29 listopada 2017
Bluźnierczuś cz. II. - OST.
XIII.
Kręci mnie w nosie. Zaraz kichnę. Mam alergię na dwie rzeczy - kurz i wszelkiej masci religijne oszołomstwo.
W ,,Hedonii" jednego i drugiego jest w nadmiarze.
- Szarp! Podważ! ... żesz kur...
Twarz mi płonie z powodu uczulenia, ręce pieką jakbym próbował dogrzebać sie do Bafometa - uciekiniera, szarpał za klamkę do wrót Piekła.
Czemu dałem się namówić? Lewi nawet nie jest moim przyjacielem. Chyba by poczuć dreszczyk emocji, w nadziei, że trafiło się ślepej kurze ziarno i jesteśmy u progu ważnego odkrycia. Albo zwyczajnie - z nudów.
- E- ep! - nadymam się i szarpię ile sił w łapach. Skrzynia przesuwa się o - bagatela! - centymetr.
- Sami nie damy radyza - nomen omen - czorta - wyrokuję.
- Co mówiłeś o konspiracji? Mam kogoś jeszcze wtajemniczyć? Żeby mnie udupili, donieśli na policję, że znalazłem skarb i nie chcę zapłacić daniny państwu? A takiego! - tu Lewi robi gest Kozakiewicza.
- To mój bar i wszystko, co w nim jest należy do mnie. Ja namalowałem fresk! Trzeba skombinować coś na kształt kilofa, wiem - to ściana nośna, ale co zrobię? Za głęboko siedzi, psia mać.
XIV.
Siódma wieczór. Wreszcie! Ruszyła się!
Wyciągamy ciężkie jak sto diabłów skrzynicho. Ryfenschtropp na moment traci równowagę.
- Uważaj! ... rwa mać, nie spuść mi na stopę.
Stawiamy znalezisko na podłodze.
- Poniemiecka. Nasi zamurowali - mówi rozentuzjazmowany Lewi. Parskam śmiechem.
- Twoi.
- Gdzie? Łomem? Zabytkowa skrzyn ia! - natura stereotypowego Żyda - handlarzyny daje o sobie znać. No pewnie! Jak mogłem choćby pomyśleć o uszkodzeniu wieka! Nie daj Boże! Aj waj!
Do rana majstrowaliśmy wytrychem. W końcu rozległo się ,,tsss".
- To było zamykane próżniowo, czy jak?
- Kapsuła czasu, w dupę... Przed wojną też był tu bar. Wyszynk. I zobacz... - mruczy zrezygnowany Lewi. Kicham. Zakichane butelki! Kilka gazet z trzydziestego ósmego roku i flaszki po piwie Gra... Gre...- nie mogę odczytać szwabsko - gotyckiego pisma. Hieroglify aryjskie.
- Jedno pełne!
- Chceszmieć rozstrój żołądka to proszę, pij, hitlerowskie supermocne. Jesteśmy poszukiwacze zaginionej warki, he, he.
Ryfenschtropp puszcza mimo uszu mój, kompletnie nieśmieszny żart. Mówi, że otwarcie flachy byłoby zbrodnią, to artefakt, unikat na skalę światową i choć pewnie zepsuło się w latach pięćdziesiątych - ludzie kupią je z czystego snobizmu. Skoro przertrwało nienaruszone czasy Adolfa, cały PRL, trzecią RP - przetrwa następne sto lat.
A nie mówiłem? Żydkowi tylko jedno w głowie - mamona. Za okrągłą sumkę zmieniłby wyznanie i machnął ręką na swego kochanego diabła. Wszystko na sprzedaż, byleby drogo. Poglądy? Jakie poglądy?
Tarocista - kabalista, laveyański komediant nie zna tego słowa.
Jezu, napaliłem sie, jak szczerbaty na orzechy. I pomyśleć, że przez takie coś zarwałem noc! Ty zamkniesz lokal, se odeśpisz, a ja? Muszę iść do roboty. Część, panie archeolog.
