Proza

Florian Konrad


dodane wcześniej pozostała proza dodane później

7 marca 2017

Prześmiertelnienie cz. I

Śmierdzisz. Masz to w dokumentach.
   Jan Wiesław ,,Czarny Roman" Polkowski
 
I.
GŁOSIKI WEWNĄTRZ. JEDEN W DRUGIM. STUDNIA BEZ DNA.
 
- Witaj. Wybacz, deczko nieposprzątane- mówię zakłopotany do kompletnie obcej osoby. Do najbliższego przyjaciela. 
-Od jakiegoś czasu jestem twoim side- projektem, traktowanym po macoszemu wytworem fantazji, kamyków i liczb. Składam się z zardzewiałych muszli, moja krew opalizuje w kałużach, niczym benzyna wyciekła z jakiegoś rzęcha. Lepisz mi myśli, wpychasz w ręce wolność, papierosy i ,,Galę", prezerwatywy, brud dworców i zapach mokate cappuccino. Witaj chłopczyku w ,,nie powinno", na terenie zamieszkiwanym przez oswojone węże. Co cię sprowadza? Dawno zapomniałem, co nazywacie grzechem, ułomnością, zniewoleniem. To słowa dobre dla studentów łaciny, obcokrajowców uczących się kląć po polsku. Zmień język. Zachowaj twarz. Poprzestawiaj głoski, a odczytasz zaszyfrowaną wiadomość: ,,ŚMIECENIE WZBRONIONE".  Napisz to na płytach pilśniowych, ustaw je na rynku, na głównych ulicach. Zakazuj ludziom wyrzucania poglądów, niech te nie lądują w kubłach na odpadki. Bądź stały, cokolwiek robisz źle- nie przestawaj.
-No już, wpraw nas znowu w ruch, pokręć korbką. Co nagrasz tym razem? Marsz weselny grany na grzebieniu, dźwięk kropli deszczu uderzających o dach zapomnianego samochodu, gruzińskie techno? Mam grubą skórę, zniesie każdy rodzaj kakofonii. Pryszcze, blizny, guzy- piękna ścieżka dźwiękowa nigdy nie nakręconego melodramatu.
Podrzuć moje ciało pod bramą jakiejś podrzędnej wytwórni w Bollywood, może komuś spodoba się stary, znoszony łach, dostrzeże piękno ukryte w niesprawnym patefonie.
-Zapuściłeś się, dom zarósł pokrzywami. Wybujałe zielsko w oknach. Chudniesz, coraz mniej cię. Odbiornik zżera.
-Przez niego widzę, czym jesteśmy. Z góry ciągnie chłód, spomiędzy pustaków cieknie światło gwiazd. Cement podszyty wiatrem. Myślę o posadzeniu kwiatków. Żeby nawieźć ziemi, zerwać kawałek blachy z dachu i zastąpić go szybą. Zrobić z piętra szklarnię, posadzić bratki, maciejkę. Ożywiłyby niewykończone, zimne mury. Może zalęgłyby się biedronki, myszy, ptaki? Przyroda wzięłaby dom we władanie jak w filmie ,,Habitat"
A potem podłożyłoby się ładunki wybuchowe pod strop i wszystko runęłoby. Jaka brzydka katastrofa! My dwaj przysypani gruzem, obryzgani gorącymi wnętrznościami łąki.
-Dwadzieścia dziewięć lat? Nie powinno się żyć tak długo, to wręcz haniebne. Trzeba zakazać tego typu ostentacyjnej arogancji, pokazów pychy. Plujesz tym w twarze ludziom.
-Odbiornik, tylko tym dla ciebie jestem. Patrzeniem, nasłuchiwaniem, czy nie zbliża się ktoś groźniejszy. 
-Od dawna nie pamiętam, czym jest to miejsce. Chyba to coś w rodzaju nie przeżywania, to odmiana ascezy, ucieczki od zbyt skomplikowanych spraw. Splunięcie na doczesność, wpatrywanie się w plamy na Słońcu.
-Przyszedłeś mnie dręczyć? Spałem w najlepsze, gdy zacząłeś walić do drzwi.
-Nadal śpisz, pomimo otwartych oczu. Znajdujemy się zupełnie gdzie indziej. Próbujesz wyłączyć, ale nie dajemy się.  
-Miło, że wpadłeś. Uciekaj. Spierdalaj. 
 
