11 sierpnia 2012
Oczekiwanie
„Takaś mała, a łzy takie ogromne
takie ciężkie, że aż głowa się chyli
opadają te łzy twoje w dół pionem
tak najprościej ku głębokim dnom chwili
takaś mała , a łzy takie ogromne
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
stoisz mi w oczach jak łzy
Andrzej Trzebiński „tak najprościej”
Czas - to niewidoczne otoczenie, w którym ludzie zjawiają się, poruszają i znikają...
*
Moje życie jest ciągłym czekaniem. Czekaniem na autobus, spóźniony o dziesięć minut, na kochanka, który co noc wraca pijany, na kota ganiającego myszy na strychu, który nie wraca, na telefon od niedoszłego pracodawcy, na list z pieniędzmi zza oceanu od starej bogatej ciotki, ewentualnie na spadek po jej śmierci. Czekaniem na szczęście, które jeszcze nie nadeszło, na podróż do dalekiej Azji, czekaniem aż spełnią się inne marzenia. Takie czekanie na czekanie.
Moje życie zawsze było czekaniem! Czekaniem na wiecznie spóźniającą się nauczycielkę od fortepianu, czekaniem na matkę wracającą z pracy, na prezenty wkładane pod choinkę przez ojca, na śnieg, na wakacje, na gorący chleb z piekarni, na jagodzianki posypane cukrem, pieczone przez babcię co niedziela. Czekaniem na pełnoletność, na miłość, na pierwszą miesiączkę, na większe piersi, na nową sukienkę z butiku, na wyniki z egzaminów, na niego w pustym mieszkaniu, na sen.
Tkwię w czekaniu jak w poplątanej sieci, im mocniej próbuję się z niej wydostać, tym bardziej się motam. Czekanie niezależnie od woli stało się sensem mojego życia, jedynym celem, osiągalnym każdego dnia, o każdej porze, zimą, wiosną, we śnie, w domu, wśród ludzi, tych obcych i tych znajomych mijanych na ulicy. Czekając czekam na czekanie, w czekaniu po czekaniu.
- Masz czasem wrażenie, że wszystkie zdarzenia są jakoś dziwnie ułożone, zaplanowane, że kiedy szukasz natchnienia ono samo przychodzi wprost do wnętrza, nie pytając cię o zdanie?
- Co masz na myśli? Tworzenie czy życie, a może jedno i drugie, naraz lub po kolei?
- Utrudniasz mi przekazanie myśli, tego co dla mnie ważne, co zmieniło kiedyś moje życie. Chcę opowiedzieć ci historię , moją historię...
- Przecież znamy się tyle lat myślałem, że wiem o tobie prawie wszystko !
Basia zapaliła cienkiego papierosa, którego od dłuższego czasu obracała w dłoniach, zaciągnęła się mocno i długo, zapatrzona w stary kredens, stojący tuż przy drzwiach.
- To, co chcę opowiedzieć, wydarzyło się osiem lat temu. Byłeś wtedy w Szkocji, pamiętasz? Zbierałeś jakieś owoce...
- Poziomki chyba...nie trzeźwiałem wtedy, pamiętam.
- Karol codziennie karmił mnie truskawkami, jego babcia sprzedawała owoce na osiedlowym bazarku. To, czego nie zdołała sprzedać lądowało w naszych żołądkach.
Zaciągnęła się po raz kolejny, poprawiła chustkę na głowie, ruchem jakby chciała odgarnąć spadające włosy.
- Był dla mnie dobry, jak brat, jak przyjaciel. Niczego nie oczekiwał, na nic nie nalegał, to co dla mnie robił było całkowicie bezinteresowne, szczere. Ale mnie to nie wystarczało, czegoś ciągle szukałam. Brakowało tej odrobiny egoizmu, który sprawia, że zawsze zachowujemy odrobinę „ja” tylko dla siebie. Wiesz co to znaczy znać kogoś na wylot, rozumieć każde drgnienie najdrobniejszych mięśni na tej znajomej twarzy?
- Znam na przykład... ciebie. Kiedy na ciebie patrzę włącza mi się taki mały aparacik wysyłający promienie rentgena.
Artur dostał kopniaka w łydkę, ale to nie powstrzymało wybuchu śmiechu. Chichotał jak dziecko, trząsł się, co jakiś czas zakrywał sobie ręką usta otoczone bujnym zarostem.
Basia pozwoliła mu na to krótkie odprężenie, sama jednak trwała tam przy wiklinowym, okrągłym stoliku, spięta, skupiona, nieświadomie poddająca się hipnotycznemu szmerowi splątanych głosów i rozmów ludzi siedzących wokoło. Znała Artura od dziecka, to nie brak szacunku, czy lekceważenie przejawiało się w tym śmiechu. Na tym polegała jego siła, osobowość, tak radził sobie ze światem.