Zostawiam Lewiego. Jest rozczarowany znaleziskiem. Nie obłowi się. Przeliczyliśmy się obaj, zamiast złota i diamentów natrafiliśmy na niemal śmieci.
Nie miałeś hojnych przodków, brachu. Możesz zatrzymać ,,spadek"., spieniężyć go na allegro. Zmów potem kadisz za braci w wierze, członkó NSDAP (w tym mieście nie ma rzeczy niemożliwych!).
XV.
Czy istnieją hipnotyzerzy, bądź egzorcyści zdolni wyleczyc całe miasto? No wiesz, Iwonko, zawrócić je z drogi donikąd. Wszystkich mieszkańców, co oczywiste, ale też budynki, ulice, kościoły, park.
Jak myślisz - są na świecie lekarze od podobnych zadupi, skąd należałoby jak najszybciej uciec, spakować co potrzebniejsze rzeczy i biec przed siebie, dokądkolwiek, choćby do lasu czy szybu opuszczonej kopalni.
Kto ściagnie unoszącą się w powietrzu klątwę?
XVI.
- Anioł, kuuuźwa.
No fakt, anielsiko jak się patrzy. Szeroko rozłożone skrzydła, błyszcząca zbroja, nimb.
- Cherubiny, Serafiny, śpiewają, ach śpiewają - wyrywa mi się.
- Skończyłbyś z pajacowaniem. Nie wiem, co chcesz osiągnąć.
Pół ,,Hedonii" rechocze. Większość eleganckiego dewociarstwa przylazła, by ponatrząsać się z Lewiego.
Judeosatanista każdemu pokazuje zabandażowaną dłoń.
- Prawie jak stygmat. Próbowałem zeskrobać gnoja. Ledwie dotknąłem nożem ściany - ręka zaczęła palić żywym ogniem, na skórze pojawiły się bąble.
- Żydowina dotknął załunu Jezusa, i obie mu uschły, jako rzecze pismo.
Co u licha chce osiągnąć Ryfenschtropp? Po jakiego czorta na świeżym tynku namalował to - to? Chyba Archanioł Gabriel, ten, co zwiastował jednej lasce, że jest w ciąży.
Brzydszy od Bafometa.
- W nocy przychodzą mary, strzygi i anieli. Zależnie od uczynków - znó zgrywam pomyleńca, anachoretę z Psiej Wólki. Szkoda, że w okolicy nie wychodzi żadna gazeta. Jakieś, powiedzmy Wieści Elenkolskie zrobiłyby obszerny reportaż o Drugim Cudzie Barowym.
Bafomet sobie poszedł, pewnie abstynent, nie chciał patrzeć ze ściany na tutejszych pijaków.
Zamiast niego, w równie ponadnormalnych okolicznościach objawił się niezdrapywalny anioł.
- Boję się ruszać, żeby bardziej nie pokarało.
- Zostaw, bo trądem złośliwym cię obsypie. I siądziesz na kupie śmieci, weźmiesz skorupę, by się drapać, jak Hiob.
Dziki ryk śmiechu, jaki rozlega się z dziesiątek podpitych gardeł, wypycha mnie z baru.
Średnio lubię Lewiego, ale nie mam ochoty brać udziału w hucpie, znęcaniu się nad biednym mitomanem, który uroił sobie niestworzone rzeczy, lub odgrywa komedię, performance. Nie wiem, co leży u źródła tej maskarady, zgrywania szaleńca, samozwańczego proroka, czort wie, kogo.
Przecież tylko się ośmiesza i wie o tym. Słaby to pomysł na rozreklamowanie lokalu. Nie przyciagnie klientów kosztem własnej godności, to antyreklama.
Obroty- to oczywiste - spadna do zera, ludzie spostrzegą, że są robieni w bambuko i odwrócą sie od kpiarza. Wtedy skończy się cudowanie.
XVI.
Zwłoki leżały w przedpokoju. Otwieram drzwi i puk! - zawadzam nimi o lewy, niedokończony róg.
