak nie twoje? Florian de Nath, jak wół napisane.
Nie mam siły się awanturować. Boję się awanturować. Zakładam to co jest. Zamykają się za mną ciężkie, pistacjowe bramy. Pomimo wewnętrznych oporów odrwracam się. Budynek więzienia jest dziwnie kolorowy, pomalowany w kwiatki i motylki, niczym przedszkole. A w środku najgorsze piekło.
Nie znam ulicy na jakiej się znalazłem. Wszystko tu obce.
-Przepraszam pana, co to za miasto?- zagaduję przechodzącego staruszka. Ten lustruje mnie spode łba, rzuca kilka epitetów odnośnie mojej matki i jej prowadzenia się. Nasłuchawszy się w pace rozmów bandziorów schamiałem tak bardzo, że mam ochotę dać mu w pysk. Miarkuję się jednak, odchodzę bez słowa.
Co? Armalnowice? Przecież tu nigdy nie było więzienia! Chyba jestem w innym wymiarze, albo całkiem sfiksowałem, leżę bez przytomności w przytulnej psychuszce i śnię się sobie. Tak czy inaczej trzeba wrócić do domu, nawet we śnie nie będę koczować na ulicy. O ile tam gdzie idę stoi jakikolwiek budynek..
I wtedy łuski spadają z oczu. To zwierzę to jestem ja. W witrynie sklepu odzieżowego odbija się gość o szympansoidalnych rysach twarzy. I to jestem ja. Kto nigdy, nawet przez chwilę nie był małpą ten nie wie jakie to uczucie. Ja zostałem nią na środku ulicy Pstrowskiego, czy innego stachanowca, naprzeciw sklepu cropp. Za szkłem- manekiny w modnych szmatach, o wiecznie modnych, plastikowych minach. Przed nim- ktoś w niemodnym ubraniu. O niemodnym pysku.
Momentalnie zacząłem płakać, rozwyłem się swym pyskiem neandertalczyka. Wiem, eksperymentu ciąg dalszy. Jednak jakoś przykro tak wyglądać, wiedzieć, ze to kawałek twego ciała. Twoje oblicze.
Jakże śmiesznie i żałośnie zarazem musiałem wtedy wyglądać! A może właśnie o to chodziło- ufuludy to straszne zgrywusy i lubią robić żarty z ludzi?
Wyjący humanoid. Niegdyś Florek. Jakie to żałosne. Samiec omega zagubiony w armalnowickim zoo. Jakie to żałosne.
III.
Dom na szczęście stoi na swoim miejscu. W środku wszystko pod filtrem kurzu, jakieś takie smutne. Jakby każdy mebel zszarzał od wewnątrz. A może to ja...?
Następny tydzień zajmuje mi odnalezienie się w nowej rzeczywistości. Chwilami zapominam, że jestem na statku, lub wewnątrz projekcji kosmitów. Mebluję sobie nowy los w ułudzie.
Z telewizji wiem, że Polska znów jest krajem socjalistycznym, podlega odrodzonemu ZSRR. Rządzi Rada Państwa z jakimś suchotniczym dziadkiem na czele. Ze strzępków informacji jakie udaje mi się uzyskać od kumpli dowiaduję się, że jestem kluczową postacią organizacji konspiracyjnej Skalamandra mającej na celu obalenie tegoż rządu. Gdy chcę się wycofać ze sprawy o której nie mam pojęcia, wymawiam się amnezją zostaję okrzyknięty tchórzem i zdrajcą. Otrzymuję pogróżki, przez okna wpadają kamienie. Dobrze, że nie koktaile Mołotowa.
Pewnego wieczora słyszę pukanie do drzwi. Boję się. Do wizjera.
Za progiem stoi... wysoka dziewczyna z blizną Ta sama, która wpakowała mnie w manianę, ściągnęła do mnie ufo.
-Otwórz, Małpa- mówi podenerwowana. Bo-rzecz jasna- od zawsze noszę taką ksywkę. W tym śnie urodziłem się szympansiasty.
Uchylam drzwi.
-Dobry wieczór. Znamy się?
-Co ty odpierdalasz? Wpuść mnie, zimno jak diabli.
-Proszę wchodzić.