- Przepraszam, poczekaj... A więc, stało się tak jak przewidziałaś. Filip nie przyszedł. Siedziałaś samotnie przy stole, pochylona nad niebieskim półmiskiem z zielona sałatą, oliwkami i drobnymi różowymi kwiatkami fuksji. W wazonie stał maleńki bukiet floksów, które co jakiś czas zrywałaś i kładłaś na języku. Kropla wina (czerwone, tylko takie pijasz) ściekała nieśpiesznie wzdłuż zielonej szyjki butelki. „Kocha mnie” - pomyślałaś - „ jeśli kropla zsunie się na stół zanim wybije dwunasta". Dziecinko, żeby to było takie proste! Wybiła dwunasta, a ty wytarłaś kroplę, zatrzymała się w jednej trzeciej, wskazującym palcem prawej ręki. Na dworze cykały świerszcze.
Godzinę później wypiłaś ostatnią już lampkę wina i zasłaniając usta dłonią pobiegłaś do łazienki.
- Więc gdzie poznałaś, tego Filipa?
Kelner, wysoki, dość przystojny, dumny brunet przyniósł kolejną butelkę Bordeaux. Obok stolika, przy którym siedzieli stanął połykacz ognia i odwróciwszy się do nich profilem buchnął płomieniem.
- Dopiero teraz, kiedy przyszedł ten człowiek z ogniem, poczułam jak jest zimno.
Basia narzuciła na ramiona jasną, sztruksową marynarkę.
- Żeby zrozumieć nasze pragnienia i potrzeby potrzebujemy kontrastów. Nasze pierwsze spotkanie było mało romantyczne. Pracowałam wtedy w restauracji, właściwie kawiarni, a on przyszedł na kawę.
- Rzeczywiście, to brzmi trochę banalnie, powinno być bardziej dramatycznie, tak jak uczą nas amerykańscy producenci wysokobudżetowych filmów.
- Następnego dnia przyszedł znowu, kochaliśmy się na zapleczu. Potem przychodził już codziennie.
Artur rozejrzał się i powiedział.
- Weźmy wino i chodźmy przejść się nad Wisłę. Denerwuje mnie ten kelner, cały czas nas obserwuje. Jakiś szpieg, czy co?
Noc była wyjątkowo jasna. Podświetlone przez światło lamp ulicznych ćmy i drobne muszki wirowały w mlecznej poświacie. Były jak maleńkie planety, świecące odbitym, nie własnym światłem.
- Na początku nie musiałam czekać na Filipa. Zjawiał się, kiedy tylko pomyślałam o nim. Był blisko, na wyciągnięcie dłoni. Właściwie to on czekał na mnie, w ciasnym pokoju na tyłach kawiarni, gdzie nikt nam nigdy nie przeszkadzał. Trwał zamyślony, podniecony, cieniami głaszczącymi go po ciemnej twarzy. Kiedy wchodziłam do kryjówki, która gościła nas jak jaskinia rozbitków spragnionych ciepła i suchości. Filip nie podnosił się z krzesła, to ja podchodziłam do niego, wyciągałam ręce, oplatałam jego długie, czarne kosmyki włosów wokół palców, wpatrywałam się w jego brązowe oczy ukryte w zamyślonej, nieprzeniknionej twarzy. Nigdy nie pytałam o czym myśli, wolałam łudzić się, że myśli tylko o mnie, o mnie klęczącej na zimnej posadzce, nachylonej nad rozpanoszoną rozkoszą, wszechobecnym pragnieniem, wygłodniałym kochankiem...Zgniatał w uścisku moje nadgarstki i przyciągał do swej twarzy. Wsysał się w moje usta, targał włosy, a ja trwałam tak, uwieszona u jego warg, z załzawionymi oczami, zimnymi palcami i stopami. Dalekie, rozedrgane dźwięki dochodzące do nas z kawiarni stapiały się z naszymi oddechami, splatały ze zmęczonymi szczęściem ciałami. Teraźniejszość rozpływała się na skórze, ściekała po ramionach i plecach. Surowa cierpliwość rzeźbiła na jego twarzy prawie dziecinne grymasy. A ja śmiałam się, z odchyloną głową, śmiałam się do świata, do ludzkiego wstydu, kopałam pruderię, dusiłam krzyk i dzikie wycie całego wilczego stada. Uciekałam, pędziłam gdzieś wśród stepów, w trawie chłoszczącej mi twarz i szyję, on mnie ścigał, i zawsze doganiał. Przestrzennie zamykał w silnej, szorstkiej dłoni, i gładził moje lśniące od potu czoło. Nocą podążaliśmy gwarnymi ulicami, znikaliśmy w mroku swoich smutnych, szarych mieszkań.