II.
PLASTIKOWE OCZY
 
W podstawówce dostałem ksywkę Nord, nie pamiętam czemu. Tak już została, przylgnęła na dobre. Lata płyną, a wszyscy o mnie: Szary Nord z Wysokiej, Szary Nord ze Śródmieścia, Szary Nord z Hempalina Cała Polska stoi Szarym Nordem. W dowodzie pisze, że jestem Maciej, ale mam  to zwyczajnie gdzieś. Najpiękniejsze imię to takie, które nadadzą ci wbrew woli. Nie rodzice, gawiedź. Należy kochać złośliwe przezwiska, podpisywać się nimi. By zmylić pogoń, gdy ktoś będzie chciał cię złapać, odszukać, wyśledzić, skamerować- nie znajdzie. Codziennie konspiruj się, używaj pseudonimów. Nocuj gdzie indziej, niż zazwyczaj. W penthousie, w kanale ciepłowniczym, na klatkach schodowych, w pałacach. Bądź kameleonem, mistrzem iluzji, prześcignij Copperfielda i Bonda. Tamci z góry, z dołu, z boku widzą wszystko, chcą cię namierzyć. To część planu, pół kwarka Drugiego Obrazu. Tylko ja nie muszę się ukrywać. Filozofowie, badacze są pod szczególną ochroną. Choć wiem, że przegram, że nie zbliżę się choćby na trylion lat świetlnych do pomyślenia o TYM- podejmuje próby. Szukam. A to się liczy w ich oczach, traktują mnie z szacunkiem. Trzeba nie lada odwagi, by tak jak ja chodzić po mieście i głosić, nauczać, uświadamiać. Światy potrzebują proroków, nieco obłędnych rycerzy, jak ja, Jezus, Giordano Bruno. Krajom potrzebni są nieustraszeni bojownicy, ludzie- katarynki powtarzający swoje racje. Choćby nie chcieli słuchać, przepędzali- głoś, krzycz. Trwaj w zmiennej niezmienności co dzień na innej ulicy. Fizycznie się przeistaczasz, mutujesz, a poglądy- jak kamień. Twarde, można nimi rzucić w zakute łby. Rób tak, otwarcie, krusz rycerskie głowy. Ślepców należy zawracać z drogi donikąd, uczyć podstaw alchemii. Ja, wielki mag strzeżony przed złem, morowym powietrzem i wolny od wszelkiego zamętu mogę być najwyższym kapłanem i nauczycielem. Gdybyś tylko zechciał, mógłbyś przychodzić po wiedzę. Karmiłbym cię, podobnie jak przechodniów wszystkim co wzniosłe i szpetne, godne uwagi i drastyczne. Przemierzalibyśmy nieodkryte jeszcze rodzaje sztuk, szalone gatunki poezji, malarstwa i sadomasochizmu. Artyzm porastałby nasze skóry jak tęczowy, miękki pancerz, który jest wyłącznie dla ozdoby, nie chroni przed niczym. Przyjdź jutro w innej bluzie, a najlepiej w spódnicy, ubrany na kolorowo, słodziaczku. Musisz wystrzegać się kamer, wideorejestratorów. Choć oni i tak obserwują- za każdym razem, gdy nie wchodzisz do sklepu, w którym jest monitoring dajesz im wyraźny sygnał- JA WIEM, ze mną nie pójdzie wam tak łatwo, nie jestem częścią szarego motłochu, pacynką nadzianą na łapę z czarnymi pazurami. Czortom topią się ślepia, zachodzą octem, gdy kolejny z nas, maluczkich okazuje się być oświecony. Świadomość to dla nich trucizna, kochają za to ciemnotę i zabobon. Wtłaczają je do do ludzkich głów od lat. Od stuleci, synku, od czasów dinozaurów i pierwszych chrześcijan. 
III.
JEDNOOSOBOWA RZESZA
 