-Coś ty taki oficjalny? Obraziłeś się o coś?
-N... nie. Jak masz na imię?
Zostaję obrzucony drwiącym spojrzeniem.
-Nie pij tyle, bo się zlasujesz. Mam ci dziewczynę.
-Słucham?
-No już nie będziesz sam. Skończysz z byciem prawiczkiem.
-Ale ja nie jeste...
-Taaaa...Jesteś, jesteś. Dominika, moja koleżanka właśnie zakończyła związek z Tomkiem, feedersem i się załamała.
-Z kim?
-Feeders, fascynacja otyłością. Taki fetysz. Skurwiel tuczył ją jak świnię. Ostrzegaliśmy, że to się tak skończy, a ona nie, była zapatrzona w niego jak w obrazek. A teraz wyje, bo rzucił ją dla innej, grubszej. Łuski spadły z oczu.
-Słuchaj, to jakaś paranoja. Nie wiem, w jaką chorą grę grasz, ale nigdzie nie...
-On się bawił w chorą grę. I zmarnował Domę. Pociesz ją, Małpa. Pochodzicie trochę, aż okrzepnie, odnajdzie się w realu.
-A co ja jestem...?
Wtedy łapię- to element sprawdzianu istot pozaziemskich! Muszę z bliżej nieokreślonych powodów wziąć udział w tym szaleństwie! Wtedy może szybciej wrócę do domu. Prawdziwego.
Więc daję się prowadzić do diabli wiedzą kogo w diabli wiedzą jakim celu.
Drewniana, obita sidingiem chałupa. W jednym z okien-światło.
Na kwiecistej, poplamionej sosami i majonezem kanapie, obłożony pustymi pudełkami po pizzy, kubełkami z KFC, pośród pustych bombonier i paczek chipsów siedzi gigant. Młoda (choć trudno to stwierdzić jednoznacznie, na pierwszy rzut oka mogłaby mieć i pięćdziesiąt lat) dziewczyna o monstrualnych wręcz piersiach, podgardlu i brzuchu. Ten ostatni wyrasta ponad nią, dominuje, jakgdyby pożera.
-Cześć, Dominika. To jest Flo o którym tyle ci opowiadałam.
Wyjec niemrawo podnosi głowę
-Nie chcę nikogo widzieć. I niech nikt nie widzi mnie- ślozuje.
Panna z blizną (jak się okazuje-nosi piękne imię Weronika) zaczyna przekonywać grubą, że zerwanie to nie koniec świata, że Małpa jest miły i dobry (akurat!), widział twoje zjęcie (łgarstwo!) i mu się spodobałaś.
-Jak ja wyglądam.... Moja figura, ciało... Kto mnie teraz zechce? TAKĄ?
-Ja!- wypalam niespodziewanie. Daję się porwać bajce. Sterujcie, zielone gnojki, kręćcie, międlcie, róbcie co uważacie za stosowne. Odkąd sprezentowaliście mi pysk prawie-szympansa przestałem się przejmować tym przedstawieniem.
IV.
Dla dobra rodzącego się związku, dla dobra stanu psychicznego kaszalotki udaję że wierzę w jej schudnięcie. Że możliwy jest powrót do wyglądu sprzed czterech lat, kiedy to poznała ,,tuczyciela". To oczywista bzdura, laska jest bezpowrotnie stracona, zapasła się o do końca życia pozostanie lochą.
-Byłam głupia...- wyje.
-Ależ skąd, kochanie- pocieszam
-Uwierzyłaś złemu człowiekowi, który skrzywdził cię dla własnej przyjemności. Nic to, zobaczysz, wszystko da się naprawić. No, zróbmy kilka brzuszków.
Po czym ściągam mięso z kanapy. Męczy się szybko, sapie, nie może ćwiczyć.
-No widzisz- już spaliłaś kalorie. Jestem z ciebie taki dumny!
I całuję w banię sadła.
Codziennie zabieram ją Domę do parku na jogging, o ile można nim nazwać powolne truchtanie. Marsz właściwie.
Zawsze gdy widzę i czuję zlane potem ciało Dominiki uaktywnia się małpia chuć. Najczęściej przerywamy pseudobieganie po paru kwadransach, szukamy ustronnego miejsca, jakichś krzaków. Dziewczyna staje okrakiem, wypina się, a ja ją biorę od tyłu.