- Oj Baśka, romantyczka z ciebie! Nigdy bym cię o to nie podejrzewał...Masz coś, czego ja zawsze szukałem w kobietach – prostotę charakteru. Jesteś złożeniem tylko, powtarzam, tylko dwóch osób – silnej, czasem szorstkiej, wulgarnej baby i delikatnej, kruchej dziewczyny. Pielęgnuj je w sobie, to twoje skarby!
- No nie, teraz mi wmawiasz rozdwojenie jaźni!
- Nie. Przemyśl to co powiedziałem, a zrozumiesz. Ja nigdy nie spotkałem takiej kobiety, dlatego zwątpiłem i przestałem szukać.
- To dobrze, przynajmniej mam się przed kim wyspowiadać.
- Tylko nie powtarzaj tego nikomu, bo wyrzucą mnie z zakonu, muszę jeszcze sprostować – to nie był jedyny powód.
Rzeka, którą widzieli z oddali zatopiła księżyc. Na kilka chwil zrobiło się całkiem ciemno. Papieros Basi dziurawił noc. Obok przeszła jakaś para śmiejąc się głośno. Podmuch wiatru zaniósł ich rozbawione głosy tuż nad rzekę i znowu zapadła cisza.
- Adam nic o tym nie wie i chyba nigdy się już nie dowie. Teraz wybaczyłby mi na pewno, ale tylko z litości, bo wie, że niedługo mnie straci. Widzę jak czasami z ukrycia patrzy na moją głowę skrytą pod chustką, na twarz bez brwi i rzęs. Nie chcę aby wybaczał. Wolałabym zobaczyć jego żal do mnie, złość, nienawiść. Nie zniosę litości zmieszanej ze smutkiem, wybaczenia pełnego rozpaczy.
- Nie czekaj na śmierć, bo możesz się mocno rozczarować! Ona lubi zaskakiwać, pomyśl, że gdy się jutro obudzisz jej już obok ciebie nie będzie. Ucieknie jak tchórzliwy kochanek, bez pożegnania.
Na niebie ponownie pojawił się metaliczny księżyc, który uwolnił się z uścisku zachłannej rzeki. Swym blaskiem obudził skryte w sitowiu ptaki.
- To nie ja odeszłam od Filipa, to on zostawił mnie, ukarał w imieniu Adama, choć nigdy się nie spotkali, nie poznali, nawet nie wiedzieli o swoim istnieniu. Wiem, że moja choroba to pokuta za tamte grzechy.
- Żeby to było takie proste...Lekarstwa przestałyby być nam potrzebne i księża też.
- Wiem, wiem...czasem muszę sobie to tłumaczyć jak dziecku, tak jest po prostu łatwiej.
- Zostawmy to przejdźmy do konkretów.
- Co masz na myśli?
- Zostałaś przecież z Adamem. To on wygrał bój o twoje serce!
- To, że nie możesz, nie chcesz i nie będziesz miał baby nie usprawiedliwia drwin!
- Przepraszam, dzięki, że mnie hamujesz, jesteś moim dobrym duchem, czuwasz nad moim niewyparzonym językiem. A mówią, iż to diabeł zesłał kobietę. No już dobrze, opowiadaj dalej.
Cichutko szeleszcząc przetoczyły się po chodniku zeschłe liście, spalone czerwcowym słońcem i sponiewierane lipcowymi wichrami niezliczonych burz. Księżyc wychylił się zza kolejnej chmury chyba tylko po to , aby oświetlić ostatni ze smutnych liści, najmniejszy. Nad rzeką znowu odezwały się ptaki.
- One też lubią noc...
- Kto Basiu?
Artur nie usłyszał odpowiedzi. Obok nich, na kościstych palcach przebiegła śmierć. Zakrywała usta tak jakby chciała ukryć śmiech. Nie miała kosy.
- Filip zapraszał mnie do swojego mieszkania. Właściwie w pewnym momencie naszego, miałam swoje klucze. Postanowiliśmy spotykać się u niego, kiedy straciłam pracę. To był błąd. Nasze schadzki na zapleczu kawiarni były istotą tego związku, gdy ich zabrakło, cienkie nitki między nami zaczęły pękać. Zapanowała rutyna. Filip pił nocami gdzieś i z kimś, u kogoś, przez kogoś. Nie wiedziałam którędy chadzał, kto go dotykał. Ja znowu tylko czekałam, że opowie co się z nim dzieje, że odpowie mi dlaczego tak potoczyły się nasze losy. Adam był wtedy na stażu w Warszawie. Nie wiedziałam za kim tęsknić...