Zrywy miokloniczne- słyszałeś o czymś takim? Jeśli nie- wygooglaj. Małe drgawki, porażenia słabym prądem gdy jesteś na granicy snu, gdy opuszczasz jawę- to tak naprawdę próba komunikacji. Drugi Obraz w ten sposób próbuje dotrzeć do ciebie, zaznaczyć obecność.
Świat niematerialny, bajkowy, fantastyka, podania, legendy i mitologie to też język mioklonii. Przez ludzką wyobraźnię przemawia On- Niedostrzegalny. UFO, yeti, potwór z Loch Ness, wszystkie te krasnoludki, strzygi, wilkołaki, czy wampiry- to bajki, jego dzieci. To przekaz- ,,nigdy mnie nie poznasz, nie obejmiesz umysłem. Żyj, płódź dzieci, chodź do pracy, buduj dom, pogrążaj się po szyję w codzienności, ale pamiętaj- jestem". Wszelkiego rodzaju religie, oszukańcze wyznania, gusła, święte obrazy, kapliczki, cała strefa sacrum- to wrzask ,,nie zapominaj- masz mnie w środku!" Czasem głos jest zbyt silny, zniewala człowieka do tego stopnia, że ten kończy życie w klasztorze, lub jako ksiądz, eremita, jogin. To groźne mutacje. A może ci fanatyczni nieszczęśnicy za bardzo się wsłuchują? Nie ustaliłem.  
Są trzy stany obrazu, wielkie poziomy rzeczywistości: Bibuła, Kod i Oddech. Wszystkie są ze sobą złączone, jeden wynika z drugiego. 
Znaczna większość ludzi myśli, że świat kończy się tylko na poziomie pierwszym, cienkim jak bibuła. To tak zwana ,,normalność", rzeczywistość poznawalna, namacalna, warstwa coca coli, adidasa, telewizji, Wielkiego Kanionu. To Ziemia z przyległościami, Błękitna Planeta wraz z całym kosmosem, cywilizacja, społeczeństwo, mitochondria, smartfony, czarnoziem, perliczki, smoła. To również historia, przeszłość i przyszłość naszego skrawka universum. Prawie każdy myśli, że to co zwie ,,światem" daje się w tym słowie zamknąć. Bzdura! Tchórze małego ducha bojący się spojrzeć szerzej, za horyzont horyzontów! Wszechświat pełen jest planet zamieszkanych przez różnorakie formy życia: bakterie, humanoidów, stwory, jakich nie potrafiłbym nawet określić. Ach, któż zliczy, ile jest, było i będzie ziemiopodobnych planet! Jaka liczba spłonęła w pożarach umierających słońc! Ichnie historie, rody, wojny, zdobycze techniki rozwiały się bezpowrotnie! 
Niektórzy naukowcy przeczuwają istnienie innych wymiarów, czują przez ściany bicie serc. Słusznie! Kto pojmie, ile jest wszechświatów podobnych do naszego, większych, mniejszych i co w nich się kłębi? Krainy tak potężne, tak szalenie odbiegające od naszego pojmowania, sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem. Lądy z antymaterii zamieszkiwane przez cyklopów, gwiazdy żywego lodu, białe kosmosy wypełnione czystym spirytusem i ozonem...  Rodzą się tam i umierają państwa, rzeki, geografie, powstają prawa, pierwiastki, nowe chemie, grawitacje. Dni występują w wielu odmianach, dzielą się na podgatunki, mutują. Nie zdaję sobie sprawy nawet w jednej tysięcznej, co tam się wyprawia, tego nie ogarnie nawet najtęższy umysł człowieka. Ale wszystkie wymiary, cała ich przeszłość, teraźniejszość i przyszłość, biliony lat życia niepojmowalnych tworów to jedynie pierwsza, najcieńsza warstewka- stan Bibuły. Bardzo łatwo ją porwać, w zasadzie co chwila strzępi się i samoistnie scala. Jest sucha jak pieprz, jedynie trójwymiarowa. Bzdura, bajeczka dla osób o umysłach przedszkolaków.
Co innego magia- jedna z części składowych Szyfru. Bo Drugi Obraz jest tajemnym kodem głęboko wpisanym we wszystko co było, jest i będzie w naszym wymiarze. Panteiści nazwaliby go Bogiem, ale to coś o wiele WYRAŹNIEJSZEGO, bardziej ostrego. Bóg niczym chili, tabasco i granat odłamkowy. Nikt z homo sapiensów nie ma tyle mocy obliczeniowej pod czaszką by poznać czym jest KOD, gdzie go szukać. Czy liczyć na przykład chmury płynące w siedemsetnym roku przed nasza erą, dodawać ilość ludzi zabitych pod Grunwaldem, mieszać tę liczbę z argonem, ,,Przeminęło z wiatrem", śmieciami i kośćmi Platona? Można spajać wszystko, myśli sprzed epok z krwią, czarne dziury z woskiem, cement z oddechem. Mam świadomość, jak mały jestem w porównaniu z grozą Zagadki. Nie oddzielę tego, co istotne od popeliny. Enigma pozostanie wżarta w rzeczywistość. Pewne jest jedynie to, że Drugi Obraz jest szalenie kolorowy, składa się na niego wyobraźnia, zarówno ta dobra, jak i zła, planowanie wojen i morderstw. Ma nieprzebrane pokłady kreatywności, dał nam sztukę. Jest opresyjny, narzucił ludzkościom jarzmo religii.