Po powrocie do domu gruba jest wykończona, bardziej seksem niż joggingiem, którego w zasadzie nie było. Idzie do łazienki by się umyć. Potem wchodzę ja. Z pralki wyciągam jej mokre od potu i śluzu, wielkie majty. Wącham je i liżę, ocieram nimi pysk. Troglodyta w mym środku wyje. Taaaak.... Im intensywniejszy zapach, tym lepiej.
-Myślisz, że jeszcze będę choć trochę szczupła?- pyta samica płetwala błękitnego.
-Nie. Ja to wiem. O- na przykład brzuszek- tu dotykam olbrzymiego bębna-
-Teraz jest bardzo okrągły. Ale wierzę, wiem, że będzie płaski jak dawniej, kochanie.
Po czym całuje w ten poorany bliznami rozstępów kałdun.
-I nóżki będą chudziutkie. Jak dwa patyczki- schodzę ku słupom pofałdowanym chorobliwie wielkim cellulitem.
-Poćwicz.
Dziewczyna zsuwa się na podłogę.
-I raz...
Jej ciało kołysze się na brzuchu niczym na piłce plażowej.
-On był zły, zły... zboczuch cholerny.... Jeszcze raz, błagam, dasz radę. ...
,,,Kocham cię taką, jaka jesteś"- zapewniam często.
-I kocham taką, jaka będziesz. Chuda, wręcz anorektyczna. Licealistki zaczną ci zazdrościć figury.
-Naprawdę?- w oczach naiwniaczki zapala się płomyk nadziei.
-Jasne, może znowu zostaniesz miss powiatu naddniestrzańskiego?
Aby ściema miała ręce i nogi muszę udawać, że obchodzi mnie co je, a właściwie wpieprza Dominika. Wynajduję w internecie wszelkie możliwe diety, dla zachowania pozorów miksuję najprzeróżniejsze kiełki, korzonki, natki rozmaitej zieleniny. Kupuję jogurty, serki, owoce.
Zgrywam załamanego, gdy udaje mi się nakryć mastodonta pochłaniającego kurczaka, lody, czy trzecią z rzędu czekoladę.
Prawie natychmiast zapewniam jednak, że to nic, tylko chwilka słabości. Robimy z dziewczyną kilka niezdarnych brzuszków, co niby ma pomóc jej spalić nadprogramowe kalorie.
W większości przypadków próba ważenia się kończy katastrofą.
-Przytyłam.... Sto pięćdziesiąt...-moja panna wychodzi załamana.
Wtedy muszę ją jak najszybciej zacząć pocieszać i całować. Depresję łagodzę seksem, często w pępek (jedyna zaleta brzucha- beczki to właśnie przypominający studnię pępek, w który można wejść).
Roztaczam przy tym wizje plaży, kostiumów kąpielowych, bikini, niedowagi, pożądliwych spojrzeń facetów. Mój płaski nos kocha ten zapach, woń przepoconej, otyłej kobiety. Atawizm.
-Obiecywał, że zrobi ze mnie modelkę plus size, -łka raz Dominika
-Że w tej branży im więcej tym lepiej...-obejmuje sięgający po kolana bebech.
-Nienawidzę go! Chcę być taka... jak dawniej...-ryczy.
-Będziesz. Szybciej, niż się spodziewasz. Zobaczysz. Oboje zobaczymy, jak brzuszek maleje- całuje w sam dół wora. Porastają go tam śmieszne, łaskoczące włoski. Biedaczka pewnie nie wie o ich istnieniu.
-Jestem teraz brzydka.
-Nie! Nie! Nie!-zaprzeczam najgoręcej jak umiem z nosem między groźnymi udami dziewczyny. Gdyby je ścisnęła pewnie mózg wypłynąłby mi przez uszy.
Dominika często budzi się z płaczem. Śni jej się miniona bezpowrotnie szczupłość, zamierzchłe czasy płaskiego brzucha, wystających żeber i złota, utracona korona miss powiatu. Szloch staje się spazmatyczny, obrazy atakują bezlitośnie.