Nie pamiętam, jak wyglądało całe ciało. Podświadomość, bym do reszty nie sfiksował, oszczędziła mi tego widoku, potszatkowała go na przebłyski, refleksy, kadry.
Zwierzęco - ludzkie, owłosione, a dokładniej: pokryte kłakami szarej wełny nogi, stopy jak u Japonek z dawnych wieków, rozwinięte z krępujących bandaży, a może przeistaczajace sie w kopyta?
Nagie piersi, nieco większe, niż Iwona miała za życia.
Twarz! A raczej pysk, kozia (sic!) bródka, półwytrzeszczone zęby, czerniejący nos.
Szeroko otwarte oczy. Żółte tęczówki. Prostokątne źrenice. Mała umarła podczas przemiany w Bafometa!
Dosięgła ja klątwa, jaką sprowadził na miasto Lewi! Cholerny adept szamanizmu codziennie po zamknięciu baru traktował go jak światynię i uprawiał jakieś groteskowe czary - mary. Pół Elenkoln szydziło z tych jego rytuałów. Kto mógł przypuszczać, że coś takiego wyniknie?
Zdruzgotany obejmuję Małą. Dawno wystygła.
Filigranowe ciałko nie- Iwony; odrażająca hybryda.
W mieszkaniu cuchnie capem, siarką i zepsutym piwem. Woń Piekła, ,,Hedonii", trupa, kogoś, czegoś wypełzłego ze ściany, obleśnej istoty, do której modlił się nie mniej obleśny Lewi. Futro mutanta jest przesiąknięte jego skisłym oddechem.
Czyba... nie - na pewno płaczę. Z bezsilności. Wyrzucam sobie, że nie byłem konserwatystą jak większość mieszkańców Elenkoln. Mam za złe wszystkim, którzy pozwolili knajpiarzowi na zabawę czarną magią. Żałuję, że minęły czasy inkwizycyjnych stosów. Bez mrugnięcia okiem posłałbym nań Ryfenschtroppa, oblał benzyną i napawał sie widokiem jego męczarni. Wcześniej poddałbym sukinkota każdej możliwej torturze.
Gdyby było mało - wymyślałbym własne, autorskie sposoby zadawania bólu. Znęcałbym się nad judeoszkopem przejawiając takie okrucieństwo, że najstarsi i najbrutalniejsi kaci radziliby przestać. Że już wystarczy.
Gdy tak siedzę (leżę? stoję? czy to ważne?) zapłakany, podchodzi policjant.
Sądiadka wezwała. Przechodząc wsadziła wścibski, pomarszczony łeb przez uchylone drzw, a potem słyszałem, jak na klatce lamentuje przez komórkę, błaga o natychmiastową interwencję.
Drugi. Chyba jeszcze trzech. Nagle zjawia mi się w chacie cały pluton (egzekucyjny?).
Każą puścić denatkę (truchło? padlinę?), wykręcają mi ręce. Przyjmuję to ze spokojem, wręcz z obojętnością.
Dusza w jednej chwili rozpłynęła sie w butelce szwabskiego pils, owinąłem ja gazetą z tysiąc dziewięćset trzydziestego ósmego i zamurowałem w łazience.
Nie oponuję, gdy funkcjonariusze, z góry zakładajac, że jestem winny popełnienia zbrodni zabójstwa, traktują mnie jak worek szmat, zwlekają po schodach i wrzucają (auć!) do radiowozu.
Z tego co wiem, to takimi niemal pancernymi ,,sukami " przewozi się najgroźniejszych przestępców, bossów mafii, a nie (domniemanych) kozobójców.
Czym zasłużyłem na takie wyróżnienie?
W metalowej budzie trzęsie nie do zniesienia. Kierowca celowo jedzie jak wariat, zygzakiem, abym obijał się o ściany.
Całe plecy swędzą. Musiałem złapać pchły, albo wszy.
XVIII.