Droga Przyjaciółko!
Jakiej rady ode mnie wtedy oczekiwałaś? Jakiegoś lania? A może po prostu chciałaś dostać rozgrzeszenie. Pamiętaj, że tłukłem cię tylko kiedy byliśmy dziećmi, gdy podkradałaś mi procę. Nie jestem damskim bokserem w szarym habicie. Wybacz, ale byłby to szczyt perwersji!
Na szczęście nadal żyjesz ( i pewnie nadal będziesz mnie zamęczać swoimi problemami), przynajmniej nie będę zmuszony marnować pieniędzy na kwiatki i znicze. Wolę wręczać kwiaty żywym damom i to do rąk własnych. Chyba nigdy już nie uwolnię się od opinii, że jestem miłym, pulchnym i trochę rubasznym ojczulkiem, ale cóż, jak widać sam sobie jestem winien.
Przyjadę do Was w następną sobotę. Prawdopodobnie będę jechał tym samym pociągiem, którym zawsze do Was przyjeżdżam.
Tylko proszę, pamiętaj, że nie chcę żądnego wystawnego przyjęcia na moją cześć! Żadnych ciężkostrawnych mięs, ani sosów. No i na Boga nie kupuj już tego śmierdzącego sera, który kosztuje tyle, co trzy kilogramy schabu. Lepiej kup córce te buty, które sobie upatrzyła, gdy włóczyliśmy się razem po Krakowie.
Ostatnio powróciłem myślami do naszej rozmowy...
Wiesz dlaczego wciąż na coś czekamy? Czekamy, ponieważ już dawno pogodziliśmy się z myślą że nie ma teraźniejszości. To wydaje się takie banalne...czekamy na konkretnych i zupełnie nieznanych nam, wymyślonych, wymarzonych ludzi, czekamy aż nadejdą dni, o których od dawna myślimy, oczekujemy też, iż wydarzy się coś niespodziewanego. Nie jesteśmy, jak widzisz wytrwali w naszym czekaniu, złościmy się, gdy ktoś lub coś nas zaskoczy, nie znosimy również rutyny i nudy. Czy uważasz, że istnieje czekanie idealne, oczekiwanie pełne równowagi, wprowadzające w nasze życie pewien swoisty porządek, harmonię? Przypomnij sobie, o czym myślałaś, czekając na Filipa? Na pewno nie wyobrażałaś sobie przyszłego życia z Adamem. Mógłbym na pocieszenie stwierdzić, iż jesteśmy słabi, ulegamy namiętnościom, kochamy, a potem nie wiadomo dlaczego zdradzamy. Niech jednak ludzką naturą zajmą się znawcy, mądrzy, aczkolwiek za bardzo odizolowani od życia specjaliści. Ja nie czuję się kompetentny. Wystarczy chyba jeśli powiem, że popełniamy błędy, niezależnie od przyczyn. I zostawmy wreszcie Wszystkich Świętych i samego Mefistofelesa w spokoju. Oczekiwanie lubi nas zaskakiwać, często zmienia fronty. Dziś my czekamy na kogoś, jutro ktoś na nas. Rozumiesz Basiu co mam na myśli? Kiedy ty czekałaś na Filipa na ciebie czekał... Adam. Czekał, ale nie wiem skąd o was wiedział. Człowiek czekał na czekającego. Niekończące się łańcuchy oczekiwań. To sieci, w które wszyscy jesteśmy uwikłani i dzięki którym stajemy się braćmi, siostrami. W tym miejscu jednoczy się cała natura,królestwa roślin i zwierząt. Bywa przecież, że i ty i te nieszczęsne floksy, które sadzisz teraz w ogrodzie, a które kiedyś znalazły się w misce z sałatą, a także sama sałata i twój pies, który zjada jej resztki czekacie na deszcz.
Nasze czekanie jest uświęcone, to jedyna cześć sacrum, do której mamy jako taki dostęp, która jest nam dana bez żadnych ograniczeń. Ciesz się, że możesz wciąż jeszcze na coś czekać.
Pamiętasz jak czekałaś na narodziny swego dziecka, na miłość takiego mężczyzny, jakim jest Adam?
Co rok przecież czekasz aż nadejdzie wiosna i drzewa obrosną w dziko zielone liście, czekasz aż dojrzeją pomidory w szklarni, zakwitną astry i róże. A teraz koniec banałów, to przecież oczywiste. Chyba dziadzieję na stare lata! Jedyną ludzką cechą, która przeszkadza nieustannie w celebracji czekania, w rozmyślaniu o niedoszłych wydarzeniach, ludziach zza oceanu przyszłości jest...
brak cierpliwości.
Artur.