Zawsze wtedy obejmuję kaszalocika, wygłaszam formułkę ,,nie martw się, to wróci, moja w tym głowa, no daj", po czym przysuwam się ku wielkiemu tyłkowi dziewczyny. Ściągam majty i ponownie proszę ,,,no daj".
Dominika podnosi nogę i podciąga rękami kałdun. Wpełzam między jej uda i robię minetkę. Jest głęboka, wiecznie nieogolona i niedomyta. Nawet lepiej, tym łechce moją zwierzecą chuć.
Często nie ma siły trzymać i puszcza brzuszydło. Pec! Głaz mięsa wali mnie w głowę, gdy jestem w środku. Językiem i nosem.
Laska od razu zaczyna przepraszać, więc mówię, że gdy stanie się znów chudziutka będziemy się z tego śmiać.
Moja Dominiko w którą wchodzi pięść.
V.
-Tuczył mnie jak świnię, wręcz wmuszał jedzenie- kolejna fala smutku ogarnęłą Domę.
- Pchał hamburgery, hot-dogi, szprycował frytkami i colą. Poność dla mego dobra. Po osiągniąciu ,,stówy" chciałam przestać tyć, ale nalegał, dowoził żarcie. Do tego kazał leżeć całymi dniami, nabierać masy. Nie powiem, zarabiał na utrzymanie nas obojga. Miałam nic nie robić, tylko przybierać na wadze. Nazywał ,,Królową aksamitu"....
-To był chory, ciężko zboczony człowiek- odzywam się spod brzucha.
-Ale byłam durnaaaa....- do mojej laski powoli dociera oczywista prawda.
-Skądże, nawet tak nie myśl. Masz po prostu dobre serduszko. Wykorzystał to psychopata, omamił. Ale wszystko co złejuż za tobą- mówię wkładając płaski nos w pachwinę dziewczyny.
-Chyba już nie schudnę...
-Nie wolno tracić wiary!- palce z mlaśnięciem wchodzą w Dominikę.
-Masz do zrzucenia raptem sto kilo. Nie z takimi rzeczami dawano sobie radę! - ledwie powstrzymuję śmiech.
-Jak skończę pójdziemy do parku na jogging.
-To nic nie daje.
-Zacznie. Organizm musi się przyzwyczaić do ruchu.
...stawy mnie bolą....-jęczy ex-miss powiatu naddniestrzańskiego po przetruchtaniu zaledwie paruset metrów.
-Odpocznij, kochanie.
Staje mi. Spocona grubaska wyzwala nieprzyzwoite myśli.
Podchodzę, całuję w kark. Jak zwykle idziemy w krzaki. Korpulentna matrona tym razem kładzie się na ziemi, zsuwa szorty i rozchyla nogi.
Choć świeżo zrośnięta ręka ciągle pobolewa, z całych sił pcham kałdun mojej dziewczyny.
Wreszcie, po dobrej minucie zapasów z mięsem, odsłania się to, co najpiękniejsze: brodata muszelka.
Dosiadam Dominiki. Kochać się z otyłą babą to jak jeść słoninę i popijać olejem. Ale mój wewnętrzny małpiszon to uwielbia.
Nagle, gdy prawie dochodzę, nie wiadomo skąd wypada chudy facecik w wytartej ramonesce. Ten sam, który z dryblaską wtrynił mi się na chatę w realnym swiecie.
0 imieniu kierownictwa organizacji Skalamandra, zbrojnego ramienia Polski Podziemnej, zazdradę stanu i kolaborację z okupantem radzieckim skazuję cię, Florianie de Nath, na karę śmierci i utratę praw publicznych na zawsze- deklamuje drżącym głosem.
Zanim zdążam załapać co się święci, zleźć z grubej, nim orientuję się, że to nie są koleżeńskie wygłupy, cherlak podbiega i kilkakrotnie dźga mnie nożem. Wbija go pod żebro, w szyję, lewe ramię, po czym ucieka jak oparzony.
Kaszalotka przeraźliwie wrzeszczy. Z majtkami na kostkach, świecąc tłustymi wdziękami wypada na alejkę i zaczyna lamentować. Wzywa pomocy, wszystkich świętych, Boga, milicję, kogokolwiek.
