6 listopada 2011
Dom czarnych kwiatów
Też tu jestem. Nie zamykaj oczu. Razem przejdziemy przez las, w którym straszy.
W nim dobija się umierające nadzieje... Rozrzucą nam na grobach plastikowe kwiaty.
Zginiemy obok siebie, ale ciągle z tą wiarą,
że warto było walczyć do końca. Do ostatniej łzy, sam na sam z resztą świata.
Zaśpiewają pieśń o żałobie. Powiedzą, że najlepiej nas znali.
Żaden z nich nie wszedł do lasu. Kochali nad życie. Ale tylko do jego granic.
Las straszy nie tylko nas. Przyjaciół zamienia w proch marny.
Ten ból jest jak wirus w żyłach. Oni nie muszą się bólem tym karmić.
Więc zostaniemy sami w ostatnim rozdziale. Weźmiemy się za ręce i skoczymy w tą przepaść.
Niebo? Człowieku nie waż mi się mówić o niebie. Nie przeliterowałeś od tyłu mego imienia.
Nie szukałeś pod spodem, bo na wierzchu było złoto.
Odejdź już, błagam...zostaw mnie, po raz tysięczny, sam na sam z sobą.
Mam dokąd iść i z kim umierać wśród trudnych pytań.
Tak wielu nam odrąbano nogi i rzucono w przepaść bez ostatnich życzeń.
Jest nas armia. Specyficzna zażyłość uszlachetniona strzałem w tył głowy.
Pójdziemy do siebie. Tam gdzie nigdy nie zaglądniesz, bo masz swój dobrobyt.
Żegnaj wiecznie usmiechnięta duszo spokojnej bajki.
Tak bardzo ci zazdrościłem przepychu. Ja na sali tortur dla tych, co ża życia umarli.
Żegnaj niewinna istoto. Odchodzę tam, skąd nigdy nie zdołałem się wyzwolić.
Do domu czarnych kwiatów. Pierworodnego płaczu, w imię cudzych paranoi.