A teraz pomyśl, że takie arcy-zagadki istnieją we wszystkich wymiarach! Bryły złota złączone z sercami sześciogłowych smoków, kwiaty posiadające intelekt, osobowość, diabły, beztlenowe bakterie, ech, nikt nie pojmie, co należy ze sobą mieszać, by otrzymać rozwiązanie!
W światach rządzących się innymi prawami może to być wszystko! Hasło jest bez wątpienia połączeniem stanów skupienia, jakiekolwiek tam występują. 
Każdy wymiar ma własną szaradę, nie można rozwiązać ich przy pomocy niczego z równoległego świata. Nawet pół atomu przemycone w kieszeni Badacza zburzyłoby domek z bibuły! Zagadka zaczyna się i kończy w skończonej przestrzeni, poza nią traci sens, zmienia się w bełkot, potworniaka, kulę splątanej materii, kosmiczny kłębek gordyjski, którego nie przetną nawet srebrne komety. Podczas rozwiązywania tej zagadki nie da się ściągać.
Zamknij oczy, syneczku, bo teraz powiem o sprawach najważniejszych. Jesteś gotowy to usłyszeć?
Wiesz, czym jest Trzeci Obraz- Oddech? Sumą wszystkich szarad. Wyobraź sobie, ze istnieje Ponadistota mogąca je powyciągać bez uszczerbku z innych wymiarów, scalić, zmienić w klucz, o jakim ci się nie śniło. Widzisz to? Potężne fale energii, płaty materii nachodzą na siebie, zderzają się galaktyczki wielkości pudełka zapałek. Słyszysz potworny ryk? Jest tak głośny, że wykracza poza znaczenie słowa ,,dźwięk", jest jego zaprzeczeniem, ślepym, starszym bratem, który potrafi jedynie walić głową w ścianę. Chaos, jakim będzie klucz nie pomieściłby się w zrośniętych umysłach całej populacji ludzi. Odpowiedź to plątanina wszystkiego ze wszystkim, rozwiązanie rebusów jest możliwe jedynie poprzez zgniecenie całej paczki plasteliny, zmieszanie kolorów. Gdzie jest laboratorium zdolne pomieścić czasy, miejsca, uczucia? Czy ja- bakteria pod paznokciem olbrzyma wiem cokolwiek?
Nie mam pojęcia, co Wszech- Klucz spojony z Drugich Obrazów miałby otwierać. Co jest zamknięte na kłódkę będącą poza światami światów. Zarówno jej wygląd, jak i to, czego broni... aż boję się myśleć. Gdyby Jahwe, Zeus istnieli- też trzęśliby się ze strachu przed zapuszczaniem się w rejony, gdzie nie sięga śmierć, ani życie, a bogowie są jak bezrozumne zwierzęta. Bo gdy za nieskończenie wiele lat z materii zostanie Klucz-miazga- przyjdzie im błagać o litość. Potem rozwieją się, zanikną we własnej nicości, wygrzebią w nieistnieniu norę i wpełzną na bezczas, niewieczność. 
Wielki Eksperymentator, czymkolwiek będzie, nim przekręci Klucz weźmie głęboki Oddech. To będzie Trzeci Obraz- zgniecenie odpowiedzi, by zadać najważniejsze z pytań. Pomyśl o Kłódce, synku, o bramie do świata, gdzie nie ma światów. Być może Postać, nazwijmy ją umownie Stwórcą, choć jak zdążyłeś się przekonać to określenie żałośnie małe, ciasne i niewystarczające, być może Największy, Elohim, Adonai wejdzie do swoistego Nieba, lub Piekła, osiągnie zbawienną nadśmierć, rozpadnie się, popełni samobójstwo? Gdziekolwiek znajdzie się ten Twór mieszczący w sobie czas, materię i uczucia- będziemy tam i my, złączeni wiekuistymi więzami. Od tego nie ma ucieczki, bo i gdzie? Skoro się urodziliśmy stanowimy część składową dziejów, a te- fragmencik Trzeciego Obrazu. Łączy nas oddychanie.
Podumaj wieczorem przed snem, kochany, skąd może pochodzić Klucznik, co go stworzyło, czym jest Kłódka i kto ją zawiesił. Bądź zdrów, nie daj się systemowi. Przyćmij się, stań nierozpoznawalny nawet dla siebie. Wykiwaj lustra. Spotkamy się dopiero pojutrze, w tej mordowni na Szklarskiego. Wiesz- konspiracja. Jakby co- nie znamy się. No już, zmykaj Zbyt długie przebywanie w jednym miejscu kieruje na ciebie kamery.
 