A ja odpływam. Świat jest jak pralka frania, wpierw bełtało mną i tonąłem w wodzie z mydlinami, teraz trafiłem do wyżymaczki. Wszystko się wsysa, każda chmura jest wciągana do środka przez jadowitą chmurę wewnętrzną. Gałęzie nad głową murszeją. Przebija z nich brudniejsza zieleń, toksyczny chlorofil. Nawet śnieg poszarzał.
Czuję, jakbym wpadł do kotła kwaśnej zupy, albo szalony chemik podczas śmigusa-dyngusa wlał mi do żołądka wodę królewską.
Jestem gazowany, pienię się i szumuję. Robi się gorąco.
Szaaaach....szaaaaaaach....szaaaaaach- pracuje farelka. W ciemnościach jest wrzątek, przegotowana woda z Lourdes, niegazowana świętość, pewien rodzaj majestatu którego nie rozumiem, a przed którym muszę paść na kolana. Łóżko jest niewygodne. Świetlisty tyranozaur ciągle spogląda zza szyby. Pośród pleksiglasowych książek, sypkich mebli kwitnie paproć.
-Chyba mam delirkę- szepczę do odwróconych pleców dziewczyny,
-Oni byli światłem, Flo- odpowiada Dominika.
W dźwięku pracującego grzejnika słyszę agresywny ton satrapy. Oskarża mnie o sprzeniewierzenie sie zasadom konspiracji, zaprzedanie wrogowi. Według niego wydałem przyjaciół, całą siatkę. I to za co! Za butelkę gruzińskiego wina ,,Gajcy"! Nawet nie chce mi się odpowiadać na bzdurne zarzuty. Za oknem ryczy wzburzona noc.
VI.
Doprowadzony do jako- takiego stanu, owinięty ciasno bandażami siadam na łóżku. Tzy dni majaczyłem w gorączce, nie pozwalałem jednak zabrać się do szpitala. Wielorybka była juz przygotowana na najgorsze. Jakoś wyżyłem. Może Bóg nieistniejący zostawił na pokajanie?
Twarz mi normalnieje, im dłużej patrzę w lusterko, tym bardziej jestem Florianem de Nath. Krew rozpuszcza małpią mordę, system autoimmunologiczny, czy jak to tam się nazywa, broni organizmu przed wirusem zezwierzęcenia.
Tylko chuć niezmienna, Doma od pewnego czasu zapuszcza ,,bobra", co- aż wstyd przyznać- szalenie mnie podnieca.
Odłożyła na jakiś czas desperackie próby schudnięcia, jednak czuję, że w głębi duszy wciąż zakłada koronę miss powiatu naddniestrzańskiego.
Z uwagi na moje rozpaczliwe położenie jedyny rodzaj miłości na jaki możemy sobie pozwolić to ,,lodzik". No i całowanie brzucha, oczywiście.
,,Królowa aksamitu" )nie znosi, gdy tak o niej mówię) staje u wezgłowia łóżka i nachyla go nade mną.
Planeta mięsa poorana rozstępami, tarcza księżyca zasnuwająca świat.
Raz śniła mi sie komisja weryfikacyjna. Stałem nagusieńki przed gremium mającym ocenić, czy już nadaję się do powrotu na Ziemię. Jury składało się z ufoli o twarzach mojej matki i Dominiki jednocześnie. Jakby dwie osoby wrzucono do miksera i powstała jedna, człowiek- zlepek. Rzecz jasna dostałem odpowiedź odmowną. Na piśmie. Uzasadnienie było nieczytelne.
VII.
-Gdzie jest waga, Flo?- wkurzona nie na żarty Dominika wychodzi z łazienki.
-Po co ci ona? Tylko będziesz się stresować.
-Oddawaj.
-Nie. Po cholerę masz mieć zepsuty humor?
Oddawaj, gnoju. To ja cię utrzymuję, darmozjadzie, a ty mi nawet bronisz się zważyć?
-Zrozum, to dla twojego dobra. Załapiesz doła...
-Gdzie ją schowałeś, skurwysynu?
Uuu, widzę, że to nie przelewki.
-Na strychu, owinięta starą pierzyną. Tylko żeby nie było, że nie ostrzegałem.