Teraz ja coś dopiszę. PRZEGIĄŁEŚ, NIE WSTYDZISZ SIĘ? JAK ŚMIESZ?
Jesteś obleśnym kretynem. Tfu, Przemek!
XIX.
Jesteśmy za młodzi, by kisnąć w Polsce B, Iwonko. Natural born losers, zaściankową parą oszalałych szczeniaków.
Skserujmy ten antydziennik, albo pobawmy się w kopistów. Trzeba to przepisać trzydzieści trzy razy (limited edyszyn).
Potem rozdamy rękopisy znajomym, rodzicom. Jeden egzemplarz zatrzymamy dla siebie. Spocznie wmurowany w ścianę.
Smak sławy, czerń i biel. Fanpejdż domorosłych pisarzy na fejsie, dziennikarze tabloidów prujący z Warszawy na złamanie karku, by zrobić z nami wywiad.
Tak wiele powodów, by się odczłowieczyć, zacząć tworzyć bzdury, potem wkręcać w nie własne mięcho, stawać sie cyborgami kretynoliteratury konfesyjniej.
Na każdą kartkę splunąć, puścić DNA w świat.
I bajdurzyć dalej, coraz bardziej chaotycznie. Miłość i romantyzm jako okoliczności obciażające. Dzieciaki włażą z butami w historię. Brak talentu - potworna zbrodnia.
Zasługujemy na drakońską karę - sczeźnięcie w tym, pożal się, Boże, mieście.
Nieudolnie próbujemy przenieść makabreskę pod tytułem ,,Życie" (ktoś zna autora? podobno strasznie neurotyczny frajer) na elenkolski grunt. Niestety, pomimo najszczerszych chęci spartolenia, ciągle wychodzi arcydzieło.
XX.
- Czyimi rysami się inspirowałeś? Twarz jakby znajoma... Edek Pawliczuk - trafiłem? - mrużę oko. Odtworzony koziolud patrzy hardo kaprawymi ślepkami.
- Masz mnie za durnia? Aż przykro się robi. Portretować jakiegoś obszczymura? Jako Jego? To miało być najdoskonalsze wyobrażenie powagi, majestatyczności i piękna. Nikt oknkretny, a zarazem każdy, Kobieta, mężczyzna, zwierzę i kosmos, moc niszcząca wszystko, chuć, ślina, krew, pot, miriady, perseidy. Pan mój, czyste Zło, esencja egoizmu, libertyński Mistrz nad Mistrzami.
Kąciki ust mi drżą. Ledwie powstrzymuję się przed obśmianiem fanatycznego zaślepienia Lewiego. Chyba polepsza mu się, przestał się upierać, że nocami stwór daje dyla z fresku. Wczoraj przebąkiwał, że zmieni nazwę lokalu. ,,Hedonię" (zbyt krzykliwa, nie pasuje do otoczenia i mentalności niektórych bywalców, to tak jakby na Wyspach Kanaryjskich otworzyc góralską karczmę i serwować jadło rodem z Zakopanego) ma zastąpić ,,Cafe el Livros".
- I co z tego, ze nie po polsku? Znaczenie zbliżone, a może może prostacy spojrzą łaskawie? Wiesz - że to lokal wolności, kawiarnia, a nie speluna... - chwiał się ledwie przytomny. Pierwszy raz widziałem go w takim stanie. Przypadłość zawodowa coraz bardziej daje sie we znaki. Nie pytałem czy, a raczej za ile spieniężył narodowosocjalistyczne piwo.
- Nazwę wziąłem z teledysku Moonspell. Nie lubię metalu, tu chyba nikt nie przepada. Ale posłuchaj...
I zaczyna nucić coś o opijum. Nieważne, ze basem. Trudno ocenić, czy bardziej stacza się, pogrąża w dziwactwach, czy wychodzi na prostą.
Plus - zaczął jeść miętówki, skończył z pijackim oddechem.
- On zostaje. Genius loci, zły duch opiekuńczy tego miejsca - z dumą wskazuje kobietę - capa. Zienkiewicz sie odwraca.