IV. STALKERZY ROCZNIK 2001
 
-Buahaha, ja pierdolę, co za zjeb! Brawo, Spidi, wywiad po chuju- Eryk szczerzy pryszczatą mordziakę i klepie mnie po ramieniu.
-Totalny schizol. Wiedziałem, że ma coś z deklem, ale żeby aż tak...
-Szary Nord nową gwiazdą jutjuba! Dwieście tyysiecy wyświetleń! No wrzuć drugą część. 
-W sumie to nieszczęśliwy koleś, totalnie odpłynął. Sam nie wie, co gada. Pewnie zabiłby się gdyby sczaił jak skończy za parę lat...
-Wyspowiadał ci się jak księdzu... Był zajebiście podjarany, że ktoś chciał wysłuchać tych bredni, co nie? A ty Sandra go nie żałuj, jak jest chory to niech się leczy.
-He he, w komentach ktoś pyta, czy Grey Nord to jakaś family Sashy Grey...
-Gówno rozumiesz. On wierzy w to, co mówi. W ogóle to beznadzieja, że go nagrywacie dla beki. 
-Zaraz mi tu wyjedziesz z tekstem ,, gdyby to był twój stary?". Ogar, typ sam się prosił o wywiad.  Wiecie, jak chętnie się zwierzał?
- I to cię, kuźwa, usprawiedliwia? Żałosne...
V. MASKOWANIE
 