Doma warczy pod nosem parę wulgaryzmów i człapie po schodkach. Z sufitu lecą trociny, strop trzeszczy, jakby stado mamutów urządziło potupaję.
Chwilę później rozlega się rozdzierający płacz.
-Sto pięćdziestąt pięęęć...
Tego się mogłem spodziewać, cały weekend opychania się fast foodem musiał skutkować utyciem.
Kaszalotka schodzi zaryczana.
-Sto pięęęęęęę....pięęęęęęć....Przytul mnie, Flor.
Migiem przestałem być skurwysynem, przeistoczyłem się we Florka- przytulaska.
-No chodź, kochanie.
Okazuję wspaniałomyślność i puszczam wyzwiska w niepamięć.
-To przejściowe wahania masy ciała, tuż przed schudnięciem- seplenię spomiędzy ud dziewczyny.
-Nie chrzań. Już zawsze będę jak świnia. Popatrz tylko.... taka byłam...- bierze oprawione w ramkę zdjęcie ze starych, dobrych czasów.
-I bfędziesz, kochfanie, i bfędziesz...
Trudno jest pocieszać i prawić komplementy mając język w wiadomym miejscu.
-Znów chcę sie ubierać modnie. Albo chociaż normalnie. Nie w ,,Puszystej pani"!- wyje moja ukochana słoniczka.
-Faceci się za mną oglądali. Z pożądaniem. Byłam niezła dupa. Teraz też się gapią, ale z litością.
-Fszestań, nie jesf tak źfle....Niedługo będfę cię nosić na rękach.
VIII.
Zima nie ma końca. Zapomniała, że ma zdechnąć. By mniej bulić za ogrzewanie przeprowadziłem się do Dominiki.Odkąd wywalili mnie z fabryki jestem wiecznie poszukującym pracy utrzymankiem. Na łasce i niełasce grubej.
Szaaaaach....szaaach....szaaaach....-buczy zabrana z domu farelka.
Ciągle śnią mi się kosmici. Za każdym razem wyglądają inaczej: mają głowy Piłsudskiego, Che Guevary, albo starego Busha.
Wiecznie dostaję decyzję odmowną. Jeszcze nie czas, Florku, posiedź trochę w butelce wina ,,Gajcy". Masz czas, by wrócić na Ziemię.
Niby nie jest najgorzej, ,,Królowa aksamitu" bywa przemiła (gdy ją odpowiednio długo wykocham, wypocieszam), pożądam jej niczym wygłodniałe zwierzę, jednak świadomość, że to ułuda jest niczym wirus. Fałszywy świat podszywają mdłości, jest jak całkiem smaczna zupa, po zjedzeniu której odkrywasz, że na dnie miski leżą rozgotowane, zdechłe myszy. Ohyda.
Dziś wielkie święto: Dominice, po tygodniu sapania i wylewania siódmych potów udało się zrzucić całe pół kilo. Z tej to okazji są świece, tani szampan, płynąca z laptopa nastrojowa muzyczka.
-Skończmy z tym seksem w parku, bo sobie tyłek odmrożę.
-Dobrze, tu też jest zawaliście- napalony jak nieboskie stworzenie ściągam z Domy potężne majty.
-Z toba mógłbym wszędzie, nawet we wnętrzu wygasłego wulkanu- półprzytomny z rozkoszy wącham lepki materiał. Dokładnie w miejscu, gdzie dotykał ciała dziewczyny.
-Weeeeź, świntuchu- Dominika próbuje mi wyrwać bieliznę.
-Ale ja to lubię. Jestem nieuleczalnym minetystą. Jedni zbierają znaczki, etykiety zapałczane, inni sklejają modele statków, samolotów, czy grają godzinami w gry komputerowe. Ja mam to. Cipkolizarstwo. Pasja życia, śmiem twierdzić- lepsza od innych.
-Wy wszyscy faceci jesteście pochrzanieni.
-To źle? Że sie nie brzydzę? Że smakuje mi twoja wilgoć? Jest taka słono- kwaskowata. Mógłbym godzinami się nią...
-Przeeestań...
-...delektować. Tylko z popitką. I mieć kryształki soli na wargach. Nie wstawać z łóżka. By życie było jednym wielkim seksem.