- Cicho. Nie rób przedstawienia! - strofuję laveyańczyka. unikam tematu zeskrobanego (bo jakże by inaczej?) anioła.
Jeśli Ryfenschtropp będzie sie upierać, że Gabryś odleciał zwiastować jakiejś Żydówce, że za dwa tysiace lat urodzi Mesjasza - przytaknę.
- Ty...- mruczę znad telefonu - ,,Kawiarnia książek", a nie ,,Kawiarnia wolności". Tak to jest, jak się chce gadać jezorami, których się nie zna, a zamiast wiedzy ma się promile we krwi. Jak dalej pragniesz udawać Portugalczyka, to zmień na ,,Cafe Liberdade".
- Kawiarnia... z ksiażkami- może być. Kto tu zna obcy język poza ruskim? Kto?
- Szyld do klipu wykonywał Niemiec, który nie odróżniał hiszpańskiego od portugalskiego i napisał w swoim wolapiku. ,,Cafe el Livres", czyli kawa z ksiażek, mniej więcej. Jak się ma odloty po opium - nie wiem, nie jarałem tego szajsu, bo zuależnia...
- Zmień na ,,Bar wolności" - i będzie grało.
- ,,Knajpa diabelska"- odzywa się Frończuk.
XXI.
Chcesz? Będę twoim bafomeciątkiem, Iwonko, plastelinowym człowiekiem z dorysowanymi w paincie rogami, Calineczkiem, którego zmieścisz w kosmetyczce. Albo wrosnę w ten paskudny zeszyt, wypełnię luki, stanę się kompletnie nikim, ot - dosztukowaną kartką. Nie wyrwiesz jej tak łatwo.
Chodź. Teraz, w noc. Poszukamy grzechów Elenkoln. Zdrapmy lukier, twardą skorupę. Głębiej, do mięsa.
W brzuchach dewotów rosną potworniaki, ich brzydsi bracia, zlepki komórek, siostry.
Niektórzy fanatycy łatają rozdwojone jęzory, w niedziele po mszy liżą swym kobietom szwy na błonach dziewiczych.
Lewi, ucharakteryzowany na Brandona Lee, wytruł wszystkie kruki w okolicy. Okazało się, że były sztuczne, ich pióra sklejono woskiem i margaryną. Gumowe dzioby i szpony, głośniki w gardłach. Tu prawie wszystko jest ułudą, półjawą, ściemą.
Weźmy ludzi na ulicach. Czemu nic nie mówią? Tylko jakieś piski, szepty, porozumiewawcze spojrzenia, chrząknięcia.
Albo kanały ściekowe. Nie muszę ci mówić, że tam dopiero się dzieje! Byłaś, widziałaś, gdzie lęgnie się drugi, prawdziwy rząd, nie wypieraj się. Podziemni ministrowie, rada wykopanych z cmentarzy starców, błazny i królowie - samozwańcy.
Czuję jak sie naradzają. Echo głosów dudni w rurach, pulsuje pod tynkiem. Ledwo można rozróżnić słowa. Tylko ja potrafię.
Karły, sodomici, neofaszyści, pedofile, księża - to najzagorzalsi zwolennicy, żelazny elektorat ukrytych partii, tajnych stronnictw.
Szykują sie do wielkiej walki na dole. Potem planują przenicować miasteczko, wywrócić każdego z nas na drugą stronę, by okazało się, kto jest kim.
Wyjdą na jaw fetyszyzmy i zbrodnie tutejszych świętoszków. Każda zostanie łaskawie wybaczona przez nowego burmistrza. Amnestia obejmie nawet kazirodców i potajemnych słuchaczy chrześcijańskiego rocka.
Niedługo prawie wszystko się wchłonie. Do środka,w jałową ziemię, w piach.
Pokruszymy się, Ryfenschtropp zmiecie nasz szufelką i wyrzuci do śmieci.