-Urodziłem się w roku... Nie! Żadnych dat! Pamiętaj o zachowaniu konspiracji, młody! Wróg nie śpi, nie ma powiek. Obserwuje nas ciągle, z każdym dniem głębiej. Wszędzie ma pozakładane przeklęte sonary, rezonansy telepatyczne, tomografy komputerowe, prześwietlacze. Ale to już wiesz. Dobrze, że zmieniasz ciuchy. Udawaj, że nie ty, jak cię za rękę złapie żelazna macka -idź w zaparte, że to nie twoja ręka, a w ogóle to tu nie mieszkasz, jesteś przejazdem i nie wiesz nic o żadnych Obrazach.
O czym to... A! Urodziłem się dziewiętnastego lutego, rok nieważny. Mam ileś lat, mój wiek można wyrazić liczbą, ale też żółtym prostokątem. Nie pytaj, czemu akurat nim, nie wiem, po prostu czuję, że suma cyfr mego wieku to właśnie mały, żółty prostokąt. Za dwa lata, jeśli dożyję, zmieni się on w beżowy romb. Ale jeszcze daleko mi do na przykład sześcianów, one oznaczają starców. Ty? Zielona kula przekłuta promykiem dowolnej barwy, czysta natura, nieskażenie.
Umownie można powiedzieć, że jestem w średnim wieku. Nikt tak naprawdę nie ma lat, wszyscy są zamknięci w Trzecim. Opiłki żelaza w niekończącym się szkle.
Zostałem zrodzony a nie stworzony z ojca Tadeusza i matki Krystyny de domo Kowalewska, przyszedłem na Ziemię lutową, zimną jak cholera nocą w Szpitalu Wojewódzkim im. Leopolda Rettmana. Moi docześni rodzice byli w dość zaawansowanym wieku- czterdzieści pięć i trzydzieści osiem lat. Jestem ich jedynym przyszywanym dzieckiem. Więzy krwi nie istnieją, to ogłupiająca ściema, pula genowa gatunku homo sapiens sapiens jest wrośnięta w przyrodę! Wraz z pozostałymi zwierzętami tworzymy wielka familię duchów zatopionych w bursztynie.
 Równie dobrze mogę powiedzieć, że mam za matkę piasek, za ojca padłą przed stuleciem szynszylę! Bibuła, młody, pierwsza, nietrwała, oszukańcza warstwa! 
...Maciej Przemysław nadali mi na chrzcie. Zwykłe, polskie imiona, żaden tam Javier, czy Horacio. Nazwiska nie zdradzę nikomu, nawet tobie. Choć jest całkiem nieważne, w dniu iluminacji zdarłem je, zrzuciłem z siebie jak podartą kurtkę. Jednak licho nie śpi, im mniej personaliów, tym bezpieczniej. Nie podam również nazwy wsi, gdzie się wychowywałem. Dziura jakich pełno, psy ogonami szczekają, nic ciekawego. Tam można było jedynie starzeć się, wypatrywać końca, obrastać zmarszczkami, łapiesz to, słodziaczku? Codzienność niczym chodzenie w kieracie po kostki w błocku, coś okropnego. Bida z nędzą, jeść nie dają, a srać pędzą, he he. Choć nie powiem, w porównaniu z innymi, z rodzin wielodzietnych mi, jedynaczkowi, żyło się nie tak całkiem do dupy. Nie donaszałem po nikim ubrań, nie musiałem dzielić się wszystkim. Jednak mój duch cierpiał. Przytłaczała go wszechobecna szarość, ubóstwo, bałagan i brud, wewnętrzne poczucie estetyki każdego dnia było wystawiane na ciężkie próby. Okoliczne kmioty nie czuły najmniejszej potrzeby zaprowadzania porządków w swym otoczeniu, żyły niczym nie przymierzając, świnie w chlewie. Dzikie wysypiska śmieci w lasach, butelki po prycie i piwie walające się na każdym niemal podwórzu,  jabole opróżniane za sklepem przez wiecznie zawianych obszczymurów o czerwonych gębach, ich bełkot, smród gumofilców... Ludzie niczym żuki gnojarze toczące przed sobą kulkę obornika, kochający to, nie znający innego życia, podświadomy kult syfu.