Gryzę się w język. Słowo ,,wielkim" w kontekście gabarytów Dominiki jest diabelnie nie na miejscu. Na szczęście moja laska nie dostrzega faux pas. Jest tępa niczym dziurawy gumofilec. Bardzo mi to odpowiada, nie ma nic gorszego niż intelektualistki. Od takich najlepiej uciekać na kilometr. Gorsze co prawda są merkantylne suczki, ciągnące kasę kobiety- przylgi, ale i związek z dziewczyną, która przewyższa intelektualnie byłby do bani. Najlepsze są takie prostaczki, których świat jest niczym niepokolorowany rysunek dziecka.
-Nie musisz... chudnąć więcej...-drżąc z podniecenia klękam przed kaszalotką. Spodziewam się litanii wyzwisk.
-Dlaczego?-dziwi się Doma i patrzy cielęcym wzrokiem.
-Kochfam cię takął jakął jesteć...
Słony kisiel w ustach utrudnia mówienie.
-Nie zmieniaj sięł...
Włoski łaskoczą w czoło i skronie. Szampanskoje uderzyło do głowy.
Od pewnego czasu zachowuję się jak pies, jak kompletny zboczeniec. Gdy tylko moja kochana słonica wyjdzie do pracy zaczynam myszkować w szafach i komodzie. Dotykam ubrań, karmię się zapachem. Często zdarza mi się leżeć w ogromnych majtach Domy. Czuję ją wtedy na sobie. Dominikę wnikającą przez pory, Dominikę w krwioobiegu. Wiem, to nieco chore, wstydzę się tego. Ale nie umiem, nie chcę przestać.
W przepoconych t- shirtach, bieliźnie pokrytej zaschniętą wilgocią jest ona. Moja dziewczyna. Jej esencja. Jej cielesność.
W ten sposób stwarzam ją na nowo, niejako wyświetlam przed oczami holoh\gram Dominiki. Nie ma głosu, myśli, jest wyłącznie ciałem. Ślepym, gorącym mięsem. Ślepym, gorącym pożądaniem.
Parzący oddech. I lepka sól, od smaku której człowiek świruje. Skroplona podnieta.
Nie znałem Domy szczupłej. I z każdym dniem przekonuję się, że absolutnie nie chciałbym poznać.
Żyję tylko dla seksu, by pić roztopiony smalec.
-Wszyscy chcielibyście, bym była jak najgrubsza...-dyszy podniecona Dominika.
-Nie. Po prostu poznałem cię taką i nie chcę.... innej....Królowo aksamitu....
Jak zawsze kończę w niej. Bez zabezpieczenia. Nie boję się ,,wpadki", grubaska chyba jest bezpłodna. Podejrzewam, że zaszła w ciążę z poprzednim facetem, ale nadmiar sadła, rozrastający się do monstrualnych rozmiarów bebech zgniótł i strawił płód. Może nawet macicę i jajniki też. W szale pożerania organizm potraktował je jako zbędne narządny. Zastąpił tłuszczem. Moja biedna Dominiko, której spoczywają zwapniałe kosteczki dzieci.
IX.
-Czas do domciu, Flo- z półsnu wyrywa mnie .... skrzydlaty Jack Nicholson. Stoi obok meblościanki i szczerzy zębiska. Demoniczny uśmiech czorta, Jokera, co przedawkował gaz rozweselający.
-Słuchaaaaam? - przecieram oczy niepewny, czy to przypadkiem nie kolejny sen w śnie.
-Szef zaaprobował. Wracasz do świata realnego.
Nagle, ku mojemu zdzieieniu, Doma zaczyna się kurczyć. Jakby była balonem, z którego jakiś złośliwiec spuszczał powietrze. Wielorybka zanika, ulatnia się. Odruchowo chcę jej jakoś pomóc, rzucić się na ratunek, lecz zanim sie spostrzegam zostaje z niej tylko pusty flak ubrania.
-Ty skurwy...- startuję z pięściami do nieświętego ,,anioła". Jestem jakby w smole. Czas zaciął się, stopił niczym wrzucona do fajerek płyta gramofonowa. Krążek, na którym nagrano fałszywy, słodko-słony świat jest teraz kleksem rozgrzanego błota.