Za trzydzieści trzy lata zostaniemy odkopani przez archeologów - amatorów. Spoczniemy w szklanej gablocie nowootwartego Muzeum Kiły imienia Lenina, tuż obok odnowionej mumii Piłsudskiego, kosmyka włosów Lady Gagi, lewego buta Johnna Lennona (eksponowanie pejsów słynnego judeosatanisty napotkało sprzeciw miejscowego Towarzystwa Przyjaciół Ateizmu, więc je usunięto).
Do tego czasu Elenkoln stanie się miastem - widmem odwiedzanym przez żądnych przygód licealistów, nastoletnie miłośniczki horrorów. Upojone nazistowskim piwem dzieciaki będą rysować diabły na chodnikach. Krwia na ścianach zrujnowanego baru.
Koprofile i lumpenmasochiści poprzewracają krzyże, nocą zedrą folię z ,,Afrodycjusza i Gai".
Wreszcie normalność!
Tak, Mała, potrafię patrzeć w przyszłość przez czas, przenikać wzrokiem niewidzialne bariery. Lewi twierdzi uparcie, że Bóg jest kobietą, wypłynęliśmy wraz z jej menarche i przez ziemskie, krótkie życie dążymy do Oczyszczenia - tego najgłębszego, w ogniu piekielnym.
Że tętni w nas jej ślina, w oddechu, głosie, myślach mamy zakodowane słowa Czarnej Bogini, której imię brzmi Ha'avish - Dająca Śmierć.
Co za idiota!
XX.
Coraz więcej samobójstw. Ciemna siła wypływa spod ziemi, przebija się wprost z Piekła.
W dusze, serca, wkłuwa się nam w oczy. Nora Wisielców - tak powinno się nazywać Elenkoln.Tylko wczoraj siedmiu mieszkańców odebrało sobie życie! W tym - o zgrozo - dwójka dzieci!
Kto następny? Ja? Iwona?
Może przeklęta ,,Hedonia" zawali się na głowę Ryfenschtroppa i szydzących z niego cwaniaczków?
Zanikają ludzie, pomniki przejmują miasto. Niedługo zostanę zwolniony z pracy. Moje miejsce zajmie spokojna, granitowa rzeźba. Kto wie - może będzie lepszym magazynierem?
Potem zamiast kruków zlecą sie bieliki o pawich ogonach, albo sępy. Rozdziobią nas kawki i wrony, rozszarpią dotknięte wścieklizną gołębie. Kości obgryzą zdziczałe koty, nieoswojeni pseudokatolicy, księża - analfabeci.
Elenkoln wymiera. Jeszcze rok - dwa i pracownicy MPO wrzucą do wielkiej flaszki resztki budynków. Zakorkują. Kapsułą czasu spocznie pod schodami żydolucyferiańskiej ,,Knajpy wolności". Na świeżym tynku Levi da Vinci namaluje ,,Pierwszą Wieczerzę"- autoportret w otoczeniu dwunastu równie zbafomeciałych apostołów.
XXI
(...) z rozmoczonych kartek tego dziennika wypadąłoby ulepić posrebrzanego cielca (...) wyłazi ze ściany, porywa Iwonę (...) lewy róg przebija mi serce, łamie się (...)
nie mają bowiem prawa istnieć, są przepełnione grzechami, sprzeczne z porządkiem wszechrzeczy, szatańskimi wersetami dopisanymi po pijaku na marginesie Księgi Życia (...)
Tydzień po tragedii powrócę z zaświatów, by spalić niesławną Cafe el Livros, pomścić zamordowanych muzyków, Małą, złożyć paru gości w ofierzejakiemuś przypadkowemu bóstwu pradawnej cywilizachi Trypran (...)
Zmierzch białych serc. Z roztrzaskanej czaszki Lewiego wysypują się karty tarota. Maleńki Bafomet kołysze sie na połatanym sekstanci, bawi się zardzewiałym astrolabium (...)
Temu miejscu są potrzebne elektrowstrząsy.