U mnie zawsze było czysto, nie dawałem się porwać lawinie błota.
... zwyczajne wiejskie gospodarstwo, syneczku, nie powiem, ile hektarów. Dom murowany, piętrowy, tak zwany klocek, stodoła, spichrz, obora, garaż. Wszystko kryte eternitem. I od tego zaczęło się moje oświecenie, młody, od eternitu właśnie. Nie śmiej się, czasami pozornie błahe rzeczy potrafią nieodwracalnie zmienić nasz los, wbić nóż w plecy, lub wyzwolić. Prozaiczny azbest okazał się katalizatorem. Ale od początku: nienawidzę wszelkich form zniewolenia, pracy, szkoły, wojska, jakiegokolwiek przymusu uczestniczenia w czymś.
Mój duch, dziki i nieokiełznany wędruje przez nieskończone zielone pustynie, nigdy się nie nudzi, nie doskwiera mu samotność. Wtłaczanie go w sztywne ramy doczesności, ziemskie społeczeństwo to istne barbarzyństwo, zakuwanie w kajdany najdelikatniejszego skalnego kwiatu. 
Miałem samochód, malucha co prawda, ale lepszy taki, niż żaden. I ciągnik władimirec. Jakoś tam żyło się, młody, od pierwszego do pierwszego, nie biedowałem, choć też nie wpieprzałem kawioru. I wtedy kazali zmieniać pokrycia dachowe, synku, zrzucać eternit. Bo to szkodliwe dla zdrowia, nie może tak być, żeby w dwudziestym pierwszym wieku w Europejskiej Unii była trucizna na budynkach. 
Podliczyłem ze starymi, że potrzebujemy kilkudziesięciu tysięcy pe el en na zakup blachy. Dla nas była to fortuna, bez ładowania się w kredyty nie obeszłoby się. Właśnie wchodziłem w dorosłość i co? Miałem wiązać sobie stutonowy głaz u szyi? W imię czego- kretyńskich przepisów? Nie na dobre auto, nie na przehulanie w knajpach, używanie życia, młodości, imprezowanie, miałem brać pożyczkę na wymianę jakiś cholernych dachów, bo w naszym pseudo-kraju weszła taka (kupiona zresztą) ustawa? Wtedy właśnie zaczęły mi się otwierać oczy, wolność przebijała skorupę codzienności. Umysł rozwarstwiał się na tysiące mniejszych, myśli przekierowywały na właściwy tor. Patrzyłem w gwiazdy i odczytywałem z nich najgłębsze prawdy, wiedza spływała kaskadami z kosmosu. Rozumiałem więcej, niż cała ludzkość, populacja ślepych szaleńców. Objawienie, potężne i groźne trwało trzy godziny. Rozmawiałem z nieskończoną liczbą galaktycznych mędrców, oświecał mnie blask ukrytej dotąd rzeczywistości. Pod jej wpływem pleśń ciemnoty, jaką byłem pokryty ginęła, spalała się. Komunikowałem się z władcami Persji, monarchami z planet leżących nieskończenie daleko od Drogi Mlecznej, mówił do mnie Hitler, Iwan Groźny, Budda. Wszyscy oni byli nosicielami światła, cząstki Drugiego Obrazu. Odkryłem, że dla bezpieczeństwa muszę ubierać się w kolory maskujące, najlepiej na szaro. Trzeba pozostawać niezauważalnym, unikać kamer. Licho nie śpi. 
 






Zgłoś nadużycie

 


Regulamin | Polityka prywatności

Copyright © 2010 truml.com, korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu.


Opcja dostępna tylko dla użytkowników zalogowanych. zarejestruj się

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1