-Oni byli światłem, co nie?- nachyla się nade mną dryblaska z blizną.
-...żeś mnie wpakowała....- jęczę, po czym padam zemdlony.
X.
Jak się nietrudno domyślić, Weronika, ani jej szczurkowaty kochaś w wytartej ramonesce nie słyszeli o żadnej Dominice, byłej dziewczynie Tomka- feedersa. Nie było mnie na ziemi raptem dwie godziny. Przez ten czas przeżyłem wspaniałe trzy tygodnie u boku eks- miss powiatu naddniestrzańskiego. Nie ma takiego powiatu. Pchnął mnie nożem członek oranizacji Skalamandra. Nie ma takiej organizacji.
-To koniec bajki, Florek- mruczę wkładając głowę pod kran. Lodowata woda niczego nie studzi. Jak idiota zakochałem się w Królowej aksamitu. Nie wiem, gdzie leży jej upadłe państweko, odrodzony PRL.
Historyjka opowiedziana przez obce formy życia (kto wie, jakie eksperymenty przeprowadzali, gdy spałem!) wżarła się głęboko w serce. Noszę w sobie nieuleczalny obraz, pragnienie, od ktorego nie sposób się uwolnić.
Próbowałem pić, by zagłuszyć tę pustkę, rozpuścić w alkoholu zdjęcie nieistniejącej laski. W żadnym sklepie monololowym nie dostałem wina ,,Gajcy".
Sen spowodował zmianę moich preferencji. Zarejestrowałem się na internetowym portalu ,,Sexfotka.eu". Przeglądam niezliczone profile dziewczyn. Wszystkie wydają się być za chude, jak odrażające szkielety, uciekinierki z obozu w Oświęcimiu.
Wreszcie, po całej nocy ślęczenia nad ogłoszeniami suchych jak szczapy, czy chociażby ,,przeciętnych" kobiet znajduję Ją.
Aneta, trzy lata starsza ode mnie. Z wyglądu- sympatyczna grubaska.
Jak tu zagadać?
Jakoś przełamuję się i zagajam. Po krótkim czasie piszemy jak para dobrych znajomych. Wymieniamy się numerami telefonów. Już następnego dnia dzwonię, próbuję się umówić na spotkanie.
,,Jestem niecierpliwy, bo tak mi się spodobałaś, ślicznotko".
I wała. Nic z tego nie będzie. Mam zapomnieć. Ogłoszenie nieaktualne. Moja nowopoznana kumpela oznajmia, ze jest w ciąży z byłym chłopakiem. I nie usunie.
Mówię, że mi to nie przeszkadza. Że to nawet lepiej (ściema!), bo bardzo lubię dzieci (ściema!).
Zima wreszcie dobiega końca. Przyjadę, Anetko. I stanę się feedersem, ty- Księżniczką aksamitu.
Troglodyta wrósł we mnie, nie da się wykroić ani zabliźnić. Jestem zwierzęciem, w którym buzują hormony.
Gapię się w ekran laptopa. Nie chciałbym, aby to zabrzmiało melodramatycznie, ale szukam cię, Dominiko. Szukam namiastki ciebie.
Szaaaach... szaaaach... szaaach...-pracuje grzejnik. Choć jest wczesna wiosna.
Mój mały satrapa wypalił się, ciepły, agresywny głos uwiązł mu w gardle.
Wciąż doszukuję sie sensu w historii jaka mnie spotkała. Staram się odnaleźć logikę wydarzeń, o których nie mogę powiedzieć komukolwiek, by nie zostać uznanym za świra.
Czemu padło akurat na mnie? Byłem całkiem normalnym gościem, stałem się oblechem, miłośnikiem sadła.
Nieważne, Anetko. Musimy się jak najszybciej spotkać.
XI.
Północ. Wychodzę zapalić. Po niebie suną sine zygzaki. Burza, statki kosmiczne odlatują do ciepłych krajów.
-Spieprzać, oszuści- mruczę zaciągając sie saint georgem.
Dla własnego dobra przestaję wierzyć w ufoludki. Ot, przyśniło się coś Florciowi, wylazło z silnika farelki. Nie należy tego rozpamiętywać.
Wybieram numer Anety. Pod językiem mam sól.