14 sierpnia 2011
Wozy z chlebem
Wyruszą znów niedługo wozy z chlebem dla żebraków.
Rozrzucą w prawo, w lewo. I brawa im. I chwała dla
wielmożnych panów.
Rzeki na powrót wstąpią w koryta, a bieda schowa się pod fartuchem,
bo oto zbawcy rzucą złotem. Serca i ziemie nasze uleczą namiętnym całusem.
Płaczem ugościm, żalem, litanią potrzeb od zaraz.
I nasza to sprawa i słuszna walka o jeszcze kilka lat
przetrwania.
Lecz potem, powiedz bracie i siostro. Gdzie twoja ostatnia
koszula?
Gdy drżącą ręką, zamiast kosę, znów dzierżysz list z
modlitwą do króla?
Czyż nie pokazał wam już folwark bydlaków, że za nic ma
troski narodu?
I pospolicie ruszyć trzeba, by uwolnić kraj z nie orlich
szponów.
Czy ta chowana w szafie odświętna kreacja czekająca na urn
przybycie,
nie mówi głośno i wyraźnie: Na nic nam veto! Niech rządzą nami
świnie!
Z wami płaczę i klękam przed rozbitym dzbanem polskiego
mleka.
Też na ulicy stoję w milczeniu i czekam. Wciąż czekam.
Lecz czy aby tędy droga, by cierpieć za łaski dla
nienażartych,
a potem znów pogłaskać. I spuszczając smutno głowę, kolejne
w nicość wysyłać karty.